– Nie – zaprotestował nieoczekiwanie Miguel. – Unni ma rację. Czekają tu na was od stuleci. Co wy właściwie macie tam zrobić? Wiem, że istnieje jakiś skarb, którego poszukują wasi przeciwnicy. Wiem też, że pięciu czarnych rycerzy z wielką niecierpliwością wypatruje waszego przybycia, ale to z kolei nie ma nic wspólnego ze skarbem. Na co więc oni czekają? Głos Antonia zabrzmiał ostro.
– Jeśli sądzisz, że teraz ci to zdradzimy, to jesteś w błędzie. Wtedy dowiedziałbyś się już przecież wszystkiego, czego potrzebujesz, i mógłbyś nas zabić już tutaj, zakończyć całą sprawę i powrócić do Ciemności jako Tabris, odzyskawszy swoją postać i umiejętności. Ale widzisz, nawet my nie znamy całej prawdy. Nie chcemy ci więc odpowiedzieć, ale też i nie możemy. Poza tym tu, w tej ciasnej rozpadlinie, nie pochwycisz Urraki.
Miguel odpowiedział z goryczą:
– Rozumiem, że musimy dotrzeć aż do celu. Uważam jednak, że poświęciłem dla was tak wiele, że moglibyście udzielić mi więcej informacji. Przecież posuwam się po omacku.
– I tak powinno dalej zostać – ostro oświadczył rozciągnięty na ziemi Morten. – Nie masz prawa, żeby…
– Owszem, ma – przerwał mu Jordi. – Powinien się dowiedzieć, dlaczego akurat my chcemy pomóc rycerzom.
Miguel siedział pomiędzy Unni a Juana. Prawdę powiedziawszy, sam wybrał sobie takie miejsce. Unni wiedziała, że demon traktuje ją w sposób szczególny, niemal z szacunkiem, lecz doprawdy, nikt nie spodziewał się, że z własnej woli usiądzie przy Juanie. Nazywał ją przecież nudziarą i nie miał dla niej dobrego słowa. Teraz jednak wydawało się, że zaakceptował jej istnienie.
Jordi zaczął wyjaśniać:
– Wielu z nas jest potomkami tych rycerzy. Mój brat, ja, Morten, Sissi i Unni. A także Pedro, który już się od nas odłączył.
– Sissi także? – zdumiał się Miguel i popadł w zamyślenie.
Podczas gdy od dawna nieżyjący ludzie wydawali krzykiem rozkazy, a konie sprzed wieków, parskając, opierały się przed wejściem w rozpadlinę, Jordi opowiedział o przekleństwie, które w ciągu najbliższych trzech lat miało dotknąć aż czworo z nich: jego samego, Unni, Mortena i Sissi. Wyjawił, że jemu i Mortenowi zostały zaledwie dwa, trzy miesiące życia. I że właśnie dlatego muszą zniweczyć przekleństwo, które rzucono również na rycerzy, królewskie dzieci i na Utracę. Przeklęci zostali również mnisi, lecz akurat ich losem nie przejmowali się za bardzo. Jordi wyjaśnił, że to czarnoksiężnik Wamba rzucił przekleństwo na nich wszystkich i że potomkowie rycerzy cierpieli z tego powodu przez wieleset lat…
– Więcej wyjawić ci nie mogę – zakończył Jordi. – Mam nadzieję, że uwierzysz mi, kiedy powiem, że nie mamy pojęcia, co nas czeka, gdy dotrzemy już do celu. Ma to związek z jakimś kościelnym dzwonem i mieczem, wiemy także, że pięć gryfów stanowi klucz.
Tabris – Miguel pokiwał głową.
– Wierzę ci. Otrzymaliście trudne zadanie i bardzo wiele już udało wam się wykonać. Rozumiem także, że to, co mnie zlecono, jest dodatkowym kamieniem do tego brzemienia, które musicie dźwigać.
– To prawda. Ta długotrwała wyprawa sama w sobie i tak jest już dość męcząca, a świadomość, że wszyscy zginiemy, gdy dotrzemy na miejsce, niczego nam nie ułatwia.
Miguel nic więcej nie powiedział. Oparł głowę na kolanach i patrzył w płomienie.
W końcu znów się wyprostował i spojrzał na Unni.
– Przestałaś nagle oddychać. O czym pomyślałaś?
Unni oprzytomniała.
– Rozmawialiście o gryfach. Jak to jest, czy gryf Navarry nie jest przypadkiem symbolem zdrowia?
– Owszem – odparł Antonio.
– Dlaczego więc Morten nie ma go na szyi? O, nie, nie próbuj mi tłumaczyć, że to mało męska ozdoba, Mortenie! Jordi, to ty go masz, prawda? Daj mu go jak najszybciej! Obyś tylko teraz ty nie zachorował!
Jordi natychmiast zdjął z szyi gryfa Navarry i wręczył go chłopakowi. Morten przyjął wisior, krzywiąc się.
– Gryf pomógł mi, gdy byłem bliski śmierci – przypomniał Jordi.
– Wolałbym raczej magicznego gryfa Asturii -, burknął Morten.
– Wszystkie gryfy mają swoją moc. Zresztą ty jesteś potomkiem Navarry.
Widzieli, że Morten miał już na końcu języka stwierdzenie, iż wobec tego szkoda, że gryf Navarry nie jest symbolem magii, ale Unni go uprzedziła:
– Zobacz, jak ładnie wyglądasz! Nie czujesz, że spływają w ciebie nowe życiowe siły?
Morten wydął wargi i tylko coś mruknął. Miguel zwrócił się do Juany.
– Zimno ci?
To nieoczekiwane pytanie zdradzało troskę i pewną czułość. Zaskoczona Juana była w stanie wyjąkać w odpowiedzi tylko niezrozumiałe słowa. Ale zanim Miguel zdążył się odwrócić, wydusiła z siebie, udając śmiech:
– Prawdę powiedziawszy, stopy zaczęły mi już rozmarzać.
Wszystkie buty suszyły się na stojaku z gałęzi. Zaczynało im już jednak brakować drewna. Buty musiały więc wyschnąć, zanim będą zmuszeni wykorzystać te gałęzie na opał.
Miguel wziął w dłonie stopy Juany i zaczął je rozcierać. Po sile, jaką wkładał w ten ruch, poznali, że nigdy tego nie robił. Ściskał zdecydowanie za mocno, ale biedna Juana dzielnie cierpiała. To była dla niej naprawdę wspaniała chwila. Miguel najwyraźniej zaakceptował jej istnienie, a nawet jej podziw.
– Dzię… dziękuję, już jest dobrze – szepnęła. – Dawno już nie było mi tak ciepło. Nawet gorąco.
Miguel popatrzył na Unni, którą obejmowały ramiona Jordiego, na Sissi krzątającą się przy Mortenie i na Antonia.
– Czy ty jesteś kobietą Antonia? – spytał Juanę. W odpowiedzi usłyszał jednogłośne: „Nie!”.
– Moja kobieta, skoro już tak mówisz, ma na imię Vesla i jest w Norwegii – wyjaśnił Antonio. – Za kilka tygodni zostanę ojcem i właśnie dlatego nie ma jej z nami. Niestety, nie mogę być teraz przy niej, chociaż bardzo mnie to boli.
– Wiem, że rozmawiasz z jakąś Veslą przez tele… telefon.
Chyba właśnie tak nazywał się ten aparacik? Miguel miał przynajmniej nadzieję, że się nie pomylił. Ostrzej niż zamierzał, spytał jeszcze:
– A więc kto jest mężczyzną Juany?
– Nikt.
– Czy to możliwe?
– Tak, jeśli nie znalazło się kogoś, kogo się pokocha, to możliwe.
Juana nic się na to nie odezwała, Miguel również milczał. Wstał i wrócił na swoje miejsce.
– Idźcie spać – polecił. – Mnie nie potrzeba snu.
– Jesteś tego pewien? – zdziwił się Jordi. – Przecież stałeś się człowiekiem.
– Nie potrzebuję snu, będę trzymał straż – odparł krótko.
– Świetnie. Wobec tego my się kładziemy, nam sen jest bardzo potrzebny.
Morten podjął już decyzję, że zostanie tutaj. Nie miał sił na dalszą wędrówkę, nie chciał iść dalej, brakowało mu też odwagi. Tu, na tej skalnej półce, mógł być bezpieczny. Zostawią mu trochę jedzenia i wody. Wiedział, że zapasy szalenie się już skurczyły, starczy ich może na pięć dni, a biorąc pod uwagę jeszcze powrotną drogę, to w przeklętej dolinie mogli spędzić najwyżej dwa dni.
Nie chciał iść dalej. Koniec i basta.
Ognisko zgasło. Wszyscy z wyjątkiem Miguela zasnęli. Jordi i Unni leżeli blisko siebie, grzejąc się nawzajem. Mortena od Sissi dzieliła nieduża odległość. Miguel nie pytał, czy oni do siebie należą, bo nie chciał tego wiedzieć, uważał bowiem Mortena za głupca. Antonio i Juana leżeli osobno, owinięci w wełniane koce, które nie zapewniały dostatecznej ilości ciepła.
Miguel patrzył na ludzi i gardził nimi za ich słabość. Nie nadawali się do niczego. Jak, do stu piorunów, zdoła wytrzymać czas dzielący go od odzyskania postaci Tabrisa? Tak strasznie już tego pragnął.