Zarówno hrabia, jak i Juana milczeli.
– Nikt nie wie, co ofiarowała Nawarra – stwierdził Alonzo. – Ale że to najwspanialszy dar, to się zgadza.
– Ponieważ Nawarra od bardzo dawna była już królestwem, to rzeczywiście bardzo możliwe – przyznała Juana.
Jordi i Antonio wiele by dali za możliwość zajrzenia do dziennika, na pewno mogliby tam znaleźć jakieś wskazówki.
Jordi powiedział na głos:
– Ten dziennik… właściwie należy do Mortena. Ukradliście go.
– Do Mortena! – pogardliwie prychnęli hrabia i Emma. Emmie najwyraźniej zaczęło przejaśniać się w głowie.
– Właściwie dlaczego tak się przed nimi płaszczycie? Przecież żadnemu z nich nigdy w życiu nie starczy odwagi, by wystrzelić!
Do diaska, zapomnieli o nałożeniu kagańca Emmie.
– My nie zabijamy – przyznał Jordi. – Ale kula wystrzelona w nogę również potrafi być bardzo nieprzyjemna.
Hrabia, o ile to możliwe, jeszcze chłodniejszym głosem oznajmił:
– Nie przebyłem całej tej długiej drogi tutaj po to, by stać tu i rozmawiać o bzdurach z jakąś bandą przemądrzałych łobuzów obu płci. Andersen, bierz ich!
Jordi wystrzelił Nie trafił w nogę Thorego Andersena, lecz nogawka spodni załopotała, a jej właściciel pobladł.
Stali nieruchomo.
W tym momencie nad doliną z wrzaskiem przeleciał kruk. Unni uważała wrony, kruki i ich krewniaków za ptaki zwiastujące szczęście, lecz wszyscy pozostali w kościele zadrżeli, zdjęci strachem. Gdy kruk przyzywa, zapowiada śmierć, tak mówili starzy ludzie. Być może niejedno z nich przypomniało sobie właśnie ów stary przesąd.
I wtedy zadzwonił telefon Unni. Ach, nareszcie mają kontakt ze światem! Ale też i Unni miała najlepszy aparat.
– Halo – powiedziała nerwowo.
– Unni? To ty?
– Witaj, Veslo!
– Skąd wiedziałaś, że to ja?
– Za każdym razem tak mówię, kiedyś w końcu muszę trafić. Jak się miewasz?
– Dobrze. Czy mogłabym rozmawiać z Antoniem? Unni pospiesznie oceniła sytuację. Antonio absolutnie nie mógł teraz rozmawiać przez telefon.
– To trochę trudne – zawołała, bo połączenie było nie najlepsze. – Trzyma linę, a jeśli ją puści, Jordi spadnie. Czy mogę mu coś przekazać?
– Wszystko u was w porządku?
– Jak najbardziej – skłamała Unni.
– To pozdrów go ode mnie i powiedz, że został ojcem ślicznego chłopczyka.
– Naprawdę? Gratuluję! Antonio, masz pięknego syna! No, Jordi spadł – oświadczyła, kiedy Antonio wypuścił z rąk plecak.
Wiedziałam, że kruki przynoszą szczęście, pomyślała Unni. Połączenie zostało przerwane, ale wszyscy z ich grupy rozpromienili się jak słoneczka.
– Czy koniec już z tymi rodzinnymi bzdurami? – zniecierpliwił się hrabia.
Przyjaciele rycerzy nie byli gotowi do tego, by zejść do krypty. Brakowało wśród nich Sissi, a wraz z nią gryfa Kantabrii.
„Gryfy są kluczem”.
Nie chcieli mówić o tym głośno. Czyżby jednak musieli puścić poszukiwaczy skarbów przodem? Pozbyć się ich, by potem móc działać w spokoju?
Poszukiwacze skarbu rozdzieleni jednak byli na dwie grupy, które wcale nie chciały ze sobą współpracować. Poza tym, jak powiedział Jordi, istniały przesłanki, by sądzić, że skarb ma jednak związek z zagadką.
Unni straciła dobry humor.
– Przybyliśmy tu, by ocalić kilka wspaniałych starych rodów od przekleństwa. A tymczasem jakaś wataha żarłocznych sępów podstępem wyciąga od nas pomoc i przeszkadza nam w działaniu. Nikt z was nie jest nam potrzebny, tylko nam zawadzacie. Wynoście się stąd więc! Wszyscy drobni kryminaliści, dziwki i playboye za dychę! Wynocha!
Oczywiście nikt nie wyszedł. Podniósł się za to głośny gwar, bo wszyscy poczuli się urażeni, i Jordi zorientował się, że sytuacja wymyka się spod kontroli. Flavię brat uwolnił ze swetra, wykasływała teraz wełniane włoski, z sykiem powtarzając, że Emma miała rację: nikt z zebranych na kamiennej płycie nigdy nie wystrzeli, choćby tylko po to, by zranić. Jordi poczuł się urażony, bo, prawdę powiedziawszy, usiłował trafić Thorego Andersena w stopę, ale nie wcelował.
Słowa Flavii zachęciły jednak do walki. Niczym na dany sygnał trzej bandyci i Thore Andersen ruszyli do ataku z zamiarem odebrania grupie przyjaciół panowania nad kamienną płytą.
33
Na skalną ścianę, w której tkwili uwięzieni Sissi i Miguel, padły cienie. Zrobiło się zimno.
Miguel objął dziewczynę ramieniem, żeby ją trochę ogrzać, już wcześniej oddal jej swój sweter. Jemu chłód nie dokuczał.
Sissi wtuliła głowę w jego ramię.
Przez kamienną kratę widać było kilka olbrzymich szczytów, najodleglejsze pustkowie Picos de Europa, w które nikt się nie zapuszczał.
„Tam gdzie nikt nie chodzi”.
Słowa te prześladowały ich od samego początku.
Od dawna siedzieli już w milczeniu, zatopieni we własnych myślach, lecz bardzo świadomi swojej wzajemnej bliskości.
Miguel wiele się nauczył o tym, jak delikatne palce przesuwające się po policzku lub po karku potrafią mówić własnym językiem o miłości. O tym, jak ledwie wyczuwalne muśnięcie warg na uchu czy dłoni opowiada o czułości, o poczuciu wspólnoty.
Uchwycił się słów Sissi, że nadzieja to dar. Wiedział, że będzie musiał zabić dziewczynę, lecz nie miał na to sił. Postanowił wstrzymać się do chwili, gdy Sissi będzie cierpieć i z radością powita śmierć.
Wtedy rozpocznie się jego długa samotność.
Myśli te były tak ciężkie, że odczuł prawdziwą ulgę, gdy Sissi się odezwała.
– Odmieniłeś mnie, Tabrisie.
Tabrisie? Nazwała go Tabrisem. Nigdy wcześniej tego nie robiła. Przeniknęła go ciepła fala radości.
– O czym myślisz?
– Kiedy mieszkałam w Skanii, nie było mi łatwo. Mam na myśli chłopców. Jako nastolatka byłam chłopczycą, nigdy nie bawiłam się lalkami, trenowałam z chłopcami, wspinałam się na drzewa, podejmowałam najrozmaitsze wyzwania. To było zabawne aż do chwili, kiedy urosłam na tyle, że sama zaczęłam się oglądać za chłopakami. Oni jednak się mną nie interesowali. Z początku nie mogłam tego zrozumieć i głęboko mnie to raniło, aż podsłuchałam kiedyś, jak dwie dziewczyny rozmawiają: „Nie, Sissi nie jest niebezpieczna, chłopców nie interesuje pęczek mięśni, który chce stale urządzać zawody i we wszystkim z nimi konkurować”. To była prawda, chłopcy bali się mnie, bo potrafiłam pokonać ich we wszystkim. W pojedynku na rękę, w wiosłowaniu, w próbach wytrzymałościowych, naprawdę we wszystkim. Potem zaczęły się większe problemy. Podkochiwałam się w chłopcach, którzy mnie nie znali, którzy chcieli tylko iść ze mną do łóżka. Byłam taka głupia, Miguelu, ale pragnęłam, by zwracano na mnie uwagę jako na dziewczynę. Uf, kiedy myślę o przeszłości…
– No tak, zauważyłem, że nawet Antonio ma problemy, żeby się z tobą mierzyć siłą. Jordi posiada inną moc, więc on się nie liczy. Nie, nie, tobie potrzebny jest demon – uśmiechnął się ze smutkiem z twarzą wtuloną w jej włosy.
– Może i tak – roześmiała się niepewnie. Wiedzieli jednak, że to niemożliwe. Każde z nich żyło w swoim własnym świecie, w swym własnym wymiarze i nigdy nie mogli żyć razem. A tego właśnie oboje pragnęli. Być blisko siebie.
A teraz postawiono przed nimi jeszcze jedną barierę. Jedno miało umrzeć, drugie przez całą wieczność żyć w zamknięciu.
Cóż, los Sissi był z całą pewnością łatwiejszy.
Słońce wciąż oświetlało szczyty gór w oddali, lecz jego blask nabierał już czerwonawego wieczornego odcienia.
Nagle obraz się zmienił. Oboje drgnęli i usiedli wyprostowani.
Coś zasłoniło widok.