Выбрать главу

Babcia zawahała się i kiwnęła głową.

— Ale wiedza o tym nie wyszłaby nam na dobre? Znowu kiwnięcie.

Weszło kilku aktorów i czar prysnął. Aktorzy mieli zwyczaj wypełniania całej otaczającej ich przestrzeni.

— Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia — powiedziała Babcia. — Zechcecie mi wybaczyć…

— Jak ma na imię? — spytał Vitoller.

— Tom — Babcia prawie się nie wahała.

— John — powiedziała Niania.

Dwie czarownice zmierzyły się wzrokiem. Babcia zwyciężyła.

— Tom John — rzekła stanowczo i wyszła. Za drzwiami spotkała zdyszaną Magrat.

— Znalazłam skrzynię — oznajmiła. — W środku były korony i inne takie. Włożyłam ją jak kazałaś, na samo dno.

— Dobrze — pochwaliła koleżankę Babcia.

— Nasza korona w porównaniu z tamtymi wyglądała nędznie!

— Przedstawienie ma swoje prawa. Czy ktoś cię widział?

— Nie, byli zajęci, ale… — Magrat zawahała się i zarumieniła.

— Gadaj, dziewczyno.

— Podszedł do mnie jakiś człowiek i uszczypnął mnie w siedzenie. — Magrat spłonęła głęboką czerwienią i uniosła dłoń do ust.

— Naprawdę? — zdziwiła się babcia. — A potem?

— A potem… potem…

— Tak?

— Powiedział… powiedział…

— Co takiego powiedział?

— Powiedział: „Witaj, moja śliczna; co robisz dzisiaj wieczorem?”

Babcia rozważała to przez chwilę.

— Stara Mateczka Whemper nie wychodziła zbyt często, prawda? — spytała.

— Nie — przyznała Magrat. — Miała chorą nogę.

— Ale uczyła cię akuszerki i wszystkiego?

— Aha, tego — domyśliła się Magrat. — Robiłam to wiele razy.

— Ale… — Babcia zawahała się, po omacku szukając drogi przez nieznany teren — …nigdy ci nie mówiła o tym, co można określić jako „przedtem”?

— Słucham?

— No wiesz… — W głosie Babci zabrzmiała nuta rozpaczy. — O mężczyznach i w ogóle.

Magrat zrobiła minę, jakby właśnie miała wpaść w panikę.

— Co z nimi?

Swego czasu Babcia Weatherwax dokonywała wielu niezwykłych czynów. Wiele ją kosztowało odrzucenie wyzwania. Jednak tym razem zrezygnowała.

— Sądzę — oświadczyła bezradnie — że przydałoby ci się zamienić na osobności kilka słów z Nianią Ogg. I to szybko.

Z okna za nimi dobiegły wybuchy śmiechu, brzęk kufli i cienki głos śpiewający:

— …nawet żyrafę ze stołka, gdy bieda. I tylko jeża… Babcia przestała słuchać.

— Ale nie w tej chwili — dodała.

* * *

Trupa wyruszyła w drogę kilka godzin przed zachodem słońca; ich cztery wozy potoczyły się drogą wiodącą na równiny Sto i ku wielkim miastom. W Lancre obowiązywał przepis, nakazujący wszystkim komediantom, szarlatanom i innym potencjalnym przestępcom o zachodzie słońca znaleźć się poza bramami miasta. Nikomu to nie przeszkadzało, ponieważ miasto nie posiadało murów wartych uwagi i nikt nie protestował, kiedy ludzie o zmierzchu przemykali się z powrotem. Ważne, żeby wszystko wyglądało jak należy.

Czarownice przyglądały się im z domku Magrat, używając starej, zielonej kryształowej kuli Niani Ogg.

— Najwyższa pora, żebyś się nauczyła wydobywać z niej dźwięk — mruknęła Babcia. Szturchnęła kulę i obraz zafalował.

— To bardzo dziwne — powiedziała Magrat. — Co oni mieli w tych wozach… Papierowe drzewa, mnóstwo różnych kostiumów i… — Zamachała rękami. — Był tam jeszcze taki wielki obraz obcych stron ze świątyniami i wszystkim, cały zwinięty. Bardzo piękny.

Babcia chrząknęła.

— Pomyślałam sobie, że to cudowne, jak oni wszyscy zmieniają się w królów i innych ludzi, prawda? Istne czary.

— Magrat Garlick, co ty wygadujesz? To tylko farba i papier. Wszyscy przecież widzieli.

Magrat otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, przesłuchała w myślach wynikłą z tego kłótnię i zrezygnowała.

— Gdzie Niania? — spytała tylko.

— Leży na trawniku — wyjaśniła Babcia. — Czuje się trochę słabo. Z zewnątrz dobiegł głos Niani Ogg, która czuła się słabo na całe gardło.

Magrat westchnęła.

— Wiesz co? Jeśli jesteśmy jego matkami chrzestnymi, powinnyśmy dać mu trzy dary. To taka tradycja.

— O czym ty mówisz, dziewczyno?

— Trzy dobre czarownice powinny ofiarować dziecku trzy dary. No wiesz, na przykład urodę, mądrość i szczęście. — Magrat nie ustępowała. — Tak się robiło w dawnych czasach.

— Ach, chodzi ci o chatki z pierników i takie rzeczy… — rzuciła obojętnie Babcia. — Kołowrotki, dynie, skaleczenie w palec, cierń róży i temu podobne. Nigdy nie mogłam się do tego przyzwyczaić.

W zadumie przetarła kryształową kulę.

— Tak, ale… — zaczęła Magrat.

Babcia zerknęła na nią. Oto i cała Magrat, pomyślała. Głowa jak dynia. Za dwie spinki zostanie matką chrzestną dla każdego. Ale pod tym wszystkim ma dobre serce. Opiekuje się kudłatymi zwierzątkami. Martwi się o małe ptaszki wypadające z gniazd.

— Cóż, jeśli ma cię to uszczęśliwić… — wymruczała, zdziwiona własnymi słowami. Przesunęła dłonie nad obrazem oddalających się wozów. — Co chcesz mu dać? Bogactwo? Urodę?

— Pieniądze to nie wszystko. A jeśli odziedziczy wygląd po ojcu, będzie dostatecznie przystojny. — Magrat spoważniała nagle. — Może mądrość?

— Tej musi sam się nauczyć.

— Doskonały wzrok? Dobry głos do śpiewu?

Z trawnika przed domem dobiegł zgrzytliwy, ale entuzjastyczny głos Niani Ogg, obwieszczającej całemu światu, że Laska Maga ma na czubku Gałkę.

— To nieważne — stwierdziła głośno Babcia. — Pamiętaj o głowologii, rozumiesz? Nie warto plątać się w to całe bogactwo i urodę. Nie są istotne.

Spojrzała w kulę i bez przekonania skinęła ręką.

— Lepiej idź i sprowadź Nianię, skoro musi nas być trzy. Po długiej chwili Niania — nie bez pomocy — dotarła do pokoju i trzeba było jej wszystko wytłumaczyć.

— Trzy dary, co? — rzekła. — Ostatni raz robiłam takie rzeczy, jak byłam jeszcze młódką. Pamiętam… Co się dzieje? Magrat biegała po pokoju i zapalała świece.

— Musimy stworzyć odpowiednie magiczne otoczenie — wyjaśniła.

Babcia wzruszyła ramionami, ale milczała, nawet wobec tak oczywistej prowokacji. W końcu każda z czarownic czyni magię na własny sposób, a były przecież w domu Magrat.

— A co chcemy mu podarować? — spytała Niania.

— Właśnie o tym dyskutowałyśmy — odparła Babcia.

— Wiem, czego by chciał — oświadczyła Niania. I złożyła propozycję, przyjętą z lodowatym milczeniem.

— Nie rozumiem, jaki miałby z tego pożytek — przyznała po chwili Magrat. — Chyba byłoby mu niewygodnie…

— Podziękuje nam, kiedy dorośnie. Zapamiętaj moje słowa — rzekła Niania. — Mój pierwszy mąż zawsze powtarzał…

— Coś nieco mniej fizycznego wydaje się bardziej na miejscu — przerwała Babcia, mierząc Nianię groźnym spojrzeniem. — Nie musisz chyba psuć wszystkiego, Gytho. Dlaczego zawsze…

— Przynajmniej mogę śmiało powiedzieć, że ja… — zaczęła Niania.

Oba głosy opadły do szeptu. A potem zapadła długa, nieprzyjemna cisza.

— Sądzę — oznajmiła Magrat ze sztuczną wesołością — że lepiej będzie, jeśli wrócimy do swoich domków i zrobimy to każda po swojemu. No wiecie. Osobno. Mamy za sobą ciężki dzień i wszystkie jesteśmy trochę zmęczone.