Выбрать главу

– Może dzwon rozdzwonił się sam, kiedy dotknęliśmy kamiennej płyty – zastanawiał się Antonio.

Unni wciąż niedowierzała.

Przez dziurę w dachu przedarło się słońce. Podczas starcia z bandą Emmy poruszyli mnóstwo kurzu i teraz w promieniu światła widać było wirujące drobne cząsteczki W pustym, mrocznym kościele wyglądało to bardzo pięknie.

– Schodzimy – zdecydował Antonio. – Schody wyglądają na całkiem solidne.

Zatrzymało ich ponowne uderzenie dzwonu. W głębi coś się poruszyło. Rozległ się odgłos tarcia kamienia o kamień.

Popatrzyli na siebie zdziwieni.

Tymczasem od drzwi dał się słyszeć obcy głos:

– Wydaje mi się, że ze schodzeniem powinniście się trochę wstrzymać. Teraz kolej na nas!

W wejściu stanął wysoki, chudy mężczyzna.

– To mój szofer i służący, Thore Andersen, odnalazł mechanizm, uruchamiający dzwon i kamienną płytę.

Odgłos, który usłyszeliście z dołu, oznacza otwarcie kolejnej przeszkody. Trzecie uderzenie będzie ostateczne. Ostatnia bariera przestanie istnieć.

Mówił po hiszpańsku bardzo niewyraźnie. Domyślili się, że nie jest to jego język ojczysty. Mężczyzna lekko trącił Alonza nogą.

– Widzę, że unieszkodliwiliście tych sprawiających tyle kłopotów zbirów. To dobrze, tylko zawadzali. – Ukłonił się nisko grupie skupionej przy płycie. – Moje gratulacje, jeśli chodzi o wasze zdolności w odszukiwaniu drogi. Ale teraz wasza pomoc nie jest już nam potrzebna. Wiemy bowiem wszystko o tym budynku i o tym, jak on funkcjonuje. Skarb więc niewątpliwie należy do nas. Tak jest zresztą od dwudziestu pięciu lat.

– Od dwudziestu pięciu lat? – krzyknęła Emma. – To ma być jakiś argument? Moją własnością jest od stuleci!

Unni przyglądała się jej, przekrzywiwszy głowę.

– Rzeczywiście staro wyglądasz!

Emma prychnęła, podrywając kolejne pokłady kurzu.

Antonio, okazując wiele miłosierdzia trzęsącemu się z zimna Tommy’emu, okrył go teraz własną kurtką. Emma i Alonzo natomiast musieli radzić sobie sami.

Jordim targał gniew. Wyglądał naprawdę wspaniale, kiedy stał na kamiennej płycie i przemawiał do mężczyzny w drzwiach:

– Nie jesteśmy zwykłymi poszukiwaczami skarbu jak wy. Przybyliśmy tu w zupełnie innych zamiarach, nasza misja dotyczy życia i śmierci. Wygląda jednak na to, że nie dane nam będzie dopełnić jej w pokoju, bo stale pojawiają się jacyś prostacy, jacyś żądni zysku chciwcy, którzy od wielu miesięcy utrudniali nam poczynania. A nam chodzi jedynie o ratowanie życia!

– O tym wiemy – odparł z pogardą chudy. – Przybyliście tu w tak niewiarygodnie głupiej, tak zwanej szlachetnej sprawie, że wprost trudno w to uwierzyć. Rzekomo chcecie uwolnić jakieś upiory z nich niejasnego bytu i ocalić własną nędzną skórę, przynajmniej niektórzy z was. O, nie, nie próbujcie nam niczego wmawiać, wy też pragniecie zdobyć skarb! Jesteście równie żądni złota i kosztowności, jak ta nikczemna banda na podłodze. I proszę nie nazywać nas prostakami. Mój asystent, a ściślej mówiąc moja asystentka i ja jesteśmy oboje wysokiego rodu.

I rzeczywiście wyglądał na człowieka szlachetnego urodzenia, z wąską kreską ust pod długim, arystokratycznym nosem i wysokim czołem. Z zapadniętych oczu bił fanatyzm. Wiek tego człowieka trudno było określić. Mógł mieć od pięćdziesięciu do sześćdziesięciu lat.

– Skąd o wszystkim wiecie i kim jesteście? – spytał Jordi surowo.

– Jak to możliwe, że przez cały czas zdołaliście deptać nam po piętach i za każdym razem pojawiać się we właściwych miejscach? – dodał równie wściekły Antonio.

– Pozwólcie, że przedstawię moją asystentkę – powiedział mężczyzna. – Może wtedy lepiej wszystko zrozumiecie.

Odsunął się nieco na bok i wpuścił do środka nową osobę.

Ale czy naprawdę nową?

– Flavia? – zawołali chórem.

Nie przyłączył się do nich jedynie Miguel, który obserwował całą tę scenę z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.

28

W kościele byli również rycerze. Zresztą przez cały czas przebywali w pobliżu swoich przyjaciół. Stali teraz przy ołtarzu i obserwowali wszystko, nie mogli jednak interweniować. Aż do czasu ewentualnego wyswobodzenia, wyzwolenia z trwającej wieleset lat udręki, pozostawali niewidzialni dla wszystkich w podwójnym rozumieniu. Byli jak pozbawieni i ciała, i ducha.

Ich myśli mogły jednak krążyć swobodnie.

„Przecież uprzedzaliśmy – westchnął don Federico. – Oni widzą to, czego nie ma, a nie widzą tego, co jest”.

„To prawda – kiwnął głową don Sebastian de Vasconia. – Przejawiali dar jasnowidzenia, gdy chodziło o mnichów, o nas i o naszą przyjaciółkę Urracę, a także o naszych najdroższych i inne istoty świata duchów. Nie zauważyli jednak fałszu tkwiącego tuż przed ich oczyma”.

„Ta wredna kobieta. Ileż to razy popsuła im szyki!” – jęknął don Ramiro.

„I znów źle z nimi” – pomyślał don Galindo.

„To prawda – przyznał don Garcia. – A co powiecie o tym ich nowym towarzyszu?”

„Demonowi nie wolno zaufać. Nawet jeśli z pozoru przeszedł na inną stronę” – mruknął don Sebastian.

„Przypuszczam, że zrobił to, by uzyskać dostęp do grupy – z goryczą stwierdził don Garcia. – Trzeba mieć na niego oko”.

„Ale przecież my nie możemy nic zrobić – poskarżył się don Ramiro. – Byle tylko Urraca trzymała się od niego z daleka!”

„Na pewno zachowa wszelką ostrożność” – próbował się pocieszać don Sebastian.

„Nie mów tak – powiedział don Federico. – Jeśli naszym młodym dzielnym przyjaciołom uda się zejść na dół i podążać dalej, będzie musiała się stawić, to jej obowiązek”.

„Właśnie tego się obawiałem” – westchnął don Galindo.

Ze skalnego korytarza wyszedł kołyszącym krokiem Leon – Wamba. Po wyrwaniu z korzeniami połowy zarośli mógł wreszcie wejść do groty. Droga przez naturalny tunel sprawiła mu wiele kłopotu, bo Leon – Wamba był tak wielki, że musiał posuwać się zgięty wpół. Wiele razy uderzał głową w sufit i z wściekłością kopał w skałę, a ból wprawiał go w jeszcze większą wściekłość.

Dla istoty jego rozmiarów korytarz był naprawdę ciasny. Raz już mu się wydawało, że utknął na dobre, lecz dzięki ogromnej wściekłości udało mu się uwolnić, chociaż poranił sobie przy tym brzuch.

Leon pragnął zdobyć swoje złoto, Wamba również, lecz on chciał również zemścić się na Urrace.

W ukrytej dolinie znaleźli się więc już wszyscy przeciwnicy sprzymierzeńców rycerzy: banda Emmy, „troje nieznajomych”, mnisi, Leon – Wamba, Zarena… i ten, który w pewnym sensie był dla nich najbardziej niebezpieczny: Tabris.

Wszystkich ich, choć nie z własnej woli, sprowadził w to miejsce nie kto inny, jak właśnie sprzymierzeńcy rycerzy.

CZĘŚĆ CZWARTA. DESPERACJA

29

Flavia?

Dla większości był to nieznośny szok. Unni i Mortenowi zakręciły się łzy w oczach, a Jordi i Antonio nie mogli uwierzyć w to, co widzą.

– Powiedzcie, że to nieprawda – szepnął Jordi. Ledwie dobywał słów.

Flavia wyglądała niemal równie elegancko jak zawsze. Najwyraźniej czegoś się nauczyła, bo na nogach miała porządne buty spacerowe, oczywiście ze szlachetnej skóry, a jej strój znacznie lepiej niż wcześniej nadawał się na piesze wycieczki.

Ale włosy miała ułożone idealnie, a na twarzy jak zwykle staranny makijaż.

W ręku trzymała jakiś gruby list.

– Ty głupi Jordi! – powiedziała ze współczuciem. – I głupia Gudrun, która absolutnie niczego nie zrozumiała. Wydawało jej się, że odbiera mi Pedra, i jeszcze miała z tego powodu wyrzuty sumienia. Mnie ani trochę nie zależało na Pedrze, tym słabowitym starcu. Gudrun nie miała też pojęcia, co się dzieje w jej domu, w tej opuszczonej przez Boga wioszczynie nad morzem.