Выбрать главу

Jordi rozdzielił wśród przyjaciół trochę jedzenia. Unni zauważyła, że zarówno on, jak i Miguel zrezygnowali ze swoich porcji. Nie miała jednak siły na dyskusje z nimi. Obaj byli przecież niezwykli, być może potrafili dłużej sobie radzić bez jedzenia niż reszta.

Zorientowała się jednak, że Jordi bardzo się martwi brakiem zapasów. Powinni jak najszybciej odnaleźć wioskę w zapomnianej dolinie, a potem czym prędzej wracać w zamieszkane okolice.

Jej spojrzenie prześlizgnęło się od Jordiego, któremu pisane było pozostanie w tej dolinie na zawsze, na Miguela, który otrzymał rozkaz zabicia ich wszystkich i porwania Urraki. Nadzieja Unni mogła się uchwycić jedynie faktu, że te dwie przepowiednie były sprzeczne ze sobą.

Popatrzyła na Miguela i Juanę. Siedzieli zajęci spokojną rozmową. Miguel usiadł przy dziewczynie, żeby ją jak najmocniej rozgrzać. Unni wiele by dała, żeby usłyszeć, o czym rozmawiają.

To Miguel zaczął wypytywać Juanę o jej życie na ziemi, a ona starała mu się tłumaczyć. Opowiadała o swojej samotności w Oviedo. Jej rodzice mieli gospodarstwo bardziej w środku kraju, nie opływali w bogactwa, lecz stać ich było na wysłanie uzdolnionej córki do dobrych szkół. Nauka jednak wiązała się z samotnością. Juana była nieśmiałą dziewczyną, wychowaną według surowych zasad, zawsze obawiającą się, czy aby nie przeszkadza i czy nie sprawia komuś kłopotu, skupiła się więc wyłącznie na swoich studiach. W krótkich słowach opowiedziała mu o swojej pracy doktorskiej na temat piętnastowiecznej Asturii io tym, jak przypadkiem nawiązała kontakt z Jordim i z Unni, którzy przekazali jej opowieść rycerzy – dzięki niej jej rozprawa mogła nabrać zupełnie fantastycznego wymiaru – i jak przez to wplątała się w tę jakże skomplikowaną sprawę.

– Mogłaś się przecież wycofać.

– Nie, odkąd…

Odkąd poznałam ciebie, chciała powiedzieć, lecz prędko zmieniła to na „odkąd poznałam rycerzy”.

Ach, że może tak siedzieć obok Miguela i opowiadać mu historię swego nudnego życia! To było… wręcz niebiańskie. Wybacz mi to wyrażenie, Królowo Niebios, lecz naprawdę tak czuję.

– A ty? – spytała nieśmiało. – Jak się czujesz, będąc człowiekiem?

Miguel uśmiechnął się półgębkiem.

– To prawdziwy koszmar, ale musisz wiedzieć, że zacząłem odczuwać dla was, ludzi, podziw, a nigdy nie sądziłem, że to możliwe.

Ach, ten jego piękny profil! Gdyby tylko wolno jej było go dotknąć, pogładzić po włosach. Wzięła się w garść.

– Podziw? O czym ty mówisz?

– Przecież wy nie macie żadnych możliwości, żeby dawać sobie radę. Tacy jesteście we wszystkim bezradni, a mimo to udało wam się przetrwać, i to przez setki tysięcy lat. Widzę przecież, że Morten jest wśród was najsłabszym ogniwem, lecz i tak trzymacie się razem, a on jakoś się stara.

– A… ja? – spytała Juana cicho.

– Pod względem słabości zajmujesz drugie miejsce z kolei, ale to dlatego, że jesteś delikatną kobietą. Poza tym uważam cię za silną.

– Rozumiem, o co ci chodzi. Rzeczywiście, wydaje mi się, że mam sporo sił.

– Jesteś nadzwyczaj silna. Nie nabrałaś dystansu do mnie, kiedy… sama wiesz. Ty i… jeszcze parę osób.

– A jakże bym mogła? – spytała łagodnie. – Przecież uratowałeś mi życie. Poza tym uważam, że wyglądałeś wtedy fascynująco, mimo że budziłeś grozę. Och, przepraszam, nie powinnam chyba tak mówić.

Zrobiła gest wskazujący na to, że chce wstać i uciec od własnych słów, którymi się zdradziła. Miguel jednak złapał ją za nadgarstek i przytrzymał. Ach, te twarde jak żelazo ręce!

Na szczęście zaraz ją puścił. Popadł w jakieś przesycone smutkiem milczenie, nie patrzył już na nią, chociaż miał pełną świadomość, że ona tam siedzi i że on pragnie, by była blisko. Przeniósł wzrok na Mortena i Sissi, prowadzących jakąś drobną sprzeczkę.

Zdaniem Juany zapanował między nimi naprawdę miły nastrój. Nigdy wcześniej tak ze sobą nie rozmawiali. Tak długo, niewymuszenie, po koleżeńsku.

Nie śmiała się poruszyć. Czekała, aż on się odezwie, i rzeczywiście, nastąpiło to dość nagle i niespodziewanie.

Miguel wykrzyknął poruszony:

– Chciałbym… Nie!

– Powiedz, o co chodzi.

Spuścił głowę i wbił wzrok w ziemię pomiędzy kolanami. A potem zapłonęła w nim wściekłość, od której oczy mu pozieleniały. Jarzyły się, kiedy patrzył wprost na Juanę.

– Nienawidzę tego, że jestem człowiekiem. Pragnę znów być Tabrisem i żałuję, że nie jesteście żeńskimi demonami. Bo jako ludzi… nie mogę was tknąć!

Z tymi słowami podniósł się i agresywnym tonem spytał Juanę:

– Idziemy dalej?

Posłuchała go, bardzo wzburzona.

Siedząca w pobliżu Unni, przerażona brutalnością dźwięczącą w jego głosie, również zerwała się ze swego miejsca.

– Owszem, jeśli wszystkim już wyschły tyłki, to idziemy! A po cichu zwróciła się do Juany:

– Coś ty mu takiego powiedziała, że tak się wściekł a ciebie tak uradowało? Aż promieniejesz i błyszczysz jak wyszorowany miedziany kociołek. Cała twarz i oczy ci się świecą.

Juana uśmiechnęła się zakłopotana.

– To on sam powiedział coś, co go rozzłościło.

Unni popatrzyła na nią badawczo, ale tylko odpowiedziała uśmiechem, o nic więcej już nie pytała. Stwierdziła, że Juanie musi być wolno mieć jakieś tajemnice.

Młoda historyczka w duchu śmiała się cicho. Ciekawe, co by Unni powiedziała, gdyby Juana zrobiła teraz teatralny diabelski grymas i spytała: Czy potrafisz, Unni, wyobrazić mnie sobie jako żeńskiego demona?

Czuła jednak, że Unni przyjęłaby to we właściwy sposób. Dlaczego jednak on mówił o żeńskich demonach w liczbie mnogiej? Wystarczyłby przecież jeden!

Leon – Wamba podniósł się z wysiłkiem. W stawach zachrzęściło mu jak w zardzewiałych zawiasach.

Czyżby dotarły do niego jakieś głosy? Czyżby nadszedł wreszcie właściwy czas i wkrótce zjawi się ktoś, kto wskaże mu drogę do ukrytego skarbu? Kto zniszczy moc zaklęć Urraki i odtąd skarb już na zawsze będzie znów jego własnością?

Znów? Wamba nigdy nie był jego właścicielem. A tym bardziej Leon.

Przeczuwał, że jacyś ludzie wędrują przez góry i zmierzają do jego doliny, lecz czy możliwe, by naprawdę słyszał z oddali jakieś głosy? Może tylko sobie to wmawia? Musi ostrożnie wyjrzeć, tak aby go nie zauważyli.

Jeśli oczywiście w ogóle ktoś tam jest?

Uf, jak trudno się poruszać! Już od dłuższego czasu nigdzie nie chodził. Sapał i dyszał, przemieszczając się na krawędź swojego płaskowyżu. Ostrożnie, tylko ostrożnie!

Och, doprawdy, w dole, w tym płytkim wąwozie, porusza się kilka maleńkich kropek. Kierują się w stronę lasu.

Na twarzy Wamby pojawił się paskudny uśmieszek. Niech no tylko spróbują, czeka ich niezła niespodzianka!

Wzniósł przecież obronny mur, nikt się przez niego nie przedrze.

Mózg Leona – Wamby działał tak ospale, że potrafił się jedynie cieszyć ze śmiertelnego niebezpieczeństwa, na jakie natkną się ci ludzie. Wcale nie myślał o tym, że powinien za wszelką cenę starać się utrzymać ich przy życiu, by odnaleźli dla niego ukrytą wioskę.

Ale dwie myśli naraz to było już zbyt wiele dla umysłu, który przez tyle lat pracował na jałowym biegu. Być może Leon powinien mieć bodaj przeczucie, że coś w jego sposobie myślenia się nie zgadza, ale w wielkim, odpychającym ciele, które, kołysząc się, wycofywało się od krawędzi, niewiele pozostało z Leona.