Выбрать главу

Wąwóz piął się pod górę i po pewnym czasie mozolnej wspinaczki zatrzymali się na krótką przerwę.

Miguel wszedł na wzniesienie. Roztaczał się stąd widok na dolinę, którą właśnie opuścili. Juana spoglądała za nim powłóczystym spojrzeniem, lecz demon wkrótce powrócił na dół.

– Widziałem ich – oświadczył bez tchu towarzyszom. – Przedzierają się ku temu wielkiemu, centralnie położonemu wąwozowi. Sprawiają wrażenie ogromnie zmęczonych. Musieli wędrować przez całą noc. Pewnie wkrótce zatrzymają się, żeby się trochę przespać.

– Świetnie! – powiedziała Unni. – Możemy więc liczyć na chwilę wytchnienia. Oby tylko nas nie zobaczyli!

Zbili się w gromadkę tak, by nie dało się ich dostrzec z dołu.

– Czy to była Emma i jej kompania? – spytał Antonio. Miguel nie miał pewności.

– Jeśli tak, to by oznaczało, że musieli się gdzieś pogubić. Tych było tylko troje.

Milczeli. Czyżby ta trójka nieznajomych? Czyżby już udało im się dopędzić grupę? Czy też może jednak była to banda Emmy? Albo w ogóle ktoś inny?

Morten rozłożył się na żółknącej górskiej trawie.

– Nie pojmuję, jak oni mogli wybudować całą wioskę, w dodatku z kościołem i w ogóle, na takim straszliwym pustkowiu. Zakładając oczywiście, że Unni wszystko dobrze zaobserwowała. Mamy przecież na to wyłącznie jej słowo. Możliwe, że nie ma tu zupełnie nic.

– Nie zapominaj o orle – przypomniał mu Antonio. – I o innych informacjach, jakie otrzymaliśmy. Wszystko świetnie do siebie pasuje. Musimy patrzeć na całość, chociaż rzeczywiście niepojęte się wydaje, że można wybudować wioskę w miejscu, do którego dostęp jest tak straszliwie trudny. W tym masz rację, Mortenie.

Unni podniosła rękę.

– Powiedzieliście coś ważnego! Coś, o czym ja zapomniałam. Pamiętacie, w tej mojej wizji zobaczyłam, że cała wioska była w stanie upadku już w roku tysiąc czterysta osiemdziesiątym pierwszym. Musiała więc być znacznie starsza. Stał w niej kościół, a więc musiała powstać za czasów chrześcijaństwa, ale kiedy się ono pojawiło w północnej Hiszpanii, tego nie wiem. To oczywiście wiedziała Juana.

– W tej części kraju budowano wiele niedużych kościółków już w ósmym i dziewiątym wieku. Potem panowanie przejęli Maurowie, ale bardzo możliwe, że taki malutki kościół gdzieś w górach pozostawiono w spokoju.

– Dziękuję ci, Juano – uśmiechnęła się Unni. – Twoja pomoc naprawdę jest dla nas nieoceniona. A zapomniałam wam powiedzieć, ponieważ uznałam to za nieistotne, że widziałam inne wyjście z tej ukrytej doliny.

– Inne wyjście? – wykrzyknął Morten. – I mówisz o tym dopiero teraz?

– Tak, bo tamto wyjście było zamknięte. Jedno ze zboczy gór zawaliło się i zasypało cały wąwóz olbrzymimi kamiennymi blokami.

– Ach, tak? – zadumał się Jordi. – To wiele wyjaśnia. Wiemy już, dlaczego ludzie wyprowadzili się z tej wioski, dlaczego ją opuścili i dlaczego poszła w zapomnienie.

– To prawda – pokiwała głową Juana. – Prawdopodobnie tamtędy było o wiele bliżej do jakichś sąsied – nich osad.

– Czy mógłbym popatrzeć na mapę? – poprosił Jordi. – Nie, nie na twoją, Unni, wolałbym tę twoją, bar – dziej szczegółową mapę Asturii, Juano.

Rozjaśniło się już i w świetle dziennym wszyscy po – chylili się nad mapą. Unni zauważyła, że Miguelowi na – prawdę zaimponowała wiedza Juany i jej przydatność. Ta reakcja bardzo ucieszyła Unni. Miguel sprawiał wrażenie wręcz dumnego z tej młodej dziewczyny. To naprawdę niezły początek, pomyślała Unni, ale prędko zgasiła własną radość. Przecież związek tych dwojga był całkiem nierealny, wręcz beznadziejny.

– Gdzie, twoim zdaniem, Juano, możemy się teraz znajdować? – spytał Antonio.

Dziewczyna wodziła po mapie cienkim patyczkiem.

– Tutaj jest wielki masyw górski Picos de Europa. A tu jest wąwóz Hermida, z którego przyjechaliśmy.

Desfiladero de la Hermida. Jesteśmy gdzieś pomiędzy tym punktem a tym. Kierowaliśmy się najpierw na zachód, a potem na południe… Przypuszczam, że jesteśmy mniej więcej tu, na zupełnym pustkowiu.

– Chyba masz rację – przyznał Jordi. – Ale nieco dalej na południe widać kilka niedużych górskich wiosek.

– To by oznaczało, że znajdujemy się stosunkowo niedaleko nich, tyle że nie ma z nimi żadnego połączenia drogowego.

– Ponieważ zasypały je głazy – uzupełnił Morten. – A w innym miejscu drogę zagradzają wysokie szczyty.

Sissi, wskazując palcem, zakończonym niepolakierowanym paznokciem jak przystoi prawdziwemu włóczędze, snującemu się po bezdrożach, stwierdziła:

– Wobec tego powinniśmy znajdować się mniej więcej dokładnie tutaj.

– Mniej więcej dokładnie – uśmiechnął się Antonio. – To niezwykle precyzyjne wyrażenie. Ale zgadzam się z tobą.

– A rycerze i ich ludzie znali jednak tę krętą drogę, którą tu przybyliśmy – powiedział Morten. – Jeśli oczywiście podążamy właściwym szlakiem.

Nikt nie miał siły po raz kolejny przypominać mu o orle. Morten czasami okazywał się naprawdę mało bystry.

Teraz, gdy znajdowali się stosunkowo wysoko, możliwości komunikacji powinny znacznie się poprawić i Antonio skorzystał z okazji, by zatelefonować do Vesli, która pozdrowiła wszystkich. Od razu było widać, że dla Antonia ten dzień stał się jaśniejszy. Następnie zadzwonili do Flavii, która dotarła już z powrotem do Madrytu i napawała się tamtejszymi luksusami, a później jeszcze do Gudrun i Pedra, którzy wciąż oczekiwali ich w Panes. Pedro oświadczył, że jeśli nie dadzą znaku życia przez dwie doby, to wyśle na poszukiwania policyjny helikopter.

– Helikopter? – powtórzył Morten, gdy rozmowa telefoniczna dobiegła końca. – Dlaczego nam nie wpadło to do głowy? Dzięki temu moglibyśmy uniknąć tej morderczej wędrówki.

Antonio popatrzył na niego surowo.

– Po pierwsze, cena za godzinę wynajęcia helikoptera jest obłąkanie wysoka, po drugie, wymagane jest specjalne zezwolenie na lądowanie w parku narodowym, jakim są Picos de Europa, a po trzecie, wiązałoby się to z mnóstwem niepotrzebnych pytań i zbędnym ściąganiem na siebie uwagi. Poza tym wątpię, żeby dało się z powietrza odnaleźć dawno zapomnianą wioskę. Gdyby tak było, ktoś na pewno już by ją zauważył. Zadowolony z odpowiedzi?

– Tak, tak – burknął Morten.

– Ale trochę jedzenia mogliby nam zrzucić – zaproponowała Unni nieśmiało. Zaraz jednak zmieniła temat. – Jordi, co to za tęskna melodia, którą pogwizdujesz przez ostatnie pół godziny? Mało przez nią nie oszaleję, tak żałośnie świdruje w uszach. Z całą pewnością opowiada o nieszczęśliwej miłości. Co to za kawałek?

Jordi, zawstydzony, natychmiast przestał gwizdać.

– Przepraszam! To fragment „El amor brujo” de Falli. I rzeczywiście opowiada o wielkich namiętnościach.

– Potrafię przetłumaczyć ten tytuł – uradował się Morten. – „Czarodziejska miłość”!

– Nie całkiem – poprawił go Jordi. – Ale nie ty jeden popełniasz taki błąd. Bo słowa te znaczą mniej więcej „Miłość czarodziejem”: to miłość potrafi zdziałać cuda.

– Ach, tak! Dziękuję – powiedział Morten, lecz nie wyglądał na zbyt zawstydzonego. – Zresztą twoje tłumaczenie również nie było dosłowne.

– Wiem o tym – odparł Jordi z uśmiechem. – Ale w przybliżeniu pasuje.

Miguel poszedł trochę przodem, po chwili zaś wrócił.

– Idziemy właściwą drogą – powiedział, wskazując przed siebie.

Przeszli jeszcze kilka kroków i ujrzeli drugiego orła wyciosanego na wielkim kamiennym bloku. Akurat w tym miejscu rzeka dzieliła się na dwa strumienie, spływające z chłodnych gór. Drogowskaz był więc konieczny.