Выбрать главу

Mimo to smutno było siedzieć U Susie tylko we trójkę. Puste miejsce obok Claire wyglądało jak świeży grób.

Przyniesiono nasze drinki.

– Na koszt firmy – powiedziała kelnerka Joanie. Każda z nas usiłowała się uśmiechać, lecz w środku walczyłyśmy z łzami.

– Za naszą przyjaciółkę. – Claire uniosła swoją margaritę. – Może nareszcie spoczywać w spokoju.

– Ona nigdy nie spocznie w spokoju – odparła Cindy z uśmiechem, choć w oczach miała łzy. – To nie leży w jej charakterze.

– Jestem przekonana, że w tej chwili patrzy na nas z góry – oświadczyłam – i mówi: „Nie martwcie się, dziewczyny, ja to wszystko przewidziałam”.

– Iz pewnością uśmiecha się do nas – dodała Claire.

– Za Jill – powiedziałyśmy jednocześnie i trąciłyśmy się kieliszkami. Przykro było uświadomić sobie, że odtąd tak już będzie zawsze. Nigdy nie brakowało mi jej tak bardzo jak w tej chwili.

– A więc – Claire spojrzała na mnie pytająco – co dalej?

– Zamówimy żeberka – odparłam. – A tymczasem wypijemy po jeszcze jednej margaricie. Może nawet więcej niż po jednej.

– Zdaje się, że Claire ma na myśli to, co będzie dalej z tobą i tym zastępcą – stwierdziła Cindy i mrugnęła do mnie.

– Molinari wyjeżdża do Waszyngtonu. Dziś wieczorem.

– Na dobre? – zapytała Claire.

– Wraca do swoich urządzeń podsłuchowych i czarnych helikopterów. – Zamieszałam moją margaritę. – To chyba helikoptery firmy Bell.

– Aha. – Claire pokiwała głową i spojrzała na Cindy. – Czy on ci się podoba, Lindsay?

– Owszem, podoba. – Pomachałam na Joanie i zamówiłam następną kolejkę drinków.

– Nie chodzi mi o to, czy ci się tylko podoba, chodzi mi o to, czy się w nim zakochałaś.

– Co chcesz, żebym zrobiła, Claire? Mam przyłączyć się do chóru, śpiewającego: „Czyż nie zmienił mych brązowych oczu na niebieskie?”.

– Nie – odparła Claire. Spojrzała na Cindy, a potem znów na mnie. – Chcemy, żebyś przezwyciężyła w sobie to wszystko, co ci przeszkadza w zrobieniu czegoś dobrego dla siebie samej… zanim pozwolisz temu facetowi wsiąść do samolotu.

Przełknęłam nerwowo ślinę.

– To przez Jill…

– Przez Jill?

Westchnęłam, łzy nabiegły mi do oczu.

– Nie pojechałam do niej, Claire. Tej nocy, kiedy wyrzuciła Steve’a.

– O czym ty mówisz? – zdziwiła się Claire. – Byłaś wtedy w Portland.

– Byłam z Molinarim – odparłam. – Kiedy wróciłam, było już po pierwszej. Jill wydawała się taka zagubiona… Powiedziałam jej, że mogę do niej przyjechać, ale nie upierałam się przy tym. A wiecie dlaczego? Ponieważ właśnie spędzałam upojne chwile z Joem. To był ten wieczór, kiedy wyrzuciła Steve’a.

– Twierdziła, że niczego jej nie trzeba – powiedziała Cindy. – Sama nam to mówiłaś.

– To była cała Jill. Czy słyszałyście, żeby kiedykolwiek prosiła o pomoc? Nie pojechałam wtedy do niej, a teraz, kiedy patrzą na Joego, widzą Jill, słyszą, jak bardzo mnie potrzebuje, i myślą, że gdybym wtedy do niej pojechała, może byłaby tu dziś z nami.

Żadna z nich nie odpowiedziała. Siedziałam, zaciskając zęby i walcząc ze łzami.

– Nie wolno ci tak myśleć – odezwała się po chwili Cindy. Jej dłoń ukradkiem przesuwała się po stole, aż dotknęła mojej. – Jesteś zbyt mądra, aby sądzić, że gdybyś zrezygnowała z chwili radości, mogłoby to zapobiec temu, co się stało. Poza tym dobrze wiesz, że nikt bardziej od niej nie chciałby, żebyś była szczęśliwa.

– Wiem, Claire. – Pokiwałam głową. – Po prostu nie mogą przestać…

– Lepiej przestań – przerwała mi Claire, ściskając moją dłoń – bo próbujesz zranić samą siebie. Wszyscy mają prawo być szczęśliwi, Lindsay. Także ty.

Osuszyłam oczy serwetką.

– Ktoś mi to już powiedział – odparłam i uśmiechnęłam się na to wspomnienie.

– W takim razie za Lindsay Boxer – powiedziała Claire, unosząc kieliszek. – Żeby zawsze o tym pamiętała.

W pobliżu baru ktoś coś krzyknął. Pokazywano sobie palcami telewizor. W przerwie meczu piłkarskiego na ekranie ukazała się moja twarz. Tom Brokaw zadawał mi pytania. Rozległy się gwizdy i oklaski.

Byłam gwiazdą wieczornych wiadomości.

ROZDZIAŁ 110

Molinari wypił łyk wódki, którą przyniósł mu steward, po czym odchylił oparcie fotela w rządowym odrzutowcu. Przy odrobinie szczęścia prześpi całą drogę do Waszyngtonu. Miał nadzieję, a nawet był pewny, że zaśnie, ponieważ od paru dni nie zmrużył oka.

Rankiem, wreszcie wyspany, złoży sprawozdanie dyrektorowi bezpieczeństwa wewnętrznego. Przede wszystkim powie mu, że Eldridge Neal wyzdrowieje. Miał do napisania sporo raportów. Potem pewnie będzie musiał stanąć przed podkomitetem Kongresu. Na pewno są wściekli, bo będą musieli wzmocnić czujność – tym razem terroryści nie przybyli z zagranicy.

Rozsiadł się wygodnie w pluszowym fotelu. Ponownie stanęły mu przed oczami wydarzenia ostatnich dni, począwszy od niedzieli, gdy dowiedział się o wybuchu w San Francisco, po wczorajszy wieczór, kiedy wraz z Lindsay Boxer walczyli z Dankiem na śmierć i życie podczas otwarcia G-8. Widział to wszystko teraz wyraźnie i wiedział, co napisze w raportach: poda nazwiska i dokładne dane, przedstawi rozwój wypadków oraz podsumowanie. Wydawało mu się, iż wszystko rozumie – z jednym wyjątkiem.

Z wyjątkiem Lindsay. Zamknął oczy i poczuł, że ogarnia go straszliwe przygnębienie.

Bo jak wytłumaczyć przebiegający przez całe ciało prąd przy każdym, nawet przypadkowym zetknięciu się ich rąk? Albo uczucie, jakiego doznawał, kiedy patrzył w jej zielone oczy? Była twarda i odważna, ale także delikatna i wrażliwa. Mieli wiele podobnych cech. Była również zabawna – wtedy gdy chciała, a chciała bardzo często.

Żałował, że nie postąpił jak w romantycznym filmie – że nie wsadził jej do samolotu i nie polecieli gdzieś daleko. Zadzwoniłby do biura i powiedział: „Zebranie podkomitetu musi poczekać, dyrektorze”. Uśmiechnął się na tę myśl.

– Wystartujemy o piątej, proszę pana – poinformował go steward.

– Dziękuję – odparł. Spróbuj się odprężyć, nakazał sobie. Zaśnij. Wolałby już być w domu. Od dwóch tygodni siedział na walizkach. Nie chciał, żeby to się tak skończyło, ale w domu zniósłby to łatwiej. Znów zamknął oczy.

– Proszę pana! – zawołał steward.

Na pokładzie samolotu pojawił się umundurowany strażnik ochrony lotniska. Steward przyprowadził go do Molinariego.

– Proszę mi wybaczyć – rzekł strażnik. – Pilna wiadomość dla pana. Kazano mi zatrzymać samolot i przekazać, że musi pan się z kimś pilnie skontaktować. Policja podała mi numer, pod który ma pan zatelefonować.

Molinari poczuł ukłucie niepokoju. Co, u diabła, mogło się wydarzyć? Wziął od strażnika kartkę i wyjął z aktówki telefon. Wystukał numer, kazał pilotowi poczekać, po czym wysiadł ze strażnikiem z samolotu i przyłożył słuchawkę do ucha.

ROZDZIAŁ 111

Mój telefon zadzwonił w momencie, gdy Molinari ukazał się w drzwiach samolotu. Stałam na płycie lotniska, patrząc na niego. Widząc mnie z telefonem przy uchu, zaczął rozumieć i jego twarz rozjaśnił radosny uśmiech.

Pierwszy raz w życiu byłam tak zdenerwowana. Molinari zatrzymał się. Staliśmy, patrząc sobie w oczy, najwyżej pięć metrów od siebie.

– Mam kryzys – powiedziałam do telefonu. – Potrzebna mi pomoc.

Roześmiał się, ale zaraz się opanował i zrobił surową minę, jak na zastępcę dyrektora przystało.