Danko poprawił się w fotelu.
– Co to ma do rzeczy?
– Przedwczoraj podczas eksplozji w Rincon Center zginął Frank Seymour. Był dowódcą grupy przeprowadzającej atak na Hope Street, podczas którego został zastrzelony pański starszy syn. Charles żyje i zabija niewinnych ludzi, panie Danko. Podejrzewam, że popadł w szaleństwo. Myślę, że pan też.
Stary człowiek nabrał głęboko powietrza. Przez chwilę wpatrywał się w ogień, po czym wstał i podszedł do biurka. Z dolnej szuflady wyjął paczkę listów i rzucił mi je przed nos na stolik do kawy.
– Nie kłamałem. Dla mnie mój syn umarł. W ciągu ostatnich trzydziestu lat widziałem się z nim tylko raz, przez pięć minut. W Seattle, na rogu ulicy. Te listy zaczęły przychodzić kilka lat temu. Raz w roku, w okolicy moich urodzin.
Chryste, cały czas miałam rację. Charles Danko żyje…
Wzięłam listy i zaczęłam je porządkować.
Stary mężczyzna wzruszył ramionami.
– Przypuszczam, że wykłada w college’u.
Na kopertach nie było adresów zwrotnych. Cztery ostatnie listy pochodziły z północy kraju. Portland, Oregon… Ostatni, nadany 7 stycznia, przed czterema miesiącami, był z Oregonu.
Przyszło mi do głowy, że ta zbieżność nie jest przypadkowa. Stephen Hardaway przeniósł się do Portland i zaczął pracować w college’u Reed. Spojrzałam na Carla Danka.
– Powiedział pan, że wykłada. Gdzie?
Pokręcił głową.
– Nie wiem.
Za to ja już wiedziałam. Wiedziałam z niezachwianą pewnością.
Danko pracował w Portland. Przez cały czas wykładał w tamtejszym college’u.
Tam właśnie poznał Stephena Hardawaya.
ROZDZIAŁ 101
Połączono mnie z Molinarim, który był w Pałacu Legii Honorowej. Do otwarcia szczytu przez wiceprezydenta pozostały dwie godziny.
– Myślę, że wiem, gdzie jest Danko – poinformowałam go przez radiotelefon. – W Portland, w college’u Reed. Jest tam wykładowcą. To ta sama uczelnia, do której uczęszczał Stephen Hardaway. Koło się zamknęło.
Molinari obiecał, że zaraz wyśle tam grupę agentów FBI. Wracałam do miasta na światłach alarmowych i syrenie. Dojechawszy do Vallejo, nie mogłam już dłużej wytrzymać. Wystukałam numer centrali Reed.
Po przedstawieniu się telefoniście zostałam połączona z Michaelem Picotte, dziekanem akademii. W chwili gdy podnosił słuchawkę, na miejscu zjawili się agenci FBI z biura w Portland.
– Musimy natychmiast zidentyfikować jednego z pańskich profesorów. To bardzo ważne – powiedziałam do dziekana. – Nie wiem, jak się teraz nazywa ani jak wygląda. Kiedyś nazywał się Charles Danko. To jego prawdziwe nazwisko. Ma około pięćdziesięciu lat.
– D… Danko? – zająknął się Picotte. – Na naszej uczelni nikogo takiego nie ma. Profesorów po pięćdziesiątce mamy kilku, sam jestem jednym z nich.
Zaczynało mnie ogarniać rozdrażnienie, moja cierpliwość się kończyła.
– Czy ma pan faks? – zapytałam. – Proszę podać mi numer.
Połączyłam się przez radio z moim biurem i kazałam Lorraine przefaksować dziekanowi plakat FBI z lat siedemdziesiątych ze zdjęciem Charlesa Danka. Może zachował się pewien stopień podobieństwa. Dziekan Picotte odszedł od telefonu, czekając na faks.
Zbliżałam się do Bay Bridge; do międzynarodowego lotniska w San Francisco miałam niespełna dwadzieścia minut drogi. Doszłam do wniosku, że mogłabym sama polecieć do Portland. Może powinnam natychmiast wsiąść do samolotu, żeby jak najprędzej dotrzeć do Reed.
– W porządku, mam już faks – powiedział dziekan, wróciwszy do telefonu. – Ale to plakat dotyczący jakiegoś ściganego przestępcy…
– Niech pan mu się uważnie przyjrzy – poprosiłam. – Zna pan tę twarz?
– Mój Boże… – wymamrotał po chwili.
– Kto to jest? Potrzebne mi jego nazwisko! – krzyknęłam do słuchawki. Czułam, że Picotte się waha. Być może musiałby zdradzić kolegę albo nawet przyjaciela.
Przejechawszy most, skręciłam w Harrison Street i ruszyłam w stronę San Francisco.
– Panie dziekanie, proszę… błagam o nazwisko. Od tego zależy życie wielu ludzi.
– Stanzer – powiedział w końcu. – Ten człowiek wygląda jak Jeffrey Stanzer. Jestem prawie pewny, że to on.
Wyjęłam długopis i szybko zapisałam nazwisko: Jeffrey Stanzer. Już wiedziałam, jakie nazwisko nosi teraz mój podejrzany. Danko alias August Spies.
Ale nadal był na wolności.
– Gdzie go można znaleźć? – spytałam. – W budynku uniwersytetu są już agenci FBI. Potrzebny nam adres Stanzera.
Picotte znów się zawahał.
– Profesor Stanzer jest szanowanym członkiem ciała pedagogicznego.
Zatrzymałam samochód przy krawężniku.
– Musi nam pan podać miejsce, gdzie można znaleźć Jeffreya Stanzera. Prowadzę śledztwo w sprawie o wielokrotne zabójstwo. Stanzer jest mordercą. I ma zamiar dalej zabijać.
Dziekan westchnął.
– Czy pani dzwoni z San Francisco?
– Tak.
Nastąpiła chwila ciszy.
– On jest właśnie tam. Jeffrey Stanzer bierze udział w spotkaniu G – osiem. Jego wystąpienie jest przewidziane na dziś wieczór.
Boże! Danko ma zamiar ich wszystkich zabić!
ROZDZIAŁ 102
Charles Danko stał przed rzęsiście oświetlonym wejściem do Pałacu Legii Honorowej, drżąc na całym ciele w oczekiwaniu tego, co miało nastąpić. To był jego wieczór. Wkrótce stanie się sławny, podobnie jak jego brat William.
Zaskoczy wszystkich, którym się zdawało, że go znają. Będzie tego wieczoru przemawiał w San Francisco. Jako Jeffrey Stanzer spędził wiele lat w zamkniętym środowisku akademickim, unikając publicznych wystąpień. Ukrywał się przed policją.
Tego wieczoru jednak miał zamiar dokonać znacznie odważniejszego czynu niż wygłoszenie nudnego referatu. Wszelkie teorie i analizy radykałów nie miały dla niego znaczenia. Sam postanowił odwrócić tego wieczoru kartę historii.
Augusta Spiesa szukały wszystkie gliny w San Francisco. Najzabawniejsze, że wkrótce sami wpuszczą go do pałacu – i to głównym wejściem!
Przeszedł go dreszcz. Przycisnął aktówkę do swojego zmiętego smokingu. Wewnątrz było jego przemówienie – analiza wpływu obcego kapitału na rynek pracy w Trzecim Świecie. Niektórzy uważali je za dzieło jego życia. Ale co oni wszyscy o nim wiedzieli? Zupełnie nic. Nie znali nawet jego prawdziwego nazwiska.
Agenci bezpieczeństwa obojga płci, ubrani w smokingi lub suknie wieczorowe, przeszukiwali torebki żon ekonomistów i ambasadorów – zarozumiałych, egocentrycznych dziwek, które przybyły tłumnie na uroczystość otwarcia.
Zabiję ich wszystkich, pomyślał Danko. Dlaczegóż by nie? Przybyli, żeby podzielić świat, żeby narzucić jarzmo ekonomiczne tym, którzy nie mogą z nimi współzawodniczyć ani walczyć. Krwiopijcy i nikczemnicy. Wszyscy, którzy się tu zgromadzili, zasłużyli na śmierć. Tak samo jak Lightower i Bengosian.
Kolejka ciągnęła się obok odlewu rzeźby Rodina, zatytułowanej Myśliciel. Znów przeszedł go nerwowy dreszcz oczekiwania. W końcu dotarł do jej początku i okazał przystojnej kobiecie w eleganckiej czarnej sukni swoje specjalne zaproszenie VIP – a. Kobieta była z pewnością agentką z FBI. Pod wieczorową suknią niewątpliwie ukryty był glock. Całkiem niezła laska, pomyślał Danko.
– Dobry wieczór panu – przywitała go i sprawdziła jego nazwisko na liście. – Przepraszamy za kłopot, profesorze Stanzer, ale czy zechciałby pan dać mi do sprawdzenia swoją aktówkę?
– Oczywiście, chociaż jest tam tylko moje przemówienie – odparł Danko, wręczając jej walizeczkę nerwowym ruchem, jak typowy naukowiec. Rozpostarł ręce, a strażnik zaczął wodzić po nim z góry na dół elektronicznym wykrywaczem metalu.