– Pomóc wam? – rozległ się nagle drwiący głos od strony wejścia.
To Tommy stanął w nich, żując owoc.
– Aha, i bardzo dziękujemy za posiłek!
Popychali przed sobą Juanę i Mortena niczym tarcze, choć przecież w grupie sprzymierzeńców rycerzy nikt nie był uzbrojony.
Tak im się przynajmniej wydawało. Banda Emmy stanęła na środku kościoła, wciąż zasłaniając się jeńcami.
– A więc wskazaliście nam drogę? Świetnie się stało, dzięki temu uniknęliśmy nudnego szukania i torowania sobie szlaku. Ale teraz my przejmujemy robotę – oświadczyła Emma zdecydowanie. – Odejdźcie stąd! To już wyłącznie nasza sprawa.
Żadna z osób stojących wokół kamiennej płyty nie zdołała zachować powagi.
– Co się stało? Z czego się tak śmiejecie? – syknęła Emma.
– Z was – uśmiechnął się Antonio. – Masz naprawdę fantastyczną fryzurę, Emmo.
– Co? Co takiego?
– Rozumiem, że nie przeglądałaś się w lustrze. A ty, Alonzo, stary lowelasie, jeszcze nie pozbyłeś się za krótkich spodni, po tylu latach? I widzę też, że w nie narobiłeś!
– Zamknij się! – odparował Alonzo, ale bez spodziewanego efektu, bo przyjaciele wybuchnęli jeszcze głośniejszym śmiechem.
– A Tommy cały aż zsiniał z zimna – zauważyła Unni z udawanym współczuciem.
– Czwarty z was jest ranny – dodał Antonio już z większą powagą. – Potrzebujesz pomocy lekarskiej.
Zrobił ruch, chcąc do nich podejść, lecz Emma zaraz krzyknęła:
– Trzymaj się z daleka, nie potrzeba nam tu żadnych szalbierzy! I natychmiast odejdźcie od tej płyty!
– Nie uda wam się jej podnieść – stwierdził Antonio.
– Doprawdy? Zaraz się o tym przekonamy. Antonio nie przejął się ani trochę groźbą Emmy i najwyraźniej miał zamiar pomóc zarówno Kenny’emy, jak i więźniom, lecz Jordi go powstrzymał. On zauważył więcej.
– Puśćcie naszych przyjaciół! – zażądał. – Nic wam nie przyjdzie z przetrzymywania ich.
– Tak myślisz? Tommy, Alonzo, pokażcie im! Jordi spostrzegł to już wcześniej: obaj pomocnicy Emmy byli uzbrojeni, więźniowie czuli broń na plecach.
Emma uśmiechnęła się fałszywie.
– Ojoj! Czyżby Unni znalazła sobie nowego kawalera?
Mówiła o Miguelu, któremu, prawdę mówiąc, wcześniej się nie przyjrzała. Miguel stał teraz tak, że twarz miał ukrytą w cieniu, Emma nie mogła więc dostrzec zmiany, jaka w nim zaszła, bo gdyby tak było, nie ośmieliłaby się chyba słać mu zalotnych spojrzeń.
Przemówiła zaraz najsłodszym głosem:
– Odejdźcie stamtąd wszyscy, bo inaczej zastrzelimy waszego kochanego kolegę i koleżankę. Nie macie pojęcia, co wy w ogóle robicie. Teraz my, dorośli, przejmujemy całą robotę. Moja rodzina na tę chwilę czekała przez całą wieczność. Chłopcy, zwiążcie tych nędzników!
Alonzo i ranny Kenny wyciągnęli długie liny i zaczęli się do nich zbliżać, natomiast Tommy czuwał nad wszystkim z pistoletem. Twarz wciąż miał siną, tym bardziej że w kościele panował jeszcze większy chłód niż na zewnątrz.
Nagle jednak Kenny dostrzegł, kto towarzyszy grupie, i przypomniał sobie niepojętą śmierć Rogera na brzegu rzeki koło Oviedo. Uderzył w krzyk.
Rozzłoszczona Emma spytała, o co mu chodzi, i pouczyła go, że nie mają czasu na takie wybryki.
Jak w końcu doszło do tego, co się stało, naprawdę trudno powiedzieć, lecz twarz Miguela zmieniła się nagle nie do poznania, a potem demon – człowiek wykonał jakiś błyskawiczny ruch.
Liny w dłoniach Alonza i Kenny’ego owinęły się wokół czworga intruzów, którzy natychmiast przewrócili się na podłogę i nie mogli nawet drgnąć, tak mocno byli oplatani.
Kenny musiał odczuwać potworny ból. Unni głęboko mu współczuła.
Antonio i Sissi czym prędzej podbiegli do Mortena i Juany. Oswobodzeni, odetchnąwszy głęboko, zaczęli się dopytywać, gdzie są. Antonio zabrał pistolety, Unni natomiast odebrała skradziony im wcześniej plecak, pełen owoców i innych rzeczy, nieco już lżejszy. Znalazła jednak w środku swój śliczny sweter i stwierdziła, że nikt nie zdążył go zbezcześcić nieprzyjemnym zapachem, włosami czy też innymi paskudztwami.
Sweter zapewne był za bardzo damski jak na gust Tommy’ego, inaczej z całą pewnością włożyłby go, chcąc ochronić się przed zimnem. Na szczęście noszenie damskiego swetra najwyraźniej mu uwłaczało.
– Pożałujecie tego jeszcze! – wrzasnęła Emma z podłogi – Jak? – spytała Unni chłodno. – Całą twarz masz zresztą w brudzie i w błocie, ale to świetnie pasuje do twojej nowej fryzury.
Emma nie kryła wściekłości.
– Oszukujecie! – krzyknęła. – Uciekliście się do niedozwolonych środków! Wykorzystujecie nadprzyrodzone moce!
– Z tobą nie powinniśmy chyba rozmawiać o niedozwolonych środkach. Czy to nie ty sama wezwałaś go z Ciemności przy pomocy tych twoich czarnych strachów na wróble? Najwyraźniej jednak nie zdołałaś wzbudzić w nim szacunku.
– Przyprowadź go tutaj, on jest mój!
– Chcesz go uwieść takim wyglądem? Nie masz szans!
– Przyprowadź go tutaj, powiedziałam! Powiedz mi, jak on się nazywa, to będę go mogła sama zawołać. Na pewno do mnie przyjdzie.
– Miguel nie pozwoli sobą komenderować. My dobrze już o tym wiemy. W dodatku jest, jak mówiłaś, niedozwolonym środkiem, co ty na to?
Unni uwielbiała potyczki słowne. Tę jednak przerwał im najzupełniej nieoczekiwany dźwięk.
Rozległo się pojedyncze ciężkie uderzenie kościelne – go dzwonu.
27
Wśród sprzymierzeńców rycerzy i ich przeciwników, leżących na pokrytej kurzem posadzce, zapadła grobowa cisza. Antonio klęczał przy Kennym pomimo protestów Emmy, wykrzykującej, że nie potrzebują żadnej pomocy. Miguel też był przy nim i poluzował nieco prowizoryczny opatrunek na barku Kenny’ego. Emma na widok demona z bliska szeptem zaczęła tylko powtarzać: „Cholera, cholera”.
Kiedy odezwał się kościelny dzwon, również ona umilkła, lecz Antonio nie przerywał swojej pracy i poprosił Miguela, by przyniósł mu jego sprzęt medyczny. I Kenny mógł wreszcie otrzymać wyczekiwany z utęsknieniem zastrzyk przeciwbólowy. Patrzył na Antonia z dość niechętną wdzięcznością, chociaż powiedzieć nic nie chciał.
Potem jego głowa opadła na podłogę.
– Kościelny dzwon – zastanawiała się głośno Unni. – W moich wizjach on miał pewne znaczenie. Nigdy jednak nie dowiedziałam się, jakie.
Nikt nie odpowiedział, wszyscy znieruchomieli, wsłuchani w echo, odbijające się od ścian i z wolna cichnące.
Kto…?
Drgnęli, gdy od strony kamiennej płyty dobiegł głuchy, głęboki odgłos. Popatrzyli w tę stronę.
– Płyta się porusza – szepnęła Unni, dla pewności łapiąc Jordiego za rękę.
Chłopcy natychmiast podbiegli do płyty i podnieśli ją, a wtedy ukazał się otwór. Kamienne schody prowadzące w dół…
– To dlatego siedzieliśmy na murze – stwierdził Antonio. – Pod spodem musi się ciągnąć jakaś olbrzymia piwnica, a my przysiedliśmy na brzegu jej sklepienia.
– Ale w jaki sposób uderzenie kościelnego dzwonu… – zaczął Morten.
Jordi powiódł wzrokiem po ścianach.
– Musi istnieć połączenie – stwierdził – które w jakiś sposób zwalnia mechanizm w płycie.
– Bardzo w to wątpię – stwierdziła Unni z niedowierzaniem. – Miecz… Nie wolno mi zapominać o mieczu!
– No tak, mówiłaś o dzwonie i mieczu – przyznał Jordi. – One były ważne w twoich wizjach.
– Ale kto to zrobił? – zachodziła w głowę Sissi. – Ktoś musiał wejść na górę. Z całą pewnością nie mogły tego zrobić te łotry na podłodze.