– Rzeczywiście są potworni – mruknął Kenny.
– Ciesz się, że stoją po twojej stronie – ostro powiedziała Emma. – Ale nasze rody, mój i Leona, przez stulecia zbierały wszelkie informacje. Wiemy, że ci, którzy są przed nami, ci przeklęci bracia Vargasowie, ta głupia Unni i jeszcze głupszy Morten, i cała reszta tych idiotów zaprowadzą nas prosto do skarbu. Do bogactw, które wystarczą na całe życie i jeszcze dłużej.
– O, nie! – zaprotestował Kenny. – Wystarczy ich akurat na całe moje życie. Już ja się zatroszczę o to, żeby nic z nich nie zostało. Ach, ależ będą szeleścić pieniądze! Nareszcie będę mógł żyć w takim luksusie, na jaki od dawna zasługuję.
– Ja też – zawtórował mu Tommy ze śmiechem. – Na co komu żona i dzieciaki? Leben Und leben Iassen.* [Leben und leben lassen (niem.) – Żyj i pozwól żyć (przyp. tłum.)]
– To chyba niewłaściwy cytat akurat w tej sytuacji – zauważyła chłodno Emma. – Ale rozumiem, o co ci chodzi. Wykorzystamy ten skarb najlepiej, jak potrafimy, każdą jego najdrobniejszą okruszynę. A to, moi drodzy, na pewno nie będą małe pieniądze. Tyle mogę wam obiecać.
Wszyscy troje roześmiali się uradowani.
Alonzo natomiast wciąż czuł się bardzo nieswojo i nie mógł się wyrwać z zamyślenia. Jego spojrzenie nerwowo błąkało się po tych częściach doliny, które dało się dostrzec, i po tym niezwykłym lesie. Przesunęło się w stronę szczytu wznoszącej się pośrodku góry o kształcie zwierzęcia. W samej skale jakby tkwiło coś, co przyciągało jego wzrok, coś złego, prastarego. Miał nadzieję, że nie tam właśnie trzeba będzie szukać cudownych pieniędzy, których i on ogromnie potrzebował. Temu akurat nie mógł zaprzeczyć.
Atmosfera jednak nie była tu ani trochę przyjemna, Ogarnęło go uczucie paniki, które czasami potrafi najść człowieka ni stąd, ni zowąd. „Nigdy się stąd nie wydostanę, nigdy nie wrócę do domu”, powtarzał w myślach.
Gnębiony złymi przeczuciami powiedział.
– Ta dolina zwiędłych liści przeraża mnie do szaleństwa. Czai się w niej coś złowróżbnego, uwierzcie mi. Wspomnicie jeszcze moje słowa!
– Przestań! – fuknęła Emma. – Może nawet uda nam się znaleźć tam coś do jedzenia.
– Tak by było najlepiej – groźnym tonem rzekł Tommy. – Bo inaczej zacznę obgryzać drzewa… albo upiekę sobie coś, co mogłoby przypominać prosiaka.
– Zamknij pysk! – burknęła Emma, mocniej otulając się kurtką.
Thore Andersen i jego zwierzchnicy wkrótce zorientowali się, że zabrnęli w ślepą uliczkę. Wściekli zawrócili do niezwykłej doliny, przysypanej warstwą zwiędłych liści.
Nigdzie nie natrafili na żaden ślad ściganej grupy.
Posuwali się dalej wzdłuż stromego zbocza, sfrustrowani, nie wiedząc, co dalej robić, nie rozumiejąc, którędy mogli iść ich przeciwnicy.
I nagle zatrzymali się jak wryci.
Przed niesłychaną plątaniną zarośli, kłębiących się pod skalną ścianą, kołysząc się przy każdym ruchu, wędrowała tam i z powrotem jakaś wstrętna olbrzymia postać.
Wiedzeni najbardziej prymitywnymi instynktami czym prędzej ukryli się za kamieniami. Trzy serca waliły jak oszalałe. Doprawdy, wiele przeżyli podczas tej odysei, lecz to przekraczało już wszelkie granice.
Thore Andersen poczuł, że robi mu się słabo, i przypomniał mu się lekarz, dawno już ostrzegający go przed nadciśnieniem.
Potworna istota wydawała z siebie ciche warknięcia, od czasu do czasu zatrzymywała się przed splątanymi zaroślami i wymierzała im kopniaki, ogarnięta bezsilną wściekłością.
Wszyscy troje patrzyli na siebie ze zdumieniem. Czyżby to mogło być właśnie tu?
Nagle potwór jakby coś zwietrzył. Ruszył pochylony w przód, lecz nie kierował się prosto w ich stronę, tylko nieco bardziej w głąb lasu, ale bez wątpienia zbliżał się do nich.
– Mój Boże, co to za bestia! Aż niedobrze się robi, gdy się na nią patrzy.
Wszyscy troje mieli największą ochotę zawrócić, nie śmieli jednak tego zrobić. Musieli się przekonać, jak postąpi potwór.
To nie mogła być żadna żywa naturalna istota, lecz coś z zaświatów, powstałe z grobu. Ach, nie, to już za wiele, nie da się dłużej tego znosić!
A potem bestia znów się odwróciła. Tym razem kierowała się prosto na nich.
– Strzelaj, Thore! Strzelaj! – syknęło pozostałych dwoje.
Thore Andersen, który miał wyraźne kłopoty ze złapaniem oddechu i któremu pot zalewał twarz, sięgnął po broń. Trudno będzie wycelować z takiej pozycji, pomyślał.
Bestia wreszcie ich dojrzała i wydała z siebie potworny ryk. Przyspieszyła nieco kroku.
Wreszcie padł strzał. Potwór złapał się za ramię, powarkując, i z wyraźnym trudem schował się z powrotem w lesie.
Usłyszeli hałas, kiedy upadł.
Wamba nigdy nie uległby kuli z pistoletu, Leon jednakże wciąż potrafił czuć ból, jego ciało reagowało. Olbrzym przewrócił się na ziemię i nie mógł wstać.
Troje nieznajomych nie czekało.
– Krzaki – oznajmiła asystentka, a pozostali już wcześniej się zorientowali.
Pobiegli ku nim, jakby śmierć deptała im po piętach. Nie wiedzieli przecież, do jakiego stopnia unieszkodliwiony został potwór.
– Tuż nad ziemią – pouczył chudy. – Tam się da przeleźć, schowamy się w tych zaroślach.
– Przypuszczam, że tam może być coś więcej niż tylko kryjówka – stwierdziła asystentka.
– Tak – przyznał Thore w podnieceniu. – Widać tu ślady, że ktoś inny już tędy pełzł, i to całkiem niedawno!
– Wydawało im się, że się wywiną – burknął z zadowoleniem chudy. – Teraz już ich mamy! Trzymajcie broń w pogotowiu, towarzysze! Zabawa się skończyła.
18
Bliżej brzegu zaklętego lasu niczego nie przeczuwająca Emma prawiła kazanie czterem katom inkwizycji. O ile, rzecz jasna, można w ogóle mówić tu o kazaniu.
– Co wy, u diabła, chcecie powiedzieć przez to, że ich nie widzicie? Przecież właśnie po to jesteście! Macie być moimi szpiegami, zaraz idźcie ich szukać!
– Nasza łaskawa, cudownie piękna bogini, oni zniknęli! Przepadli dzisiejszej nocy, gdzieś tu w pobliżu. Nie pojmujemy, co się z nimi mogło stać.
– Nie tłumaczcie się, tak czy owak na zawsze pozostaniecie skostniałymi, zasuszonymi niezdarami!
Jeden z mnichów zatarł kościste białe dłonie i powiedział przypochlebnie:
– Wiemy za to co innego, nasza uwielbiana pani.
– To gadajcie!
Emma była tak zła, że aż prychała z gniewu. Bardzo już tęskniła za gorącą kąpielą i ekskluzywnym obiadem w cywilizowanej restauracji, zamiast stać tu na tym pustkowiu wraz ze wszystkimi tymi nie nadającymi się do niczego amatorami, którzy nie potrafili docenić światowej damy. I żeby w dodatku nie mieć nic do jedzenia! Nic dziwnego, że traci się humor.
Przeszedł ją dreszcz. Teraz wszyscy, zarówno Emma, Alonzo, Tommy, jak i Kenny, dostrzegali już wyraźną zmianę, jaka zaszła w wyglądzie mnichów. Stali się jakby bardziej cieleśni, ich złe czarne oczy jarzyły się w oczodołach diabelskim blaskiem, a twarze, przypominające upiorne maski, nabrały życia. Cóż za straszna odmiana!
– Co się stało? – spytała agresywnym tonem. Ta agresja była wyrazem strachu.
Alonzo, niepoprawny tchórz, zaczął się cofać, Emma więc złapała go za rękę i przytrzymała, nawet na moment nie spuszczając wzroku z katów inkwizycji. Kiedy Kenny zrobił minę, że też chce odejść, wbiła mu obcas w stopę, aż jęknął.
– A więc? – zwróciła się władczym tonem do czterech upiorów.
– Jesteśmy już blisko – szepnęli groźnie mnisi. Mówili teraz jeden przez drugiego i Emma z trudem mogła uchwycić sens wypowiedzi.