Выбрать главу

– Zapamiętane. – Uśmiechnęłam się.

Sporo czasu zajęło mi przyzwyczajenie się do tego, że jestem ich zwierzchnikiem. Obaj byli dwukrotnie dłużej w służbie ode mnie. Zdawałam sobie sprawę, ile ich musiało kosztować pogodzenie się z faktem, że wydziałem zabójstw kieruje kobieta.

– Jeszcze coś, Warren? – zapytałam.

– Och, właściwie nic. – Zakołysał się na piętach. – Tylko czy jutro mamy przyjść w garniturach i pod krawatami, czy możemy w szortach i tenisówkach?

Minęłam go, potrząsając głową.

– Pani porucznik… Odwróciłam się do niego.

– Co jeszcze, Warren?

– Spisałaś się dzisiaj. – Pokiwał głową. – Będziemy o tym pamiętali.

ROZDZIAŁ 14

Do mojego mieszkania (dwie sypialnie, dom bez windy) w Potrero było tylko dziesięć minut jazdy. Przywitała mnie Martha, którą jeden z policjantów patrolowych przywiózł z miejsca eksplozji.

Lampka sygnalizacyjna na automatycznej sekretarce błyskała. Pierwsza wiadomość była od Jilclass="underline" „Lindsay, próbowałam cię złapać w biurze. Właśnie się dowiedziałam…”. Potem Fratelli: „Lindsay, jeżeli jesteś dziś wolna…”. Skasowałam tę wiadomość, nie byłam zainteresowana tym, co chciał mi zakomunikować.

Poszłam do sypialni, gdzie ściągnęłam legginsy i bluzę. Nie miałam ochoty z nikim rozmawiać. W odtwarzaczu była płyta Ala Greene’a. Włączyłam muzykę, weszłam do kabiny prysznicowej, wypiłam łyk piwa, które przyniosłam ze sobą, i poddałam się ciepłemu strumieniowi wody. Poczułam się bardzo samotna. Woda spłukiwała ze mnie pył, sadzę i zapach spalenizny. Kiedy patrzyłam, jak czarne płatki wirują u moich stóp, zachciało mi się płakać.Mogłam dzisiaj zginąć.Brakowało mi ramion, które by mnie przytuliły.

Claire pokroiła trzy zwęglone ciała, ale miała Edmunda, który mógł ją ukoić w taką noc jak dzisiejsza. Jill – mimo wszystko – miała Steve’a… Nawet Martha kogoś miała. Mnie.

Pierwszy raz od dłuższego czasu wróciłam myślą do Chrisa. Dobrze byłoby mieć go teraz przy sobie. Minęło osiemnaście miesięcy od jego śmierci. Chciałam zostawić to już za sobą, otworzyć się na kogoś nowego. Ale nie z rozsądku, tylko idąc za głosem serca, które mi powie, że nadszedł czas.

Potem wróciłam myślą do sceny w Marina. Zobaczyłam samą siebie na ulicy, prowadzącą Marthę. Cudowny, spokojny poranek, ozdobiony sztukateriami dom, rudy chłopiec, ćwiczący na deskorolce… rozbłysk pomarańczowego światła.

Przypominałam sobie te scenę wielokrotnie od początku, ale za każdym razem kończyła się w tym samym punkcie, jak na źle zmontowanym ujęciu filmowym.Czegoś w tej scenie brakowało. Czegoś, co wycięłam.

Kobieta znikająca za rogiem na moment przed wybuchem. Mignęły mi tylko jej plecy. Blondynka z końskim ogonem. Trzymała coś w ramionach. Ale wtedy mnie to nie zainteresowało.Rzecz w tym, że ta kobieta nie wróciła na miejsce wybuchu. Uświadomiłam to sobie dopiero teraz: pamiętałam chłopca z deskorolką i wiele innych osób… nie było jednak wśród nich blondynki. Nikt jej nie przesłuchał. Nie wróciła na miejsce eksplozji… Dlaczego?

Ta suka uciekała!

Przypominałam sobie tę część sceny ciągle od nowa. Blondynka trzymała coś w ramionach.To była opiekunka do dziecka!A co trzymała w ramionach?Dziecko Lightowerów!

ROZDZIAŁ 15

Włosy spadały na podłogę grubymi jasnymi kosmykami. Michelle uniosła nożyczki i wykonała następne cięcie. Wszystko miało się rozpocząć od nowa. Wendy zniknęła – na zawsze. Z lustra w łazience patrzyła na nią nowa twarz. Żegnała się z rolą opiekunki do dziecka, którą była przez ostatnie pięć miesięcy.Należało odciąć się od przeszłości. Wendy było imieniem pasującym do bajki o Piotrusiu Panu, nie do rzeczywistego świata.

Dziecko w sypialni krzyczało.

– Ćśś, Caitlin. Kochanie, proszę…

Teraz musi się zastanowić, co począć z dzieckiem. Wiedziała tylko, że nie może dopuścić, by umarło. Całe popołudnie słuchała wiadomości. Szukał jej cały świat. Nazwano ją zimnokrwistą morderczynią i potworem. Czy rzeczywiście nim była? Chyba nie, skoro ocaliła dziecko.

– Czy uważasz mnie za potwora, Caitlin? – zapytała wrzeszczącego niemowlaka.

Pochyliwszy się nad umywalką, wylała sobie na głowę buteleczkę mahoniowej farby POreal, wmasowując ją w krótko Przystrzyżone włosy.

Wendy, opiekunka do dziecka, przestała istnieć.

Lada moment miał przyjść Malcolm. Postanowili, że się nie spotkają, dopóki nie będą pewni, iż nikt ich nie śledzi. Ale już odczuwała jego brak, zwłaszcza teraz, kiedy udowodniła, na co ją stać.

Usłyszała trzask frontowych drzwi. Serce w niej zamarło.Może była nieostrożna? Może ktoś zauważył, że wróciła do domu z dzieckiem? Może właśnie wywalają drzwi?

W tym momencie do pokoju wszedł Malcolm.

– Przestraszyłaś się, że to policja? Przecież ci mówiłem, że to głupcy!

Michelle podbiegła do niego i rzuciła mu się w ramiona.

– Och, Mai, zrobiliśmy to! Zrobiliśmy to. – Obsypała go pocałunkami. – Postąpiłam słusznie, prawda? Chodzi mi o to, że w telewizji powiedzieli, że ten, kto to zrobił, jest potworem.

– Powiedziałem ci, że musisz być silna, Michelle. – Pogłaskał ją po włosach. – Ci z telewizji są do kupienia, podobnie jak cała reszta. Ale spójrz na siebie… Wyglądasz całkiem inaczej.

W tym momencie w sypialni rozległ się krzyk. Mai wyjął zza pasa pistolet.

– Kto to, do cholery?

Wbiegła do sypialni tuż za nim. Stał, patrząc ze zdumieniem na Caitlin.

– Mai, zatrzymajmy ją… przynajmniej przez pewien czas. Będę o nią dbała. Nie zrobiła niczego złego.

– Ty durna pało! – warknął, popychając ją na łóżko. – Wszyscy policjanci z całego miasta szukają tego dziecka.Jej oddech stał się świszczący. Działo się tak zawsze, gdy Malcolm podnosił na nią głos. Grzebała w swojej torebce, szukając inhalatora. Zwykle tam był. Nigdzie się bez niego nie ruszała. Gdzie, do diabła, mógł się podziać?

– Opiekowałam się nią, Mai… – powiedziała błagalnie. – Myślałam, że zrozumiesz…

Malcolm złapał ją za ramiona i nachylił jej twarz nad dzieckiem.

– Przyjmij do wiadomości, że jutro to dziecko stąd wyparuje. Na razie zrób coś, żeby przestało krzyczeć. Wsadź mu do ust – cycek albo przyduś głowę poduszką. Rano już go nie będzie.

ROZDZIAŁ 16

Charles Danko święcie wierzył, że każdy żołnierz jest do zastąpienia, nawet on sam. Jego dewiza brzmiała: zawsze znajdzie się następny żołnierz. Prócz tego wyznawał zasadę, że nie należy ryzykować tam, gdzie nie trzeba. Zadzwonił więc z budki telefonicznej w Mission District. Jeśli rozmowa zostanie przerwana lub podsłuchana – nic się nie stanie.

Musiał odczekać kilka sygnałów, zanim w mieszkaniu podniesiono słuchawkę. Poznał głos Michelle, dziewczyny, która udawała opiekunkę do dziecka. To dzięki niej wszystko poszło jak trzeba.

– Jestem z ciebie dumny, Michelle. Spisałaś się doskonale. Ale teraz nic nie mów, tylko daj mi Malcolma.

Dziewczyna bez słowa przekazała słuchawkę i Danko uśmiechnął się z zadowoleniem, że tak szybko wypełniają jego rozkazy. To było wspaniałe, wiele też mówiło o rozmiarach ludzkiego uzależnienia. Sukces Hitlera również był efektem uzależnienia. Ludzie Danka byli inteligentni, większość z nich miała wyższe wykształcenie, mimo to rzadko kwestionowali jego polecenia.

– Jestem – usłyszał w słuchawce zgaszony głos Malcolma.

Chłopak miał naturę mordercy i był bardzo bystry. Możliwe, że był psychopatą. Czasem nawet w nim samym budził strach.