– Ile ty właściwie wiesz? Miguel zwlekał z odpowiedzią.
– Otrzymałem trochę informacji od Mistrza, ale on również nie wie, co jest waszym celem, i nie rozumie, o co w tym chodzi. Urraca przesłoniła wgląd w tajemnicę, a i Wamba również przyczynił się do niemożności jej przeniknięcia.
– Ale Wamba chyba trzyma jego stronę?
– Wamba wałęsa się po wymiarach. Mistrz go utracił, podobnie zresztą jak Urracę. Ale memu panu zależy tylko na niej.
– Stracił też rycerzy. I mnichów.
– Ciemność nie zna rycerzy. Ma natomiast kontakt z mnichami. To właśnie oni wezwali na ziemię mnie i Zarenę.
– To znaczy, że im służysz?
Miguel w grymasie złości lekko uniósł górną wargę.
– Naprawdę sądzisz, że tak jest?
Antonio w odpowiedzi nie mógł powstrzymać się od uśmiechu.
– Nie, właściwie nie.
Umilkli. Nikt nie chciał pytać Miguela, czy to prawda, że jako Tabris wszystkich ich uśmierci. Nie chcieli w to wierzyć. Bali się rozważać to nawet w myślach. Juana czuła się tak nieszczęśliwa, że pozostała w niej jedynie nadzieja, iż prędzej czy później przebudzi się ze złego koszmaru. Wszystko, na co tak bardzo się cieszyła, powoli rozpadało się na coraz drobniejsze kawałeczki, a każdy z nich sprawiał wielki ból.
Jordi wstał.
– Ale tutaj zostać nie możemy. Banda Emmy może w każdej chwili dotrzeć na równinę. Pozostaje tylko jedno pytanie: czy jest jakieś miejsce, w którym moglibyśmy ukryć Mortena i w którym czekałby aż do naszego powrotu?
Celowo mówił optymistycznie o zakończeniu tej wyprawy.
Morten również wstał.
– Nie chcę być piątym kołem u wozu. Ale ta chwila odpoczynku dobrze mi zrobiła. Nie chcę, żebyście mnie tu zostawiali i kazali mi czekać na to, że nigdy się nie zjawicie. Idę z wami.
– Jesteś pewien, że masz dość sił?
– Nie jestem. Ale z dwojga złego…
– Z dwojga? – wykrzyknęła Unni. – To doprawdy łagodnie powiedziane! No dobrze, będziemy się zmieniać przy prowadzeniu naszego chłopczyka pod rączkę. Dwójkami.
Jordi ruszył w stronę malutkiej jaskini.
– Mam wrażenie, że widziałem tam coś, co mogłoby posłużyć ci jako kostur wędrowny, z nim byłoby ci łatwiej iść. Cieszę się, że pójdziesz z nami, Mortenie.
Prawdę powiedziawszy, wszyscy się z tego cieszyli. Naprawdę trudno byłoby zostawić chłopaka samego, bez sił, na tym pustkowiu. Antonio podał mu jeszcze jedną tabletkę uśmierzającą ból i w końcu Morten, podpierając się znalezionym kijem, kulejąc, ruszył za nimi.
Oczywiście wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, że przez niego marsz będzie się bardzo opóźniał. Musieli jednak się z tym pogodzić. Najważniejsze, że się nie rozdzielili.
Emmy na razie nigdzie nie było widać, lecz doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że mnisi informują ją o wszystkim przez cały czas. I że żadna próba wymknięcia się spod ich obserwacji na niewiele się zda. Unni westchnęła:
– Ach, gdybym mogła rozprawić się z tymi ostatnimi czterema upiorami!
Chudy mężczyzna z niesmakiem spoglądał na niezamieszkane górskie chaty, do których dotarli. Było ich całkiem sporo i nie miały żadnego związku z piętnastym wiekiem. Wybudowano je raczej na początku wieku dwudziestego.
– Innymi słowy całkiem zmarnowany czas! – prychnął.
– Owszem, ale teraz wiemy przynajmniej, gdzie są ci idioci! – stwierdził Thore Andersen.
– Owszem, to wiemy aż za dobrze! Znaleźli chatę hycla, my natomiast nie.
– Mają nad nami sporą przewagę – przytaknęła asystentka, bo wreszcie wyszło na jaw, że asystent jest kobietą. – Zatrzymamy się tutaj i odpoczniemy?
– Nie ma mowy! Trzeba się spieszyć. Ciężko westchnęli.
A więc powrotna droga, długa, kamienista. Właściwie wręcz trudno mówić o drodze, to raczej bezdroża. A potem jeszcze długi marsz w pogoni za zdobyczą.
Wąwóz z bliska nie wyglądał ani trochę przyjemnie. Jeśli kiedykolwiek wiodła tędy jakaś ścieżka, to teraz całkowicie zarosła i zniknęła. Dno wąwozu było straszliwie nierówne, zaścielone głazami, które osunęły się z góry. Wśród nich wyrosły krzaki, gdzieniegdzie kępa wykrzywionych drzew.
Z rezygnacją przyglądali się temu smutnemu widokowi.
– Przydałyby nam się tutaj piły i siekiery – stwierdził Antonio. – A może raczej maczety.
– Najlepszy byłby jednak chyba buldożer – uznała Unni.
Morten się nie odzywał. Tęsknił za swoim łóżkiem, które zostało w domu, w Norwegii. I marzył o ślicznych pielęgniarkach, które by się nim zajmowały. Mogłyby mieć miękkie ręce i łagodne uśmiechy, przypominać jasnowłose, niebieskookie anioły. Morten nie na żarty się bał, że jak tak dalej pójdzie, czeka go w tym ponurym miejscu śmierć albo kalectwo.
– Od czego zaczniemy? – spytał Jordi, a Morten w odpowiedzi pomyślał: „Przestańcie udawać takich twardzieli, nie widzicie, jak bardzo cierpię?”
Ale Jordi pozostał głuchy na jego dzielnie w milczeniu znoszone udręki.
– Miguelu, jesteś pewien, że droga wiodła właśnie tędy?
– Tak, ten krótki odcinek dawnej bitej drogi, który udało mi się zobaczyć, prowadził dokładnie tutaj.
– Płynie tędy jakaś rzeczka – zauważyła Sissi. Również ona pozostawała nieczuła na męki Mortena.
Chłopak zrozumiał teraz, że najwidoczniej postawił na niewłaściwego konia. Jak taka mistrzyni sportu, zdrowia i siły mogła wykazać bodaj odrobinę zrozumienia dla jego niezwykle wrażliwej duszy i cierpiącego ciała?
– Czy nie możemy iść wzdłuż niej? – zastanawiała się dziewczyna.
– Rzeka to chyba za duże słowo – stwierdził Antonio. – Powiedziałbym raczej, że to strumień. Ale pomysł jest niezły, Sissi. Pytanie tylko, na ile zimna jest ta woda i czy będziemy mogli po niej brodzić.
– Górski strumień jesienią – wzdrygnęła się Unni. – Ale to rzeczywiście wygląda na jedyne wyjście.
Morten nie mógł znieść już więcej.
– Wszystko mnie boli! – poskarżył się głośno.
– Wiemy o tym – powiedziała Unni. – I bardzo ci współczujemy.
Ani trochę w to nie wierzę, pomyślał chłopak. Nikt nie potrafi sobie nawet wyobrazić, jak bardzo cierpię.
Unni również odczuwała zmęczenie, lecz zdecydowanie temu zaprzeczyła, gdy Jordi zaczął się dopytywać o jej stan.
– Może później będzie nam łatwiej – próbował ich pocieszyć, ale nikt mu i tak nie uwierzył.
Z wielkim mozołem zaczęli posuwać się naprzód, metr po metrze. Momentami mogli iść brzegiem, ale wtedy w butach przelewała się lodowata woda. Na niektórych odcinkach plątanina roślin zagradzała nawet drogę przez strumień i musieli się przez nią przedzierać, jednocześnie brnąc przez wodę.
A woda w górskim strumieniu okazała się naprawdę zimna i Morten, który już z wielkim trudem przeszedł przez równinę, był teraz tak wycieńczony i zmarznięty, że niepokoili się o niego naprawdę nie na żarty. Źle zrobili, ciągnąc go na tę koszmarną wyprawę, ale przecież nie mieli wyboru. Musieli teraz jakoś znosić jego być może trochę przesadne skargi, chłopak przestał bowiem odgrywać dzielnego, cierpliwego męczennika i sytuacja z każdą chwilą stawała się coraz bardziej kryzysowa.
Morten podniósł wzrok i popatrzył na Sissi, która przedzierała się w górę strumienia przed nim. Kiedy spotkali się pierwszy raz, Sissi miała ciemne włosy. Okazało się jednak, że to tylko eksperyment, w naturze bowiem była blondynką. Gdy Morten się o tym dowiedział, gorąco ją prosił, żeby powróciła do naturalnego koloru włosów, miał bowiem wielką słabość do blondynek i Sissi spełniła jego prośbę. W jasnych włosach wyglądała o wiele ładniej, blondynka o piwnych oczach to bardzo interesująca kombinacja!