— Jesteś całkiem czerwony, panie.
— Nie zmieniajcie tematu, człowieku — burknął książę i trochę się opanował. — Przyznajcie: zaproponowała wam hedonistyczne, wyuzdane rozkosze znane tylko adeptom sztuk zmysłowych. Prawda?
Sierżant stanął na baczność i patrzył prosto przed siebie.
— Nie, sir — odparł tonem człowieka, który mówi prawdę i niech się dzieje co chce. — Zaproponowała mi bułeczkę.
— Bułeczkę?
— Tak, sir. Z rodzynkami.
Felmet znieruchomiał, walcząc o spokój wewnętrzny.
— A co na to wasi ludzie? — zdołał w końcu wykrztusić.
— Też dostali po jednej. Wszyscy z wyjątkiem młodego Rogera, który nie może jeść owoców, sir, ze względu na swoje kłopoty.
Książę oparł się o ścianę i zasłonił dłonią oczy. Urodziłem się, by rządzić na równinach, myślał, gdzie wszystko jest płaskie, gdzie nie ma takiej pogody i w ogóle, i gdzie ludzie nie zachowują się, jakby byli z ciasta. Ten sierżant musi mi powiedzieć, co dala Rogerowi.
— Dostał sucharka, sir.
Książę spojrzał przez okno na drzewa. Był zły. Był straszliwie zły. Ale dwadzieścia lat małżeństwa z lady Felmet nauczyło go panować nie tylko nad emocjami, ale też nad instynktami. Nawet drgnienie mięśnia nie zdradzało stanu jego umysłu. Poza tym z mrocznych głębi myśli wynurzało się uczucie, któremu jak dotąd nie poświęcał zbyt wiele czasu: to ciekawość błysnęła płetwą na powierzchni.
Od pięćdziesięciu lat książę doskonale sobie bez niej radził. Ciekawość nie jest cechą pożądaną u arystokratów. Przekonał się wielokrotnie, że lepiej postawić na pewność. A jednak przyszło mu do głowy, że przynajmniej raz ciekawość może się przydać.
Sierżant stał na środku komnaty z obojętną miną człowieka oczekującego rozkazów, który gotów jest stać tak i czekać, dopóki nie zepchnie go dryf kontynentalny. Od wielu lat wiernie służył królom Lancre i było to widoczne: jego ciało stało na baczność, ale brzuch — mimo wysiłków — przyjął postawę „spocznij”.
Wzrok księcia padł na Błazna, siedzącego na stołku obok tronu. Zgarbiony trefniś uniósł głowę i bez przekonania potrząsnął dzwoneczkami.
Książę podjął decyzję. Droga postępu, jak się przekonał, polega na znajdowaniu słabych punktów. Starał się nie myśleć, że zaliczają się do nich takie obiekty jak królewskie nerki na szczycie schodów nocą. Skupił się na sprawach będących pod ręką.
…ręka. Szorował i szorował, ale bez skutku. W końcu zszedł do lochów i pożyczył od kata drucianą szczotkę. Też nie pomogła. Było jeszcze gorzej. Im dłużej drapał, tym więcej pojawiało się krwi. Bał się, że w końcu oszaleje…
Wypchnął tę myśl w zakamarki umysłu. Słabe punkty… To jest to. Błazen wyglądał jak idealny słaby punkt.
— Możecie odejść, sierżancie.
— Tak jest. — Żołnierz odmaszerował.
— Błaźnie…
— Radujmy się, sir… — odpowiedział nerwowo Błazen i trącił struny swej znienawidzonej mandoliny.
— Właśnie rady mi trzeba, mój Błaźnie.
— Dufam, wujaszku…
— Nie jestem twoim wujem. Z pewnością bym o tym pamiętał. — Lord Felmet pochylił się, aż bukszpryt jego nosa znalazł się o kilka cali od przerażonej twarzy Błazna. — Jeśli swoją kolejną wypowiedź zaczniesz od „wujaszku”, „dufam” albo „radujmy się”, gorzko tego pożałujesz.
Błazen bezgłośnie poruszył wargami.
— A co sądzisz o „łaskawco”? — zapytał. Książę wiedział, kiedy może ustąpić.
— Z łaskawcą jakoś przeżyję — rzekł. — I ty również. Ale żadnych podskoków. — Uśmiechnął się zachęcająco. — Jak długo jesteś Błaznem, mój chłopcze?
— Łaskawco złociutki…
— Złociutki… — Książę uniósł dłoń. — Ogólnie rzecz biorąc, raczej nie.
— Łaskawco zło… łaskawy panie. — Błazen nerwowo przełknął ślinę. — Przez całe życie, sir. Siedemnaście lat przy bębenku, od małego. A przede mną mój ojciec. I wujaszek, w tym samym czasie. I mój dziad przed nimi. I jego…
— Wszyscy twoi krewni byli Błaznami?
— Rodzinna tradycja, sir. To znaczy łaskawco. Książę znów się uśmiechnął, a Błazen był zbyt przerażony, by zauważyć, ile zębów odsłaniał ten uśmiech.
— Pochodzisz z tych okolic, prawda?
— Ra… Tak, sir.
— Zatem wiesz wszystko o miejscowych wierzeniach i tak da-lej?
— Chyba tak, sir. Łaskawco.
— Dobrze. A gdzie sypiasz, mój Błaźnie?
— W stajni, sir.
— Od tej chwili wolno ci spać w korytarzu przed moją komnatą — zezwolił łaskawie książę.
— A niech to!
— A teraz… — głos księcia ściekał na błazna niczym melasa na budyń — opowiedz mi o czarownicach…
Tej nocy Błazen, zamiast na ciepłym, miękkim sianie w stajni, spał na solidnej, królewskiej posadzce w wietrznym korytarzu nad głównym holem.
— To błazeństwo — mruknął do siebie. — Radujmy się… Ale czy dostateczne błazeństwo?
Zdrzemnął się niespokojnie. Zapadł w rodzaj snu, gdzie jakaś mglista postać próbowała zwrócić na siebie jego uwagę. Niewyraźnie słyszał zza drzwi głosy lorda i lady Felmet.
— Przynajmniej nie ma przeciągów — stwierdziła niechętnie księżna.
Książę usiadł w fotelu i uśmiechnął się do żony.
— I co? — zapytała. — Gdzie są czarownice?
— Szambelan miał chyba rację, ukochana. Czarownice, jak się zdaje, rzuciły urok na miejscową ludność. Sierżant gwardii wrócił z pustymi rękami…
Ręce… Zdusił tę irytującą myśl.
— Musisz go skazać na śmierć — odparła natychmiast. — Jako przykład dla pozostałych.
— Takie działania, moja droga, doprowadzą w końcu do sytuacji, kiedy rozkażemy ostatniemu z żołnierzy poderżnąć sobie gardło jako przykład dla niego samego. Przy okazji… — dodał łagodnie — ostatnio wydaje mi się, że widuję mniej służby. Wiesz, że nie chciałbym się wtrącać…
— Więc się nie wtrącaj — warknęła. — Ja rządzę gospodarstwem. I nie znoszę niedbałości.
— Z pewnością najlepiej wiesz, co robić. Ale…
— Co z tymi czarownicami? Czy będziesz czekał bezczynnie i pozwolisz, by ziarno kłopotów wzeszło w przyszłości? Co z koroną? Książę wzruszył ramionami.
— Sądzę, że trafiła na dno rzeki.
— A dziecko? Oddano je czarownicom? Czy składają ofiary z ludzi?
— Nie, jak się zdaje.
Księżna wydawała się nieco rozczarowana.
— Te czarownice — oznajmił książę — najwyraźniej rzucają uroki.
— To chyba…
— Nie takie, jak zaklęcia magiczne. Cieszą się raczej szacunkiem. Zajmują się leczeniem i tak dalej. To dosyć dziwne. Miejscowi górale boją się ich i są z nich dumni równocześnie. Podjęcie akcji przeciw nim może się okazać dość trudne.
— Mogłabym niemal uwierzyć — odparta księżna — że na ciebie też rzuciły urok.
Książę istotnie był zaintrygowany. Moc zawsze budzi mroczną fascynację. To był główny powód, dla którego poślubił księżnę.
Nieruchomo wpatrywał się w ogień.
— Doprawdy — rzekła księżna, rozpoznając jadowity uśmiech męża — tobie to się chyba podoba, co? Myśl o niebezpieczeństwie. Pamiętam, kiedy braliśmy ślub; ta lina z węzłami…
Pstryknęła palcami przed zaszklonymi oczami księcia. Wyprostował się.
— Wcale nie! — krzyknął.
— A więc co zamierzasz zrobić?