Kiedy skończył, pomacał go po marynarce.
– Co to jest? – spytał.
Danko wyjął mały plastikowy pojemniczek. Była na nim nalepka apteki i recepta wystawiona na jego nazwisko. Pojemniczek był kolejnym majstersztykiem Stephena Hardawaya. Biedny Stephen. Biedna Julia, Robert i Michelle. Byli żołnierzami. Tak jak on.
– To na moją astmę – wyjaśnił. Kaszlnął i wskazał na swoją pierś. – Proventil. Zawsze muszę z niego korzystać przed przemówieniem. Mam nawet zapasowy.
Strażnik przez chwilę oglądał pojemniczek, który Stephen przerobił i udoskonalił. To było śmieszne. Po co karabiny i bomby, skoro Danko miał w ręku narzędzie, którym mógł sterroryzować cały świat, William byłby ze mnie dumny, pomyślał.
– Może pan wejść. – Strażnik zrobił ręką zapraszający gest. – Życzę przyjemnego wieczoru.
– Dziękuję. Spodziewam się, że będzie naprawdę bardzo przyjemny.
ROZDZIAŁ 103
Explorer omal się nie wywrócił na zakręcie, kiedy przejechałam z piskiem opon przez czerwone światła na rogu Ness i Geary. Do Pałacu Legii Honorowej na Lands End było jeszcze daleko. Nawet przy słabym ruchu ulicznym około dziesięciu minut drogi.
Wystukałam numer Molinariego, ale jego komórka była wyłączona.
Spróbowałam dodzwonić się do Tracchia. Zgłosił się jeden z jego asystentów, który poinformował mnie, że nie ma go w pobliżu.
– Wiceprezydent właśnie wkracza do sali – powiedział. – Komendant jest wśród witających.
– Słuchaj! – wrzasnęłam, klucząc na sygnale między pojazdami. – Masz natychmiast odszukać Tracchia albo Molinariego. Temu z nich, którego wcześniej znajdziesz, przyłóż telefon do ucha! To sprawa bezpieczeństwa państwowego. Nie obchodzi mnie, co teraz robią! Ruszaj! Natychmiast!
Spojrzałam na zegar na desce rozdzielczej. Bomba mogła wybuchnąć w każdej chwili, musieliśmy jak najszybciej zidentyfikować Charlesa Danka, a dysponowaliśmy jedynie jego zdjęciem sprzed trzydziestu lat. Nie byłam pewna, czy sama umiałabym go rozpoznać.
Po minucie, która wydawała mi się wiecznością, w telefonie zachrypiał głos Molinariego. Nareszcie!
– Joe, nic nie mów, tylko słuchaj – powiedziałam. – Charles Danko żyje! Jest wewnątrz, w pałacu. Nazywa się teraz Jeffrey Stanzer. Ma przemawiać na konferencji. Będę tam za trzy minuty. Zdejmij go, Joe!
Rozważyliśmy błyskawicznie, co powinniśmy zrobić: opróżnić pałac czy ostrzec wszystkich, ujawniając nazwisko Stanzera. Molinari był przeciwny obu tym rozwiązaniom. Zaalarmowany Stanzer mógłby przyspieszyć przeprowadzenie tego, co zaplanował.
Skręciłam w Trzydziestą Czwartą, wjechałam do parku, a potem na wzgórze, gdzie stał pałac. Park był otoczony demonstrantami. Wszystkich dojazdów strzegły barykady policyjne.
Federalni sprawdzali identyfikatory. Opuściłam szybę i okazałam odznakę, trzymając rękę na sygnale. W końcu zostałam przepuszczona wąskim pasem, prowadzącym wzdłuż rzędu zaparkowanych limuzyn i wozów policyjnych do alei okrążającej pałac. Porzuciłam explorera przed zwieńczoną łukiem bramą z kolumnami i puściłam się biegiem. Po drodze natykałam się na kolejnych agentów federalnych, porozumiewających się przez radiotelefony. Biegłam, trzymając w ręku odznakę i krzycząc: „Przepuśćcie mnie!”.
Wreszcie dotarłam do głównego budynku. Korytarze były zapchane: mężowie stanu, dygnitarze…
Spostrzegłam Molinariego, który z radiotelefonem w ręku wydawał rozkazy. Pobiegłam do niego.
– On tu jest. Sprawdziliśmy na liście przybyłych gości – powiedział. – Jest już w pałacu.
ROZDZIAŁ 104
Zgromadzeni w sali ambasadorzy, ministrowie i przemysłowcy stali w mniejszych i większych grupkach, rozmawiając i popijając szampana. Lada moment mogła wybuchnąć bomba. Wiceprezydent został odprowadzony w bezpieczne miejsce. Ale Charles Danko mógł być wszędzie. Bóg jeden wiedział, jakie ma zamiary. A my nie mieliśmy pojęcia, jak sukinsyn teraz wygląda.
Molinari wręczył mi walkie – talkie, nastawione na częstotliwość jego aparatu.
– Mam odbitkę plakatu. Rozdzielmy się, ja pójdę w lewo. Bądź ze mną w kontakcie, Lindsay. I pamiętaj, nie ma bohaterów.
Zaczęłam krążyć wśród tłumu. Mając w pamięci zdjęcie Charlesa Danka sprzed trzydziestu lat, przymierzałam je do każdej twarzy. Żałowałam, że nie poprosiłam dziekana z Reed o aktualny rysopis Stanzera. Wszystko odbyło się zbyt szybko.
I nadal toczyło się za szybko.
Gdzie jesteś, draniu?
– Przeszukuję główną salę – powiedziałam do walkie – talkie. – Nie ma go tu.
– Jestem w sąsiedniej – odparł Molinari. – Na razie go nie zauważyłem, ale na pewno gdzieś tu jest.
Przyglądałam się dokładnie każdej twarzy. Naszym jedynym atutem było to, iż Danko nie zdawał sobie sprawy z tego, że o nim wiemy. Kilku federalnych dyskretnie kierowało ludzi do wyjść. Nie mogliśmy wywołać paniki, bo zdradzilibyśmy się.
Nigdzie go jednak nie widziałam. Gdzie mógł się podziać? Jakie miał plany? Musiały być szatańskie, skoro przybył tu osobiście.
– Idę do Galerii Rodina – zakomunikowałam Molinariemu.
Między wielkimi brązami na marmurowych cokołach spacerowali goście, rozmawiając i popijając szampana. Podeszłam do ludzi stojących w pobliżu jednego z posągów.
– Na co państwo czekają? – spytałam kobietę w czarnej sukni.
– Na wiceprezydenta – odparła. – Lada moment ma się zjawić.
Wiceprezydent został błyskawicznie wyprowadzony, ale nikt o tym nie wiedział. Ci ludzie tkwili tu w nadziei, że zostaną mu przedstawieni. Czy wśród nich był Danko?
Przebiegłam wzrokiem po rzędzie twarzy.
Moją uwagę zwrócił wysoki, szczupły mężczyzna, łysiejący na czubku głowy. Miał wąskie, blisko siebie osadzone oczy. Trzymał jedną rękę w kieszeni marynarki. Poczułam się, jakby ktoś przyłożył mi do piersi kawałek lodu.
Widać było wyraźnie podobieństwo mężczyzny do zdjęcia sprzed trzydziestu lat. Kręcący się ludzie co chwila mi go zasłaniali, ale nie mogłam się mylić: Charles Danko był bardzo podobny do ojca.
Odwróciwszy głowę, powiedziałam do walkie – talkie:
– Znalazłam go, Joe. Jestem blisko niego.
Danko stał w grupie osób czekających na wiceprezydenta. Moje serce biło jak oszalałe. Jego lewa ręka cały czas spoczywała w kieszeni marynarki. Czy miał w niej jakiś detonator? W jaki sposób udało mu się go przemycić?
– Jestem w Galerii Rodina, Joe. Patrzę prosto na niego.
– Zostań na miejscu. Idę do ciebie. Nie ryzykuj – przykazał mi Molinari.
Nagle wzrok Danka padł na mnie. Nie wiem, czy zobaczył mnie wcześniej w telewizji wśród ludzi z ekipy śledczej, czy miałam na czole wypisane słowo „glina”, dość, że zorientowałam się, iż wie.
Nie spuszczając ze mnie oczu, zaczął wycofywać się z grupy, w której stał.
Zrobiłam krok w jego stronę. Rozpięłam żakiet, sięgając po pistolet. Dzieliło nas co najmniej kilkanaście osób, które blokowały mi drogę. Musiałam się między nimi przecisnąć. Na moment straciłam Danka z oczu.
Kiedy pole widzenia znów się przede mną otworzyło, już go nie zobaczyłam.
Biały królik znów zniknął.
ROZDZIAŁ 105
Przepchnęłam się do miejsca, gdzie jeszcze przed sekundą go widziałam. Przepadł! Rozejrzałam się po sali.
– Cholera, zgubiłam Danka – zaklęłam do walkie – talkie. – Sukinsyn musiał wmieszać się w tłum. – Byłam wściekła na siebie.
Nigdzie nie mogłam go dostrzec. Wszyscy mężczyźni byli w smokingach, toteż trudno ich było rozróżnić. I wszyscy byli narażeni na niebezpieczeństwo, może nawet na śmierć.