Выбрать главу

– Chyba że się gra w rosyjską ruletkę – stwierdziła cierpko Unni.

Jordi wybuchnął nagłym śmiechem, który właściwie był całkiem nie na miejscu w tej ponurej sytuacji. Pozostali mu zawtórowali.

Gdy wreszcie się uspokoili, Miguel powiedział:

– Nie powinniśmy więcej wołać. Zarena może nas usłyszeć. Chodźcie, idziemy na poszukiwania. Będziemy wypatrywać kościoła, a jednocześnie naszych znakomitych przewodników.

Zaczęli się przedzierać przez coraz gęściejszy las liściastych drzew, których gatunku, choć nie miały one w sobie nic szczególnie niezwykłego, nie potrafili określić.

Okazało się to jednak trudne, ponieważ drzewa pozbawione były liści, a pnie wielu gatunków są przecież do siebie podobne. Poza tym w większości porastał je bluszcz. W końcu już zmęczeni trudną wędrówką zatrzymali się na chwilę.

– Czyżbyśmy zabłądzili? – zaniepokoiła się Unni.

– Nie, przecież widać góry dookoła. Tam wysoko znajduje się wejście do naszego skalnego korytarza, którym przyszliśmy.

– No tak, oczywiście. Czy możemy na chwilę tu usiąść? Okropnie rozbolały mnie nogi, zgłodniałam i… No tak, oczywiście, jedzenie zostało na górze.

– Pobiegnę po nie – zaproponowała Sissi. – To prosta droga, musieliśmy krążyć w koło.

– Nie, lepiej ja pójdę – powiedział Miguel.

– Ty się nie powinieneś pokazywać. Najlepiej pójdę ja – postanowił Jordi. – Zaczekacie tutaj?

Przysiedli na kamieniu, jakby specjalnie dla nich przygotowanym. Antonio wyjął telefon komórkowy i wykręcił numer Mortena.

Sygnał najwyraźniej dotarł, lecz nikt nie odbierał. Potem połączenie zostało nagle przerwane.

Antonio, jakby chcąc się pocieszyć, powiedział:

– To właściwie bardzo dziwne, ale być może oni odkryli coś i nie chcieli, żeby dźwięk komórki cokolwiek zakłócał. Pewnie wkrótce dadzą nam znać.

Wszyscy czworo jednak siedzieli z ponurymi minami, zatopieni w myślach. Sytuacja była ze wszech miar niejasna.

– Spróbuj jeszcze raz – poprosiła Sissi.

Antonio ponownie zadzwonił. Tym razem odezwał się kobiecy głos, który oznajmił, że „abonent ma wyłączony telefon lub znajduje się poza zasięgiem”.

– Bardzo dziękujemy – odpowiedział Antonio. – Słaba to dla nas pociecha.

Robiło się coraz straszniej. W dolinie, doskonale skrywającej swoje tajemnice, panowała niezwykła cisza.

Sissi siedząca przy Miguelu wyjątkowo czuła się żałośnie przygnębiona. Od Miguela biło coś, co niczym skondensowaną falą przepływało w jej ciało i oddziaływało na nią w sposób, którego chciała, a zarazem nie chciała.

Skończyła z Mortenem. Tak naprawdę stało się to już dawno. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że właściwie nie żywiła dla niego żadnych gorętszych uczuć, chociaż z początku ją oczarował. Później jednak nawet ta mała iskierka powoli zaczęła przygasać.

Z Miguelem było inaczej. Wiedziała dobrze, że między nimi nigdy do niczego nie może dojść. Nie przeszkadzało to jednak w tym, by ją fascynował, zarówno jako Miguel, jak i Tabris. Ponieważ jednak był wielką miłością Juany, Sissi myślała o nim jedynie jak o przyjacielu i nikim więcej. Lojalność nie pozwalała się posunąć dalej nawet w myślach.

Teraz jednak wszystko się odmieniło. Unni twierdziła, że Miguel wcale nie ma słabości do Juany, lecz właśnie do niej, do Sissi. Zdaniem Unni Sissi nie powinna mieć żadnych wyrzutów sumienia w stosunku do Juany. Zresztą Sissi sama zauważyła, jak łatwo młoda Hiszpanka przelała swoje uczucia na Mortena, bo „tak bardzo było go jej żal”. On również natychmiast uległ jej podziwowi. Juanie przydałaby się mała przygoda z Mortenem, a gdyby rozwinęła się W coś więcej, również nie byłoby źle, pod warunkiem, że Morten zachowałby się jak mężczyzna i nie uciekł z pierwszą napotkaną blondynką.

Mój Boże, ona tu siedzi i rozmyśla o przyszłości, której przecież wcale nie mają przed sobą. Bo jeśli nawet uda im się rozwiązać zagadkę rycerzy, Tabris i tak wszystkich zabije.

Sissi przeniknął dreszcz, gdy uświadomiła sobie w pełni, jaki ciężar Unni złożyła na jej barki. Nagle zdała sobie sprawę, że słabością Miguela jest właśnie ona. Przypomniała sobie, jak wziął ją za rękę i wyciągnął na ląd, gdy przeprawiali się przez rzekę. „Niezła jesteś” – powiedział. Niby zwyczajne słowa, ale ten wyraz jego oczu…?

I inne wspomnienia, jeszcze dawniejsze. Uśmiech świadczący o wzajemnym zrozumieniu, ich współpraca, szacunek, jaki jej okazywał. Traktowała to wyłącznie jako coś w rodzaju podziwu dla jej sportowych osiągnięć, bo on należał do Juany i koniec.

Teraz patrzyła na to wszystko w inny sposób. Przecież on zawsze starał się znaleźć w jej pobliżu. Ten błysk irytacji w jego oczach, gdy Juana starała się ich rozdzielić…

Teraz oboje byli wolni. A sytuacja stała się beznadziejna, absolutnie beznadziejna. Sissi dostrzegała już w nim rysy Tabrisa, a wiedziała, że gdy Miguel całkiem przeistoczy się w demona, to wszystko przepadnie. W jaki sposób mogła utrzymać go w postaci Miguela, skoro on sam za nic na świecie nie chciał pozostać człowiekiem?

Unni wymagała od niej za wiele.

Nareszcie wrócił Jordi. Wyglądał na ogromnie zdumionego.

– Jedzenie… Owoce i cala ta resztka, jaką mieliśmy… wszystko zniknęło! Przepadł też ciepły sweter Unni. Wiesz, ten ładny, który mama zrobiła ci na drutach. No i co z tym jedzeniem, które gdzieś zginęło?

– Co ty opowiadasz? – wykrzyknął jego brat. – Myślisz, że to Morten i Juana?

– Ależ skąd! Morten wprawdzie jest odrobinę aspołeczny, za to Juana ma ogromne poczucie sprawiedliwości. Wydaje mi się zresztą, że Morten nie ma już najmniejszej ochoty na owoce. A poza wszystkim oni poszli dokładnie w przeciwnym kierunku. Muszą być gdzieś w drugim końcu doliny.

Zapadła wielka cisza.

Nie wiedzieli tego, lecz ze wszystkich stron otaczali ich wrogowie. Pięć różnych grup lub pojedynczych osobników.

A nawet sześć, jeśli wliczyć w to Tabrisa.

Tej prawdzie jednak nie chcieli spojrzeć w oczy.

Nagle zadzwonił telefon Antonia.

– No, nareszcie się odezwali! – westchnął. Ale to nie był Morten.

– Telefon z Norwegii – powiedział Antonio.

– Vesla – uśmiechnął się Jordi.

Ale to również nie dzwoniła Vesla. Połączenie ze względu na otaczające ich wysokie góry było bardzo słabe, lecz wkrótce jasne się stało, że telefonuje Inger Karlsrud, matka Unni.

Antonio słusznie uznał to za zły znak.

22

Vesla poprzedniego wieczoru położyła się z uczuciem, że nie wszystko jest jak należy, Uczucie to było bardzo niejasne. Nie potrafiła nazwać go słowami, dokuczał jej jakby lekki niepokój w całym ciele, w każdym najdrobniejszym naczyniu krwionośnym. Objawiał się niewielkim bólem głowy i wrażeniem, że ciążą jej ręce i nogi.

Długo nie mogła zasnąć. Czuła, że dziecko się porusza, a to zawsze przynosiło jej ulgę, bo wiedziała, że żyje.

Vesla mieszkała teraz u Inger i Atlego Karlsrudów. Rodzice Unni nalegali na to, a ona bardzo się z tego cieszyła. Po pierwsze, omijała ją dzięki temu niepewność łącząca się z samotnym przebywaniem w dużej willi, w dodatku w przypadku dość trudnej ciąży i przy świadomości, że być może jacyś przeciwnicy rycerzy wciąż przebywają na terenie Norwegii.

Po drugie, omijały ją telefony i wizyty matki.

Wizyt tych co prawda nie było aż tak wiele, ponieważ pani Ødegård nie odpowiadał stan córki. Gorsze były rozmowy telefoniczne. Na szczęście matka nie miała numeru telefonu komórkowego Vesli, dziewczyna zaś nigdy nie odbierała normalnego telefonu, choć dzwonił często w ciągu dnia w czasie, gdy rodzice Unni wychodzili do pracy.