Выбрать главу

Okazawszy odznakę służbie bezpieczeństwa przy wejściu do sali, pobiegłam długim korytarzem, prowadzącym do zamkniętej części muzeum. Ale Danko zapadł się pod ziemię. Wróciłam do głównej sali, gdzie wpadłam na Molinariego.

– On tu gdzieś jest, Joe. Wiem to z całą pewnością. To jego chwila.

Molinari kiwnął głową i polecił przez radio, żeby nikogo nie wypuszczać z budynku. Zdawałam sobie sprawę, że przy takiej liczbie zgromadzonych tu ludzi wybuch byłby katastrofalny w skutkach. Ja też bym zginęła. I Molinari. Byłoby znacznie gorzej niż w Rincon Center.

Gdzie jesteś, Danko?

W tym momencie znów mi mignął. A może mi się tylko zdawało. Pokazałam Molinariemu wysokiego łysiejącego mężczyznę, który oddalał się od nas łukiem, niknąc i znów się pojawiając wśród tłumu.

– To on! – krzyknęłam, wyszarpując glocka z kabury pod ramieniem. – Danko! Stój!

Tłum rozstąpił się na tyle, iż mogłam dostrzec, że Danko wyjmuje rękę z kieszeni marynarki. Znów popatrzył na mnie i uśmiechnął się. Co on, u diabła, zamierzał?

– Policja! – wrzasnął Molinari. – Wszyscy na ziemię!

Charles Danko ściskał w ręce jakiś przedmiot. Z daleka nie mogłam poznać, czy to pistolet, czy jakiś rodzaj detonatora.

Po chwili rozpoznałam ten przedmiot – był to plastikowy pojemniczek. Do czego mógł służyć? Kiedy Danko uniósł rękę, nie zastanawiałam się dłużej.

Rzuciłam się na jego ramię w nadziei, że pojemniczek wypadnie mu z palców. Złapałam jego dłoń, próbując mu go wyrwać, ale bez skutku. Jęknął z bólu, ale mimo to usiłował skierować wylot pojemniczka na moją twarz.

Molinari, który skoczył na Danka z drugiej strony, również usiłował powalić go na ziemię.

– Uciekaj! – krzyknął do mnie.

Pojemniczek zmienił położenie, kierując się w jego stronę. Wszystko odbywało się błyskawicznie – trwało może kilka sekund.

Uczepiona ramienia Danko, założyłam dźwignię, próbując złamać mu rękę.

Odwrócił głowę i spojrzał mi w oczy. Nigdy jeszcze nie widziałam w czyimś wzroku takiej nienawiści.

– Ty sukinsynu! – krzyknęłam, naciskając pojemniczek. – Pamiętasz Jill?

Z wylotu pojemniczka trysnęła mgiełka, która trafiła prosto w twarz Danka. Zakaszlał gwałtownie, jego twarz wykrzywiło przerażenie. Inni agenci siedzieli mu już na karku. Odciągnęli go ode mnie.

Oddychał ciężko i wciąż kaszlał, jakby chciał wykrztusić truciznę z płuc.

– To już koniec – wysapałam. – Jesteś skończony. Przegrałeś, bydlaku.

Spojrzał na mnie nieobecnym wzrokiem i ruchem głowy dał mi znak, żebym się zbliżyła.

– Nigdy nie będzie końca, idiotko. Zawsze znajdzie się jeszcze jeden nasz żołnierz.

Kiedy po chwili usłyszałam strzały, zrozumiałam, że rzeczywiście byłam idiotką.

ROZDZIAŁ 106

Przedzierając się przez gęstą ciżbę, pognałam z Molinarim na dziedziniec, skąd dochodziły strzały. Przerażeni ludzie krzyczeli, niektórzy płakali.

Z początku nie wiedziałam, co się stało, zobaczyłam to dopiero po chwili. Wolałabym nigdy nie widzieć takiej sceny.

Eldridge Neal leżał na plecach, na jego białej koszuli rozkwitała purpurowa plama. Ktoś strzelił do wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych. Boże, żeby to się nie zakończyło tragedią.

Agenci tajnej służby przytrzymywali kobietę o rudych kędzierzawych włosach – miała nie więcej niż osiemnaście lub dziewiętnaście lat. Klęła na wiceprezydenta, wrzeszcząc coś o sudańskich dzieciach sprzedawanych w niewolę, o AIDS zabijającym miliony ludzi w Afryce, o zbrodniach wojennych w Iraku i Syrii, popełnianych w interesie wielkich korporacji. Musiała czatować na Neala przy drzwiach, którymi wyprowadzano go z głównej sali.

Nagle przypomniałam sobie, gdzie widziałam tę dziewczynę: w biurze Rogera Lemouza. Kazałam jej wtedy wyjść, a ona pokazała mi środkowy palec. Cholera, przecież to było jeszcze dziecko!

Molinari zostawił mnie i podszedł do leżącego na podłodze wiceprezydenta. Agenci zabrali dziewczynę, która przez cały czas wrzeszczała i przeklinała. Po chwili na dziedziniec wjechał ambulans, z którego wyskoczyli medycy i zajęli się Nealem.

Czy na tym polegał plan Danka?

Czy wiedział, że jest śledzony?

Czy to była pułapka? Mógł przewidzieć, że kiedy go schwytamy, zapanuje chaos. Co takiego powiedział? „Zawsze znajdzie się jeszcze jeden nasz żołnierz”.

To było najbardziej przerażające. Wiedziałam, że miał słuszność.

ROZDZIAŁ 107

Kazano mi pojechać do szpitala, żeby lekarze mogli sprawdzić, czy nic mi nie jest, ale postanowiłam to odłożyć. Zabraliśmy z Molinarim rudowłosą dziewczynę do ratusza. Po kilkugodzinnym przesłuchiwaniu Annette Breiling – rewolucjonistka i terrorystka, która z zimną krwią strzeliła do wiceprezydenta – w końcu się załamała. Opowiedziała nam o zasadzce w pałacu wszystko, czego potrzebowaliśmy, a nawet więcej.

Była czwarta rano, kiedy dotarliśmy do ekskluzywnej dzielnicy Kensington, miasteczka leżącego niedaleko Berkeley. Kręciło się tam przynajmniej pół tuzina wozów patrolowych, wszyscy policjanci byli uzbrojeni po zęby. Droga prowadziła przez wzgórza, z których rozciągał się widok na zbiornik wodny San Pablo. Wszystko tam było piękne i bardzo luksusowe. Nic nie wskazywało, że w takim miejscu mogłoby się dziać coś złego.

– Ten facet żyje sobie całkiem dostatnio – mruknął Molinari, rozglądając się dokoła. – Chodźmy złożyć mu uszanowanie.

Otworzył nam sam Roger Lemouz, profesor języków romańskich w Lance Hart. Miał na sobie frotowy szlafrok, a jego czarne kędzierzawe włosy były rozczochrane. Zaczerwienione i szkliste oczy wskazywały, że przez całą noc pił.

– Pani inspektor – wychrypiał – zaczyna pani nadużywać mojej cierpliwości. Jest czwarta rano, a ja jestem teraz w swoim domu.

Oboje z Molinarim nie mieliśmy zamiaru bawić się w wymianę złośliwości.

– Jest pan aresztowany pod zarzutem udziału w spisku, którego celem były zamachy terrorystyczne – oświadczył Molinari, wkraczając do domu.

Do salonu weszła żona i dwoje dzieci Lemouza. Chłopiec miał najwyżej dwanaście lat, dziewczynka była jeszcze młodsza. Schowaliśmy pistolety.

– Charles Danko nie żyje – poinformowałam profesora. – Annette Breiling, którą pan zna, zeznała, że jest pan zamieszany w zamordowanie Jill Bernhardt i pozostałe zabójstwa. Powiedziała, że to pan założył komórkę Stephena Hardawaya, wprowadził do niej Julię Marr i Roberta Greena oraz sterował Charlesem Dankiem. Ten człowiek przez trzydzieści lat tłumił w sobie wściekłość, a pan ją wykorzystał dla swoich celów. Wiedział pan, jak z nim postępować. Danko był kukiełką w pańskich rękach.

Lemouz roześmiał mi się w twarz.

– Nie znam żadnego z tych ludzi. Przyznaję, że Annette Breiling była moją słuchaczką, ale przerwała studia. To jakaś absurdalna pomyłka. Jeżeli natychmiast nie wyjdziecie, zadzwonię do mojego adwokata.

– Aresztuję pana – oświadczył Molinari. – Chce pan usłyszeć swoje prawa, profesorze? Zaraz je panu odczytam.

Lemouz znowu się roześmiał. Jego śmiech przejmował grozą.

– Nadal niczego nie rozumiecie, prawda? Żadne z was. Dlatego jesteście skazani na klęskę. Pewnego dnia cały wasz kraj upadnie. Ten proces już się zaczął.

– W takim razie proszę nam wytłumaczyć, czego nie rozumiemy – powiedziałam ostro.

Pokręcił głową, po czym odwrócił się ku swojej rodzinie.

– Nie zrozumiecie tego…

Jego syn trzymał w ręku pistolet i widać było, że wie, jak go użyć. Patrzył na nas równie zimnym wzrokiem jak ojciec.