– Sprowadzę dla ciebie tę wiedźmę w jednej chwili – obiecała Zarena. – Pozwól mi tylko na jedną małą…
– To wcale nie mało – warknął.
– Miałam na myśli jedną krótką chwilę.
– No to chodź – burknął, Zarena natychmiast się ustawiła, pochyliła w przód na biurko, czułe zarzucając mu ogon na szyję, i czekała na chwilę przyjemności.
Nic jednak się nie stało.
– Bierz się do roboty! – ryknął władca Ciemności, uwalniając się z uścisków uwodzicielskiego ogona. – Nie mamy czasu do stracenia. To moja jedyna możliwość na pochwycenie Urraki. Sprowadź mi ją, jeśli Tabris nie da rady. Tak czy owak wygra ten, kto przyprowadzi ją pierwszy.
No tak, to się samo przez się rozumiało, lecz co wygrają, o tym książę Ciemności nie wspomniał.
Zarena, ciężko obrażona, niezaspokojona i pałająca żądzą zemsty wobec Tabrisa, opuściła w końcu Ciemność i przystąpiła do poszukiwań. Zaczęła krążyć ponad wyżynami Asturii i Kantabrii niczym wściekły, nadmiernie wyrośnięty szerszeń, badawczo, czujnie węsząc.
Gdzie oni ostatnio byli? Dwie grupy zmierzające jedna do drugiej. Musieli się spotkać gdzieś pośrodku.
Pośrodku czego? Jakie drogi wybrali? Że też ci ludzie są tak niezdarni i muszą podążać drogami! Nie mają skrzydeł. Używają wprawdzie tych wspaniałych, szybkich powozów, raz ku swej radości miała okazję prowadzić taką maszynę. Nie korzystała wprawdzie z kierownicy ani z pedałów i silnika, nie przestrzegała też żadnych zasad ruchu drogowego, bezrozumnie pędziła tylko naprzód, bardzo ją to jednak rozbawiło. Postanowiła, że musi to kiedyś jeszcze powtórzyć.
Najzabawniejsze ze wszystkiego były trzaski i huki, jakie się rozlegały przy tej jeździe, no i widok innych powozów, wywróconych i zmiażdżonych. Na samo wspomnienie roześmiała się do siebie.
Tak, teraz już sobie przypomniała, chociaż bardzo chciała o tym zapomnieć. Obie grupy się spotkały i poszły w góry. Tam znienawidzeni ludzie zatrzymali się na krawędzi urwiska, ona zaś od tych upiornych mnichów czy też raczej od ich zleceniodawczyni, tej nudnej, paskudnej Emmy, otrzymała rozkaz, żeby…
O czym to ona myślała? Jej myśli krążyły, wstawiały nawiasy w nawiasach. Aha, miała zepchnąć w przepaść tę niebezpieczną Unni. Zrobiła to, popełniła jednak ten błąd, że osobą, na którą się zamierzyła, nie była wcale Unni, lecz ktoś zupełnie inny. A Tabris, łajdak, ocalił tę wstrętną dziewczynę za pomocą swych nieznośnie pięknych skrzydeł. Dlaczego ona nie ma takich skrzydeł?
Znów odeszła od głównego tematu, a wszystko przez to, że nie chciała pamiętać dalszego ciągu. Że złożyła raport – doniosła, jak twierdził Tabris – Mistrzowi o tym, że Tabris bliski jest przejścia na stronę wroga, bo przecież pomagał tym nędznym ludziom.
Ach, jakże triumfowała, gdy mogła oznajmić Tabrisowi o wyznaczonej mu karze: miał pozostać człowiekiem aż do czasu…
Potworne oblicze Zareny pociemniało. Któż mógłby przypuszczać, że Tabris wpadnie w tak bezlitosny gniew i ze złości połamie jej skrzydła, a potem zrzuci ją z potwornej wysokości?
Ale teraz nadszedł czas zemsty.
Ze świstem uderzała skrzydłami, krążąc nad górami. Oto przepaść, w którą zepchnęła tę dziewczynę. Stąd musieli iść… Tak, teraz już to pamiętała.
Obszar nie był zbyt duży, otaczały go wysokie góry, przez które przeprawić się nie mogli. Ale tam widać las, pośrodku którego wznosi się góra, na której zobaczyła tego stwora przypominającego trolla. On jednak nie był w stanie zaspokoić jej żądzy, więc przestała się nim interesować. Teraz zresztą gdzieś zniknął i, doprawdy, ten piękny zielony las jakoś dziwnie się zmienił. Co tu się mogło stać?
Postanowiła przyjrzeć się mu z bliska.
W pewnym oddaleniu dostrzegła jeszcze inną dolinę, nie mającą z żadnej strony połączenia ze światem. Mogła ją sobie zostawić na później, nie wyglądała na w żaden sposób ważną.
Ważniejszy jest ten zwiędły las.
Co najmniej po raz pięćdziesiąty przesłała sygnały Tabrisowi, ale on znów nie odpowiedział.
Naprawdę nie słyszał jej wezwań? Czy też po prostu nie chciał ich słyszeć?
Gdzie on, u czarta, się podziewał? Czekaj, Tabrisie, czekaj, tym razem zemsta będzie okrutna!
Cztery olbrzymie, bijące skrzydłami wrony pojawiły się wśród błękitu czy też raczej wśród szarej niebieskości.
– Wstrzymaj się na chwilę, o piękna! Pamiętasz nas? To my sprowadziliśmy cię na ziemię po raz pierwszy.
Ach, te przebrzydłe stwory! Zarena zatrzymała się w powietrzu.
– Nie było was kiedyś więcej?
– O, tak, lecz nie mówmy o tym. Piękna kobieto – demonie, czy możesz nam pomóc? Odebrano nam naszą zdolność widzenia, nie możemy odnaleźć tych, których ścigamy. Czy nigdzie w pobliżu nie zauważyłaś siedmiu ludzkich gadów?
Siedmiu, pomyślała Zarena. To oznacza, że Tabris wciąż jeszcze jest z nimi. Oby utonął w całej mierzwie Ciemności!
– Nie – odpowiedziała. – Nie, na razie jeszcze nie. Wiem jednak, że są gdzieś w pobliżu. Gdzie widzieliście ich ostatnio?
Mnisi wytłumaczyli.
– Mogę więc zgadywać – stwierdziła Zarena. – Musi gdzieś istnieć jakiś potajemny korytarz… Lećcie za mną! Mamy wspólny cel.
Przyspieszyła.
– Zaczekaj, o najpiękniejsza na niebie, ziemi i… Bardzo prędko fruniesz!
– Uczepcie się więc mojego ogona! Mnisi usłuchali.
Na szczęście wszyscy byli niewidzialni.
21
– Zarena jest w pobliżu? – spytała cicho Sissi.
Stali w ukrytej dolinie, wśród drzew obrośniętych wiecznie zielonym bluszczem.
Miguel patrzył na Sissi swymi nowymi jarzącymi się oczami. Dziewczyna nawet o cal nie odwróciła wzroku. Otrzymała wskazówki od Unni, choć zawoalowane, rozumiała powagę sytuacji i konieczność właściwego zachowania.
Miguel wciąż z oczami wbitymi w Sissi odpowiedział:
– Jeszcze jej tu nie ma, ale krąży niedaleko. Odwrócił się do Jordiego.
– Mogę się ukryć. Was również, wiecie już, jak. Ale do tego muszę stać się Tabrisem, i to w pełni.
– Jesteś w stanie to zrobić?
– Owszem, w tym miejscu już tak Ale wtedy będę bezlitosny. Już się nim staję, choć się przed tym opieram.
– Wiemy o tym i jesteśmy ci za to szczerze wdzięczni.
– Najważniejsze teraz jest chyba złapanie naszych „przewodników” – powiedziała Unni. – Trzeba ich dogonić i osłaniać.
– Masz rację – przyznał Antonio. – Spróbujmy ich zawołać, wszyscy razem.
Z rękami przyłożonymi do ust jak megafon zawołali:
– Morten! Juana! Opuścili ręce.
– Pst! Słyszeliście? – spytał Miguel, obdarzony chyba najlepszym spośród nich słuchem.
– Co takiego? – spytała Unni.
– Ja też słyszałam – powiedziała Sissi z ożywieniem. – Takie słabe echo, jakby odbite od metalu.
Spojrzeli po sobie ze zdumieniem.
– Kościelny dzwon? – spytał Antonio z niedowierzaniem. – Czyżby przetrwał? To znaczy, czy wciąż jeszcze ma w sobie dźwięk? Sądziłem, że będzie raczej spoczywał do połowy zakopany w ziemi.
– On jest gdzieś tuż koło nas – skonstatował Miguel. – Ale gdzie? Z której strony?
Rozejrzeli się w koło. Drzewa stały w milczeniu, oplatana bluszczem roślinność wydawała się jeszcze gęściej sza.
– Krzykniemy jeszcze raz? – spytał Antonio.
– To w niczym nie pomoże – odparła Unni.
– Nigdy nie wolno się poddawać – oświadczył Antonio pouczającym tonem. – Należy próbować, próbować i jeszcze raz próbować.