Siedzieli w milczeniu, chłonąc ciepło ogniska. Nie chcieli niszczyć niezwykłej, jakby podniosłej atmosfery.
Z dna doliny dobiegł krzyk żalu, ostrzejszy niż wszystkie dotychczas. Przeraźliwy, jakby ponaglający.
Wszyscy troje, którzy mogli go usłyszeć, wychylili się przez krawędź, usiłując spojrzeć w dół. Juana poszła za ich przykładem, chociaż nie rozumiała, dlaczego. Miguel mocno złapał ją za kurtkę. Wyraźnie nie chciał, żeby znów spadła. Teraz przecież nie miał skrzydeł, dzięki którym mógłby pospieszyć jej na ratunek.
A ci troje zobaczyli. Ujrzeli sześcioro upiornych jeźdźców mknących na koniach przez rozpadlinę niczym jaśniejące niebieskawe szkielety. Zarówno jeźdźcy, jak i wierzchowce wciąż mieli oczy.
– Ach, Boże, to rycerze – szepnęła Unni.
– I Urraca – dodał Jordi. – Wiozą martwe królewskie dzieci.
Unni od stóp do głów przeniknął dreszcz, kiedy rycerze zatrzymali się pod nimi. Białe upiorne oblicza zwróciły się w ich stronę. Skinieniem kościstych dłoni dali grupie znać, że ma podążać za nimi.
A potem odjechali, wciąż kierując się w głąb rozpadliny.
Upłynęła zaledwie sekunda, zanim grupa się zorganizowała. Czym prędzej zbudzili pozostałych, zgasili ognisko i pozbierali wszystkie swoje rzeczy.
– Co się stało? – spytał Morten zdumiony. – Przecież jest czarna noc!
– Nie, zaczyna świtać. Musimy ruszać. I trzeba się spieszyć – odparł Jordi.
– Skąd wiesz, że trzeba się spieszyć?
– Otrzymaliśmy wiadomość. Od rycerzy.
– Przecież im nie wolno już dłużej nam pomagać!
– To była tylko wizja z dawnych czasów.
– Chyba masz źle w głowie! A poza tym Emma nigdy nie zdecydowałaby się na wędrówkę w takiej ciemności.
– Poza tą głupią bandą Emmy mamy przecież jeszcze innych przeciwników.
Unni przyszło do głowy, iż dziwne, że jeszcze więcej osób nie włączyło się w poszukiwanie skarbu. Przecież nawet oni rozpytywali na lewo i prawo. Tak naprawdę mogli mówić o szczęściu, że na poszukiwanie skarbu nie wyruszyły całe hordy ludzi.
– Ojej! – westchnął zdumiony Morten, gdy przygotowali się już do zejścia na dół. – Nic mnie nie boli! Czuję się świeży i sprężysty jak za młodych lat!
– To znaczy kiedy? W zeszłym tygodniu? – spytała Unni cierpko.
– To naprawdę świetna wiadomość – stwierdził Antonio. – Najwyraźniej amulet zadziałał na twoje dolegliwości.
Morten zaczął mieć nagle kłopoty z podjęciem decyzji. Myśli wirowały mu po głowie jak zbłąkane piłeczki tenisowe. Bardzo chciał zostać tutaj, w tym bezpiecznym miejscu, ale teraz nie miał już ku temu żadnych powodów. Był w tak samo dobrej formie jak wszyscy pozostali, a to oznaczało, że nikt już nie będzie się nad nim użalał. Teraz właściwie musiał więc iść razem z całą grupą.
Tymczasem tak naprawdę wcale tego nie pragnął. Po prostu się bał. Ale do tego nie mógł się przyznać przed wszystkimi tymi przeklętymi bohaterami, przed pewnym siebie Antoniem, przed Jordim, niewzruszonym jak skała, przed Unni, która znała się na wszystkim, przed Sissi, która potrafiła jeszcze więcej, przed kruchą słabą Juana, która dołączyła do nich dobrowolnie, i przed Miguelem, który był przecież istotą z innego świata.
Morten w bardzo złym humorze zaczął spuszczać się w dół, nie mając pojęcia, że większość jego towarzyszy również odczuwa rozpaczliwy strach.
Na dnie rozpadliny panował gęsty mrok. Starali się pomagać sobie jak tylko mogli, bo łatwo było się potknąć, a coś podpowiadało im, że muszą się spieszyć. Poganiał ich dokuczliwy niepokój i lęk przed czymś, co być może podążało ich śladem.
Wkrótce rozpadlina rozszerzyła się i zmieniła w krótką dolinę, z której w różnych kierunkach odchodziło kilka wąwozów. Niebo przybrało teraz barwę królewskiego błękitu i chociaż wciąż nie dawało się rozróżnić wszystkich szczegółów, to przynajmniej większe linie stały się wyraźniejsze.
– Co robimy teraz? – spytała Sissi. Przez chwilę stali bezradni.
I nagle kilka głosów zawołało jednocześnie:
– Tam!
Na drugim końcu doliny koło wąwozu, którego wejście znajdowało się dość daleko z prawej strony, dostrzegli bladoniebieską smugę, która znikała na ich oczach.
Upiorna wizja rycerskiego orszaku wskazała im drogę.
– A więc jednak mimo wszystko nam pomogli – stwierdził Jordi ze zdziwieniem i podziwem w głosie. – Chociaż im nie wolno.
– Widać uznali, że nie jest to pomoc bezpośrednia – uśmiechnęła się Unni. – Ale jesteśmy im wdzięczni za to małe oszustwo, prawda?
– O, tak, z całego serca – zapewnił Antonio. – Chodźmy! Podążajmy za ich niemymi wskazówkami, za tym zimnym niebieskim blaskiem.
5
W milczeniu lekkim krokiem przemykali przez szeleszczącą trawę i wrzosy. Musieli przedostać się na drugą stronę, nim zrobi się dostatecznie jasno, by nie mogli ich zauważyć tajemniczy prześladowcy.
Jak Indianie czy samuraje biegali z bronią przyciśniętą do ciała, tak oni biegli, mocno ściskając należące do nich rzeczy. Poruszali jedynie nogami, podczas gdy reszta ciała pozostawała nieruchoma. Antonio znajdujący się na samym końcu napawał się tym widokiem. Przyjaciele przypominali islandzkie koniki, mknące swoim charakterystycznym krokiem, niemal unosili się posuwiście w powietrzu milczącym rzędem, który otwierał Jordi.
Światło dzienne w widoczny sposób nabrało mocy, gdy dotarli do przeciwległego krańca doliny z prawej strony, lecz wówczas mogli już znaleźć schronienie wśród wystrzępionych skał. Nieco wyżej leżał śnieg, od którego wyraźnie ciągnęło chłodem, przywitali go jednak z radością, ponieważ marszobieg bardzo ich rozgrzał.
Morten i Juana stanęli pochyleni w przód, z rękami opartymi o kolana. Starali się odzyskać normalny oddech. Unni aż przysiadła, a Antonio z całych sił starał się ukryć zadyszkę. Natomiast Sissi, Jordi i Miguel sprawiali wrażenie, jakby bieg ani trochę ich nie zmęczył.
Jordi obejrzał się w tył na dolinę. W słabym świetle świtu dało się już teraz rozróżnić wszystkie szczegóły.
– Coś się porusza tam w oddali. Przy wyjściu z tej rozpadliny, z której przyszliśmy – stwierdził. – Ale możliwe, że to tylko wiatr szeleści w krzakach. Miguel stanął przy nim.
– Widzę, o co ci chodzi. Nie sądzę, żeby to był wiatr. Upiorni rycerze wiedzieli, co robią. Chcesz, żebym tu zaczekał i zajął się nimi?
Jordi zawahał się.
– Dziękuję za propozycję, ale… wolelibyśmy, żebyś nam towarzyszył. Pamiętaj, że jesteś teraz człowiekiem!
– Tak jakbym mógł choć na chwilę o tym zapomnieć – mruknął Miguel. – Ale masz rację, nie mogę przecież zrobić wszystkiego, co bym chciał.
Na przykład zabić jednym ruchem ręki, uzupełnił w myślach Jordi. Tak, tak, właśnie tego wolałbym uniknąć.
– Jesteście gotowi? – zawołał. – Jeśli tak, to idziemy dalej. Przy okazji muszę wam powiedzieć, że doskonale się spisaliście. Wszyscy bez wyjątku.
Podszedł do Unni.
– Jak się czujesz?
Dziewczyna już wstała.
– No problema. Usiadłam po prostu na wszelki wypadek.
– To świetnie. Chodźmy więc! Nie wydaje mi się, żeby prześladowcy nas zauważyli. I mają do wyboru kilka wąwozów. Przypuszczam, że spróbują przede wszystkim zagłębić się w ten duży, położony dokładnie u wylotu doliny.
Dnem wąwozu, do którego teraz weszli, płynęła rzeka w kamienistym łożysku, stosunkowo łatwo jednak było się poruszać wzdłuż szemrzącej wody.