Выбрать главу

Tą właśnie ścieżką przeszli. Dotarli do celu. Do ukrytej, zapomnianej doliny.

CZĘŚĆ TRZECIA. „WIDZĄ TO, CZEGO NIE MA, LECZ NIE WIDZĄ TEGO, CO JEST”.

17

Wysoki, chudy mężczyzna zerwał się gwałtownie z ochrypłym krzykiem. Złapał się za szyję, lecz nie znalazł na niej dławiących pędów pnączy.

Pozostałych dwoje obudził jego głos. Na próżno próbował się tłumaczyć i udawać, że wcale się nie przestraszył, uważał bowiem, że mu to nie przystoi, lecz jego towarzysze byli równie przerażeni jak on.

– Co się stało? Gdzie jesteśmy? – jęknęła asystentka.

– Coś nas omal nie podusiło na śmierć – szepnął Thore Andersen. – A potem, nagle… wydaje mi się, że usłyszałem jakiś głuchy huk, ale nie miałem sił…

– To było straszne – powiedziała asystentka. – Nic z tego nie pojmuję. Te rośliny pełzły jak węże, wiły się po ziemi i zwieszały z drzew.

Z największą ostrożnością i zachowaniem wszelkiej czujności wstali. Z przerażeniem rozejrzeli się dokoła, lecz jednak wyglądało na to, że wszędzie panuje spokój.

Chudy wyraźnie się nad czymś zastanawiał.

– Jesteśmy na samym skraju tego potwornego lasu. Czy możemy założyć, że ci, których ścigamy, musieli znaleźć się gdzieś pośrodku?

– Z całą pewnością – stwierdził otyły Thore. – I że dotarła do nas eksplozja.

Asystentka uśmiechnęła się paskudnie.

– Chcesz powiedzieć, że oni bardziej ucierpieli od tego wybuchu?

– Właśnie – powiedział chudy, a na jego ustach wykwitł złośliwy uśmieszek.

– Możemy więc spokojnie zapuścić się dalej w głąb i podjąć ich wyprawę tam, gdzie się ona skończyła. Doskonały pomysł!

Nieznajomi rozpoczęli dzień z nowymi siłami.

– To wcale tak nie wyglądało, kiedy przyszliśmy do tej dziwnej doliny – stwierdził chudy. – Liście były wtedy świeże i zielone.

– I krwiożercze – przypomniał Thore Andersen. – Do pioruna, nigdy w życiu się tak nie bałem!

Asystentka rozejrzała się dokoła. Otrzepała z ubrania zwiędłe liście.

– Teraz wszystko jest szarobrunatne i wyłoniły się białe pnie drzew. Co tu się dzieje?

– Czary – podsumował Thore Andersen. – Z pewnością dzisiejszej nocy działy się tu jakieś czary.

– Bez względu na to, co to było, uratowało nas – powiedział chudy. – Czy został nam jeszcze jakiś prowiant?

Dla nich bowiem nie było żadnych owoców, drzewa ukrywały wszystko, co jadalne.

– Mamy kilka herbatników witaminowych.

– Zjedzmy więc to świństwo. Wino pewnie się już skończyło.

– Została jeszcze butelka na oblewanie zwycięstwa.

Chudy wyraźnie toczył walkę ze sobą. Przyzwyczajony był do przyjemnego życia, w którym do codziennych zwyczajów należało picie wina.

– Zachowajmy je więc. Napijemy się wody ze źródła. Po spożyciu skromnego śniadania chudy powiedział:

– Nie ma wątpliwości, że nasza zwierzyna weszła do tej doliny. Świadczyła o tym lina zanurzona w rzece i te rozmaite ślady, na które natykaliśmy się od czasu do czasu. Zgubiliśmy ich jednak. Powalił nas też ten szok i brak snu. Teraz odzyskaliśmy siły. Którędy oni poszli?

– Pytasz o to, gdzie znajdziemy ich zwłoki? – zachichotał Thore Andersen.

– Tak byłoby najlepiej. Pokazali nam już drogę i więcej do niczego już nie są nam potrzebni. Najpierw jednak musimy się dowiedzieć, dokąd skierowali ostatnie kroki. Dalej droga będzie już przed nami otwarta.

– I tylko my nią pójdziemy – uśmiechnęła się asystentka triumfalnie. – Tylko my! No, dokąd oni się skierowali?

– Nie mam pojęcia – stwierdził Thore Andersen. – To jakiś zły, nieustępliwy, zaczarowany las. Wyraźnie nie ma ochoty nas wpuścić.

Asystentka powiedziała ostro:

– Pamiętaj, że my posiadamy wszelką wiedzę o ukrytej wiosce. Jedynie my tam trafimy. A jesteśmy już bardzo, bardzo blisko.

– Ale nie wiedzieliśmy przecież, jak do niej dotrzeć?

– To prawda, ale za to ci niczego nieświadomi plebejusze doprowadzili nas aż tutaj. Muszą pokierować nas jeszcze przez ostatni odcinek drogi. Nie możemy teraz stracić śladu.

– Tam jest wąwóz – wskazał chudy. – I z tego, co rozumiem, to jedyna droga, jaką możemy się stąd wydostać. Idziemy tam!

Zagłębili się w beznadziejny jar, który Miguel dużo wcześniej zbadał i którym sprzymierzeńcy rycerzy nie poszli.

Thorego oblewał pot. Nienawidził tego ciągłego marszu, tej konieczności rezygnowania z wszystkich przyjemności. Jego towarzysze jednak, znacznie od niego szczuplejsi, byli tak diabelnie fanatyczni w swoich dążeniach. Nie bali się trudów wspinaczki, głodu ani braku snu.

Na brak snu przynajmniej dało się im zaradzić ostatniej nocy, chociaż Thore miał paskudne wspomnienia, że coś ryczało niedaleko i nie wiadomo skąd dobiegał odgłos ciężkich kroków. Pewnie mu się to wszystko przyśniło.

Ta przeklęta wspinaczka wśród olbrzymich głazów, stale pod górę, czy to się nigdy nie skończy?

W tym czasie powoli budziła się też banda Emmy.

Oni także byli wycieńczeni. Noc, którą spędzali w wąskiej rozpadlinie, przyniosła chłód, a oni przecież wszyscy byli przemoczeni po przymusowej kąpieli w rzece.

Nie mieli też już nic do jedzenia.

– No, no – powiedziała Emma do Kenny’ego. – Widzę te głodne spojrzenia, jakie ślesz moim pośladkom. I wcale nie myślisz przy tym o seksie.

– Odważymy się zejść w tę dolinę? Mnie się ona wydaje złowieszcza.

– Nie bądź głupi! – ofuknęła go Emma. – Dobrze, dobrze, wiem, że słyszeliśmy huk jak nie z tego świata, a potem dookoła nas posypały się liście, korzenie i ziemia, lecz to z pewnością nasi tak zwani przyjaciele, Unni i Morten z resztą kompanii, spowodowali jakiś wy – buch, może próbując utorować sobie wejście. Musimy iść tym śladem. Prawda bowiem jest taka, że ten skarb przez pokolenia przeszedł właśnie na mnie. Jestem spadkobierczynią Emilii i Emile, potomków człowieka, który zdradził plany rycerzy. Pojmał jednego z tych, którzy transportowali skarb, z zemsty za to, że nie pozwolono mu dołączyć do ich grona… Twierdzili, że nie można na nim polegać. Phi! To było daleko w Nawarze, właśnie stamtąd się wywodzimy. Co prawda mój przodek Emile pochodził z francuskiej strony Pirenejów, mam więc w żyłach zarówno krew francuską i hiszpańską, jak i norweską. Doskonała mieszanka, prawda?

– Przestań tyle gadać, mów do rzeczy! – ostro odpowiedział jej Kenny. – Chcemy słuchać o skarbie, a nie o jakichś bękartach!

Emma trzepnęła go w rękę.

– O czym to ja mówiłam, zanim mi przerwałeś? Aha, już wiem! Tamten uwięziony człowiek oczywiście nie chciał niczego zdradzić, ale mój przodek – jego imię na zawsze cieszyłoby się szacunkiem, gdybym tylko je znała – dobrze wiedział, że ci, którzy wiozą skarb, mają odpowiednie instrukcje. Zabił więc tamtego gada i zabrał mu wszystkie papiery, jakie przy nim znalazł. Niewiele tego było, ale ujawniały mnóstwo szczegółów dotyczących planowanego przez rycerzy buntu przeciwko sługom inkwizycji. Ale dzięki temu wiemy teraz, że to gdzieś tutaj musieli ukryć skarb. Musiało tak być, bo na jednym z tych prostych dokumentów, które wpadły w ręce mego przodka, narysowane były orły, a przecież właśnie je widzieliśmy.

– A Leon? – dopytywał się Alonzo z kwaśną miną. – W jaki sposób on się w to wszystko wplątał?

– Leon pochodzi od jednego z mnichów, którzy…

– O rany, pochodzi od mnicha? – zdumiał się Tommy.

– A co, myślałeś, że ludzie w tamtych czasach byli święci? Poza tym to nie byli prawdziwi mnisi, ci tam, raczej wchodzili w skład plutonu egzekucyjnego, mówiąc współczesnym językiem. To byli kaci inkwizycji.