Gdy usłyszeli wybuch, niczego nie mogli pojąć. Z rozdziawionymi ze zdziwienia ustami patrzyli tylko, co się dzieje z pięknym lasem.
Leon – Wamba wciąż jeszcze znajdował się wysoko na szczycie swojej góry, gdy ziemia pod nim się zatrzęsła i rozległ się potężny huk, który na moment go ogłuszył. Przerażony usiadł tak jak stał, a wokół niego w powietrzu uniosła się ziemia, liście i kawałki drewna.
Co się wydarzyło w jego lesie? Czyżby bogowie się rozgniewali? Wamba nigdy wcześniej nie doświadczył żadnej eksplozji, lecz to, co pozostało w nim z Leona, wspominało coś podobnego. Wamba jednak nie potrafił się w tym wszystkim połapać.
Nagle otworzył oczy na tyle, na ile dało się to zrobić. Były one bowiem ledwie szparkami. Co się stało z jego lasem? Z jego twierdzą? Z jego czarodziejskim tworem? Od głównego pnia pnączy, który kiedyś tu umieścił, wśród ciemnej zieleni rozchodziły się coraz dalej i dalej, niczym kręgi na wodzie obszary więdnących liści. Piękne gładkie liście znikały na jego oczach, fale zarazy zataczały coraz szersze kręgi, odsłaniając stare, pierwotnie rosnące w tym miejscu drzewa.
W piersi Wamby wezbrał niezłomny gniew, któremu stary czarnoksiężnik dał ujście w postaci potwornego wrzasku. Kto mógł mu to zrobić? Czyżby te siedem ludzkich robaków, których nadejście obserwował?
A może to przez tych trzech, którzy pojawili się później? Wiedział też, że do lasu zmierza jeszcze jedna czteroosobowa grupa. A przecież to las miał ich wszystkich pojmać, pochwycić i opleść dławiącymi pędami.
Kto ośmielił się mu sprzeciwić? Kto zniszczył tę część dzieła jego życia?
Urraca?
O, nie, z pewnością wyczułby jej obecność. Zresztą Urraca nie żyła już od wieluset lat.
Nie przyszło mu do głowy, że jego sytuacja przedstawia się podobnie. Wamba nie zdawał sobie sprawy, że żyje jakby za pośrednictwem Leona, że przeniknął w ciało i duszę tego łotra. Leon był w zasadzie jedynie skorupą, osłoną, a właściwie ostatnio nawet o tym trudno już było mówić, gdyż z każdym dniem coraz bardziej zmieniał się w Wambę. Z Leona pozostały właściwie jedynie pojawiające się od czasu do czasu wspomnienia, odzywający się momentami głos rozsądku i pewna znajomość współczesnych czasów. Nic poza tym.
Wamba był teraz wściekły. Ogarnął go również strach. Nie mógł pojąć, co się dzieje. Patrzył tylko, jak stare drzewa wyciągają się jakby w górę i oddychają z ulgą. Drzewa, które sadziła tu Urraca, by służyły pomocą przejeżdżającym tędy ludziom rycerzy. Wamba jednak przeżył ich wszystkich i wzniósł tu swoją twierdzę, grotę, wysoko na szczycie góry i zniszczył las Urraki swymi wyrafinowanymi pasożytniczymi pnączami. To one stanowiły jego ochronę, a on mógł tylko siedzieć i czekać, aż nadejdzie ktoś, kto wskaże mu, gdzie jest ukryty wielki skarb. Miejsce to bowiem Urraca zaczarowała, zaklęciami ukryła prowadzącą do niego drogę.
Teraz coś zaczęło się dziać i nie było to wcale przyjemne. Jak to możliwe, że ktoś zdołał zniszczyć jego bastion i przywrócić do życia te przeklęte stare drzewa? Wamba ze złością i przerażeniem obserwował sytuację.
Nie widział natomiast, że po drodze, którą podążał Antonio z przyjaciółmi, drzewa nachylały się nad nimi, proponując owoce rozmaitego rodzaju, ludzie zaś dziękowali im za to i uzupełniali zapasy.
Na obranym przez nich szlaku drzewa i krzewy ustępowały im, odsuwały się na boki.
Dobrze, że tak było, zaczynało się już bowiem ściemniać. Upłynął cały dzień, trudny dzień dla wszystkich. Musieli przecież przebyć wąwóz, równinę, przeprawić się przez spienioną rzekę i pokonać las, który pragnął udusić całą siódemkę.
„Całą ósemkę” – poprawiła Unni, a przyjaciele po chwili zastanowienia przyznali jej rację. Rzeczywiście było ich ośmioro, chociaż ósmy uczestnik wyprawy miał zaledwie centymetr długości.
Syci, zadowoleni i pełni nowej otuchy szybkim krokiem podążali ścieżką, która się przed nimi otwierała.
Natomiast przed dwiema pozostałymi grupami drzewa ukrywały swoje owoce, nie wskazywały im też żadnej ścieżki.
11
To jak w baśni, rozmyślała Unni podczas marszu ku temu, co, ich zdaniem, powinno być właściwym wąwozem. „Dobrzy” pomagają komuś, kto znalazł się w potrzebie i w ramach wdzięczności również mogą liczyć na czyjąś pomoc. „Źli” natomiast napotykają przeszkody.
To prastary motyw. Najstarszy wariant tej baśni to chyba opowieść o niewolniku Androklesie, który wyciągnął lwu cierń z łapy, a gdy rzucono go na pożarcie dzikim zwierzętom w cyrku w Rzymie, lew go rozpoznał. Cesarz tak wzruszył się na widok obopólnej radości z powtórnego spotkania człowieka i zwierzęcia, że i jednemu, i drugiemu darował wolność. Inny bardzo znany przykład to norweska baśń o córce żony i drugiej córce.
Unni był zbyt przejęta tym, co się działo, żeby móc sobie przypomnieć tytuł baśni.
Ale to oczywiste, że gdy ma się do czynienia z czarami, to jest się częścią baśni, pomyślała.
Baśnie jednak na ogół dobrze się kończą. Na tę myśl ciężko zrobiło jej się na sercu, bo ich baśń nie mogła mieć szczęśliwego zakończenia.
Tymczasem pomimo tej świadomości nie przestają przeć naprzód, zamiast od razu się wycofać i jak najszybciej wrócić do domu.
Ale wtedy już na pewno zakończyłoby się to tragedią: Jordi i Morten umarliby jako pierwsi, potem Sissi, a na koniec Unni. Pozostawiliby przy tym dwoje niewinnych nienarodzonych jeszcze dzieci potwornemu losowi, skazując je na śmierć w dwudziestym piątym roku życia, a jeśli nie dwoje, to przynajmniej jedno z nich.
Rycerze zaś musieliby przez całą wieczność pędzić na swych zmęczonych wierzchowcach, ścigani przez czterech katów inkwizycji. Urracę i królewskie dzieci czekałby podobny los.
Ogarnięta przygnębieniem dreptała za przyjaciółmi. Czuła się już bardzo zmęczona. Nawet dowcipne uwagi zdawały się w niczym nie pomagać.
Zresztą nawet one chyba się już wyczerpały.
Na swoim posłaniu w ciemności leżała Zarena. Miała akurat chwilę przerwy w bardzo rozległych reperacjach.
Mistrz stał przy niej i przyglądał jej się uważnie, aż Zarena zaczęła się wić z pożądania.
– O, nie! – ryknął. – Nie zadowolisz mnie teraz! Twoje ciało przypomina lustro rozbite na tysiąc części. Dopiero jak je poskładasz z powrotem, to pobłogosławię cię swoją wspaniałością.
Zarena obróciła górną połowę ciała i wsparła się na rękach jak spragniona łupu, choć być może nieco wyczerpana tygrysica.
– Pozwól mi więc wrócić na ziemię i zemścić się na tym zdrajcy Tabrisie!
– Na ziemi nie udało cię niczego osiągnąć. On postarał się znacznie lepiej. Jest już blisko celu.
– Ale przecież ukarałeś go, Mistrzu. Uczyniłeś z niego człowieka.
– Tylko na pewien czas. On się do nich nie przywiąże, zabije ich wszystkich, gdy już zdobędzie dla mnie Urracę.
– Po cóż ci Urraca, skoro masz mnie?
– Ciebie? Ty jesteś przecież jedynie zabawką, nic nie potrafisz. Jesteś warta mniej niż jej mały palec.
Wielki Mistrz odszedł. Fakt, iż całkiem ją zignorował, wprawił Zarenę w olbrzymią wściekłość.
– Tabris cię zdradzi, panie! – zawyła, próbując przywołać go z powrotem. – Już zdradził, przyłączając się do tych nędzników.
– Wróci – odparł spokojnie Mistrz. Zarena mogła tylko wzdychać z bezsilności.
Wamba siedział wciąż oszołomiony na zboczu, przyglądając się zniszczeniom, jakie poczyniono w jego lesie. Właściwie był to las Urraki, lecz on tak go nie nazywał.
W głowie mu się kręciło. Ociężałymi ramionami opędzał się od owadów, które okazały się całkiem spore. To czterej kaci postanowili go odwiedzić.