– Miguelu, czy mogę cię uściskać tak jak Unni?
– Nie, nie, nie rób tego, bo wtedy cały mój opór przeciwko tej zmianie pęknie i odzyskam swoje prawdziwe ja. I tobie też nie będę mógł się oprzeć.
Sissi zrozumiała, że to rzeczywiście mogłoby się zakończyć katastrofą.
Mój Boże, jakież to wszystko skomplikowane! Uśmiechnęła się do niego ze smutkiem.
– Dobrze, nie zrobię tego, ale wydaje mi się, że wiemy już, jak to z nami jest.
Uśmiech Miguela zmienił się w grymas bólu i smutku.
– Dziękuję ci, Sissi i wybacz mi, jeśli możesz!
– Mam do ciebie na koniec tylko jedną prośbę. Chciałabym, żebyś zapamiętał mnie, nas wszystkich, na całą wieczność.
Wtedy Miguel się odwrócił. Sissi widziała, że jego klatka piersiowa podnosi się i opada w ciężkim oddechu. Wiedziała, że w momencie, gdy Miguel zmieni się w Tabrisa, będzie złym demonem nie znającym litości.
– Chodź, wracamy do reszty – powiedziała cicho. W pełni zdawała sobie sprawę, że nie udało jej się zmienić jego zamiarów.
A mimo wszystko tak bardzo go lubiła. Trwało to już od dawna, choć nie chciała się do tego przyznać. Uznała, że Miguel jest w pewnym sensie własnością Juany, i wiadomość, że nic go nie łączy z Hiszpanką, wywołała w niej prawdziwy szok, który przeniknął ją niczym gorąca fala, a potem jeszcze mocniej się rozpalił i zapiekł pod skórą.
Ach, gdyby on mógł pozostać Miguelem! Na to jednak najwyraźniej było już za późno.
Sissi nie chciała umierać, tak samo jak wszyscy jej przyjaciele. Starali się jednak o tym nie myśleć i powtarzali sobie w duchu, że poty życia, póki nadziei Sissi nie przychodziło to jednak z taką samą łatwością. Ona bowiem naprawdę pokochała Miguela i nie mogła znieść myśli, że przyjdzie jej zginąć z jego ręki. Nawet jeśli będzie to ręka Tabrisa. Z tym za nic pogodzić się nie mogła.
25
Rozgorączkowana Zarena krążyła ponad ukrytą doliną. Wiedziała już, że trafiła we właściwą okolicę, powiedział jej o tym wyczulony węch. Wiedziała, że jest blisko celu, lecz dokładnego miejsca nie mogła znaleźć.
Próbowała węszyć. Wiedziała też, że zdrajca Tabris, którego nienawidziła ponad wszystko, przebywa razem z tymi nędznymi ludzkimi robakami, lecz Tabris był teraz człowiekiem i nie wydzielał już owego szczególnego zapachu, wyczuwalnego jedynie dla istot z rodu demonów.
A ludzie… Hm, nie mieli zbyt ciekawego zapachu, przynajmniej z daleka.
Mnichów Zarena pozbyła się już wcześniej, strącając ich ze swego ogona kilkoma mocniejszymi machnięciami. Muszą sobie radzić sami, i tak dużo już im pomogła.
Cudownie móc się ich pozbyć i nie wysłuchiwać dłużej ich bezczelnych komentarzy o tym, jak wygląda od tyłu. Możliwe nawet, że trochę się podniecili, ale co jej po tych zaschniętych staruchach, łaskotaliby ją tylko jak zapałki.
Była teraz tak rozpalona, że przyjęłaby nawet Tabrisa, tego przeklętego zakłamanego demona wolnej woli!
O, nie, nie! Nigdy by sobie na to nie pozwoliła! Przecież to on ją okaleczył, w dodatku do tego stopnia, że Mistrz nie chciał jej nawet tknąć!
Ale Tabris jeszcze się doigra. Prędzej czy później uda się jej go dopaść. Musi mieć jakiś czuły punkt. Może skrzydła? Tak, jego wspaniałe skrzydła! Gdyby zdołała je zniszczyć…
Zarena śmiała się do siebie, myśląc o mnichach, o tym, jak rozpierzchli się na wszystkie strony, gdy ich z siebie strząsnęła. Z wrzaskiem bijąc skrzydłami jak wystraszone wrony, pożeglowali ponad doliną i powpadali każdy na inne drzewo.
Miała nadzieję, że porządnie się potłukli.
Ale gdzie są ci nędznicy, których miała odnaleźć? Musi przecież wcześniej niż Tabris przybyć do Mistrza z informacją o tym, czym się zajmują. I musi sprowadzić ze sobą Urracę.
A najgorsze, że Tabris zyskał nad nią olbrzymią przewagę.
26
Sissi przygnębiona dosiadła się do przyjaciół na kamieniu. Antonio doszedł do wniosku, że muszą chyba wyruszyć na poszukiwania Mortena i Juany. Kilkakrotnie próbował do nich dzwonić, odpowiadał mu jedynie damski głos oświadczający, że abonent jest niedostępny.
– Dziękuję bardzo, o tym już wiemy – mruknął Antonio.
Na twarzy Jordiego pojawił się nagle wyraz jakby zdziwienia. Popatrzyli na niego pytająco. A Jordi nie przestawał wodzić dłońmi wzdłuż brzegu kamienia.
– Wstań, Unni – powiedział nagle, a dziewczyna, chociaż zdziwiona, usłuchała. – Tak! – wykrzyknął. – Jest jeszcze jedno miejsce spojenia! Nie siedzimy na zwyczajnym kamieniu. To jest murowane!
Natychmiast wszyscy bardzo się ożywili.
Po zerwaniu trawy i mchu ich oczom ukazał się długi niski mur, a właściwie było to coś więcej niż tylko mur. Przypominało przede wszystkim posadzkę.
– To mur domu? – spytała Sissi.
– Chyba czegoś innego, jest większe – odparł Antonio.
– Ale nie widzę żadnego kościoła. Czyżby zapadł się pod ziemię?
Miguel zdążył już przejść tam, gdzie las rósł najgęściej, i przecisnął się pomiędzy pniami.
– Chodźcie! – zawołał. – Pomyliliśmy się o kilka metrów. Niełatwo było przedrzeć się pomiędzy drzewami, które przez lata nieobecności ludzi w dolinie mogły rosnąć wielkie i gęste. W końcu jednak ujrzeli kościół.
Oczywiście był w stanie godnym pożałowania, lecz nie tak złym, jak można by się tego spodziewać. Przesłoniły go całkiem pędy bluszczu, z góry więc nie dałoby się go zobaczyć. Teraz jednak wyraźnie dostrzegali jego kontury.
Przypominał bardzo świątynię, którą widzieli w Veigas. Prosty czworokątny budynek z kamienia o rozmaitych odcieniach brunatnej szarości, z wieżą – dzwonnicą czy też raczej bramą dzwonną przy wejściu. W miejscu, w którym zwykle wisiały dwa lub trzy dzwony, pozostał tylko jeden, największy. Dziwne, że wciąż tam wisiał. Otwarta dzwonnica w osobliwy sposób była także wolna od bluszczu, przynajmniej w miejscu, gdzie wisiał dzwon.
Drzwi wejściowe były w bardzo marnym stanie. Gdy spróbowali je otworzyć, rozpadły się na spróchniałe kawałeczki, aż musieli uskakiwać, żeby ich nie przysypały.
We wnętrzu panowały cisza i pustka. Przez dziurę w suficie światło padało na ołtarz, który przejęła we władanie roślinność. Poza nim w kościele właściwie nic nie było. Smutne resztki drewna, kiedyś być może ławki, to wszystko.
Wyróżniała się tylko kamienna płyta w podłodze obok chóru.
– Czy to grób? – spytała Unni przyciszonym głosem. Nastrój panujący w świątyni nie pozwalał na głośne porozumiewanie się.
– Prawdopodobnie tak – odparł Antonio. – Stąpajcie ostrożnie, nie wiadomo, ile ta posadzka wytrzyma ani co może znajdować się pod nią.
– Szkoda, że Morten i Juana gdzieś się zapodziali – zniecierpliwiła się Sissi. – Czym oni się zajmują? Przecież w tej małej dolinie aż tak bardzo nie można zabłądzić!
Morten i Juana w rzeczywistości znajdowali się blisko. Z rękami związanymi z tyłu, z zasłoniętymi oczyma i z zaklejonymi ustami, byli prowadzeni przez gangsterów Emmy w stronę kościoła.
Grupa nie zdawała sobie sprawy z tego, że jest obserwowana od dłuższego czasu, już kiedy siedzieli na murze i później, gdy wchodzili między drzewa.
Oboje, i Morten, i Juana, krzykiem usiłowali dać przyjaciołom znać o sobie pomimo taśmy zaklejającej usta, bo da się to przecież zrobić, chociaż dźwięk jest bardzo zduszony, lecz Tommy zaraz zagroził, że zaklei im również nosy.
Antonio, Jordi, Miguel i Sissi wspólnymi siłami usiłowali podnieść kamienną płytę umieszczoną w posadzce kościoła, lecz nie chciała nawet drgnąć.