To była osoba, z którą rozmawiała przez Internet; kobieta, która musiała mieć swój udział w zabójstwie Jill. Prawdopodobnie była opiekunką do dziecka u Lightowerów.
– Proszę mnie wysłuchać. Oni nie wiedzą, że tu jestem. Wymknęłam się z domu. Stanie się coś strasznego. Na spotkaniu G – osiem – mówiła dziewczyna. – Bomba albo coś jeszcze gorszego. Nie wiem dokładnie gdzie, ale to będzie gigantyczne. Zginie mnóstwo ludzi. Niech pani spróbuje ich powstrzymać.
Cindy słuchała w napięciu. Nie wiedziała, co ma robić. Złapać ją, zacząć krzyczeć, zatrzymać autobus? Szukali jej wszyscy policjanci w mieście. Ale coś ją powstrzymywało.
– Czemu mi o tym mówisz? – spytała.
– Przykro mi, pani Thomas. – Dziewczyna dotknęła ramienia Cindy. – Przykro mi z powodu ich wszystkich: Erica, Caitlin, tej pani przyjaciółki prawniczki. Wiem, że dopuściliśmy się strasznych rzeczy… chciałabym to wszystko cofnąć. Nie mogę sobie z tym poradzić.
– Musisz się ujawnić – powiedziała Cindy. Dziewczyna rozejrzała się, przestraszona, że ktoś mógł ją usłyszeć. – Nie ukryjesz się. Policja wie, kim jesteś.
– Mam coś dla pani. – Wydawało się, że w ogóle nie słyszała słów Cindy. Wcisnęła jej do ręki złożoną kartkę. – Nie znam innego sposobu, żeby ich powstrzymać. Teraz do nich wrócę. Tak będzie lepiej… na wypadek gdyby zmienili plan.
Autobus zatrzymał się na przystanku przy Metro Civic Center. Cindy rozłożyła kartkę, którą tamta jej dała. Był na niej adres: 722 Seventh Street, Berkeley.
– Boże! – wyszeptała Cindy. Wiedziała już, gdzie tamci się ukrywają.
Jej sąsiadka wstała i ruszyła w stronę tylnych drzwi, które właśnie się otworzyły.
– Nie możesz tam wrócić! – krzyknęła Cindy.
Dziewczyna odwróciła głowę i popatrzyła na nią, ale szła dalej.
– Zatrzymaj się! – zawołała ponownie Cindy. – Nie wracaj tam!
Rudowłosa miała zrezygnowaną twarz. Na sekundę się zatrzymała.
– Przykro mi – powiedziała bezgłośnie. – Nie mogę inaczej. – Odwróciła się i wysiadła z autobusu.
Cindy zerwała się na równe nogi w momencie, gdy drzwi się zamykały. Zaczęła szarpać linką, krzycząc do kierowcy, żeby je znów otworzył. Zanim to jednak nastąpiło i mogła wyskoczyć na chodnik, Michelle Fontieul rozpłynęła się w porannym tłumie.
Cindy natychmiast zatelefonowała do Lindsay.
– Wiem, gdzie oni są! – oświadczyła. – Mam adres.
CZĘŚĆ 5
ROZDZIAŁ 96
Do ataku na podniszczony biały dom pod numerem 722 na Seventh Street w Berkeley przygotowywała się najsilniejsza grupa szturmowa w historii miasta. Brygada antyterrorystyczna do zadań specjalnych z San Francisco, policja z Berkeley i Oakland, agenci federalni z FBI i DHS.
Całe otoczenie odizolowano od ruchu ulicznego. Mieszkańcy sąsiednich domów zostali dyskretnie wyprowadzeni jeden po drugim. Przygotowano jednostkę saperską i kilkanaście ambulansów z ekipami ratowniczymi.
Dwadzieścia minut wcześniej pod dom zajechała szara furgonetka Chevrolet. W domu ktoś był.
Znajdowałam się w pobliżu Molinariego, który utrzymywał stały kontakt telefoniczny z Waszyngtonem. Dowódcą grupy szturmowej był Joe Szerbiak, kapitan jednostki do zadań specjalnych.
– Zrobimy tak – powiedział Molinari, klęcząc za czarnym samochodem patrolowym w odległości nie większej niż trzydzieści metrów od domu. – Zadzwonimy tylko raz. Damy im szansę, żeby się poddali. Jeśli nie posłuchają – spojrzał na Szerbiaka – zaczynasz akcję.
Plan polegał na wstrzeleniu do wnętrza domu pojemników z gazem łzawiącym i zmuszeniu w ten sposób wszystkich do wyjścia. Jeśli wyjdą dobrowolnie, każemy im się położyć na ziemi i zakujemy w kajdanki.
– A jeśli wyjdą z bronią? – spytał Joe Szerbiak, wkładając kuloodporną kamizelkę.
Molinari wzruszył ramionami.
– Jeżeli zaczną strzelać, będziemy musieli ich pozabijać.
Sprawą nierozpoznaną były materiały wybuchowe. Wiedzieliśmy jednak, że mają w swoim arsenale bomby, i mieliśmy świeżo w pamięci to, co dwa dni wcześniej stało się w Rincon Center.
Grupa szturmowa dostała rozkaz przygotowania się do ataku. Strzelcy wyborowi zajęli swoje stanowiska. Załoga opancerzonej furgonetki, mająca za zadanie opanowanie domu, jeszcze raz sprawdziła sprzęt. Była z nami również Cindy Thomas. Poprosiła, żeby ją zabrać, gdyż dziewczyna, która znajdowała się w tym domu, okazała jej zaufanie. Michelle alias Wendy Raymore, opiekunka do dzieci.
Czułam się zdenerwowana i podekscytowana. Pragnęłam, żeby ten koszmar wreszcie się skończył. Żeby nie było więcej jatek. Żeby to wszystko po prostu się skończyło.
– Myślicie, że oni wiedzą o tym, że tu jesteśmy? – zapytał Tracchio, zerkając na dom zza maski samochodu.
– Jeśli nie, to zaraz się dowiedzą – mruknął Molinari. – Kapitanie – dał znak głową Szerbiakowi – proszę do nich zatelefonować.
ROZDZIAŁ 97
W domu pod numerem 722 przy Seventh Street panowało straszliwe zamieszanie, jakby wszyscy nagle oszaleli.
Robert chwycił automatyczny karabin i skulił się pod jednym z frontowych okien, badając wzrokiem otoczenie.
– Tam jest cała armia! Gdzie nie spojrzeć, gliny!
Julia wrzeszczała i zachowywała się jak wariatka.
– Mówiłam wam, żebyście się wynosili z mojego domu! I co teraz zrobimy?! Co teraz zrobimy?!
Tylko Mai wydawał się spokojny. Podszedł do okna i wyjrzał przez zasłony. Potem wyszedł do drugiego pokoju i wrócił, ciągnąc ze sobą czarną walizę na kółkach.
– Prawdopodobnie umrzemy – mruknął.
Michelle miała wrażenie, że jej serce uderza tysiąc razy na sekundę. Spodziewała się, że lada moment do domu wpadną uzbrojeni mężczyźni w mundurach. Drżała ze strachu i jednocześnie czuła wstyd. Miała świadomość, że zdradziła swoich przyjaciół. Zburzyła wszystko, o co walczyli. Ale skoro musiała mordować kobiety i dzieci, miała prawo z tym skończyć.
Nagle odezwał się telefon. Na moment wszyscy znieruchomieli z oczami utkwionymi w aparat. Dźwięk dzwonka brzmiał, jakby włączył się alarm.
– Odbierz – syknął Robert, patrząc na Mała. – Chciałeś być dowódcą, to teraz odbierz.
Malcolm podszedł do telefonu. Po piątym sygnale podniósł słuchawkę.
Przez sekundę słuchał. Nie widać było po nim strachu ani zaskoczenia. Nawet się przedstawił.
– Stephen Hardaway – powiedział z dumą.
Przez dłuższy czas słuchał w milczeniu.
– Zrozumiałem – odparł w końcu, po czym odłożył słuchawkę. Przełknął ślinę i potoczył wzrokiem po obecnych. – Powiedzieli, że mamy tylko jedną szansę. Kto chce stąd wyjść, musi to zrobić teraz.
W pokoju zaległa grobowa cisza. Robert stał przy oknie, Julia opierała się o ścianę. Mai po raz pierwszy wyglądał na wstrząśniętego i bezradnego. Michelle chciało się płakać.
– Mnie w każdym razie nie dostaną – oświadczył Robert.
Wziął swój automatyczny karabin i stanął tyłem do kuchennych drzwi, patrząc na stojącą na podjeździe opancerzoną furgonetkę. Mrugnął do pozostałych – było to coś w rodzaju niemego pożegnania. Szarpnął drzwi i wybiegł z domu.
Parę metrów od furgonetki podniósł karabin i puścił długą serię w stronę policjantów. Potem usłyszeli dwa głośne trzaski. Tylko dwa. Robert przestał biec. Okręcił się, na twarzy miał wyraz zdumienia. Na jego piersi pojawiły się dwie purpurowe, rozszerzające się plamy.
– Robert! – krzyknęła Julia. Rozbiła szybę lufą pistoletu i zaczęła strzelać na oślep. Po chwili odrzuciło ją do tyłu i już się nie poruszyła.