Выбрать главу

— Czekać.

— Czekać?

— Czekać i myśleć. Cierpliwość jest cnotą. Książę oparł się wygodnie. Uśmiechnął się jak istota, która przesiedziała milion lat na rozgrzanym kamieniu.

A potem, tuż pod okiem, zaczął mu drgać mięsień. Spod bandaża na ręku sączyła się krew.

* * *

I znowu księżyc w pełni sunął nad chmurami. Babcia Weatherwax wydoiła i nakarmiła kozy, dołożyła do ognia, zarzuciła ściereczkę na lustro i zza drzwi wyjęła miotłę. Wyszła, zamknęła za sobą tylne drzwi i zawiesiła klucz na gwoździu w wygódce.

To wystarczało. Tylko raz w całej historii czarów w Ramtopach złodziej włamał się do domku czarownicy. Czarownica, którą to dotknęło, ukarała go w sposób straszliwy[4].

Babcia wsiadła na miotle i wyszeptała kilka słów, choć bez większego przekonania. Po kilku próbach zsiadła, poprawiła wiązanie na witkach i spróbowała jeszcze raz. Na końcu kija pojawiła się sugestia błysku, ale zgasła natychmiast.

— A niech to — mruknęła pod nosem Babcia.

Rozejrzała się czujnie, czy nikt nie podgląda. Był tam jedynie borsuk, który wyszedł na polowanie. Słysząc tupot biegnących stóp, wystawił głowę spod krzaka i zobaczył czarownicę pędzącą po ścieżce. W wyciągniętej sztywno w bok ręce trzymała kij miotły. W końcu magia zaskoczyła, Babcia wsiadła niezgrabnie, a miotła poszybowała w nocne niebo z gracją kaczki pozbawionej jednego skrzydła.

Znad drzew dobiegła zduszona klątwa na wszystkich krasnoludzich mechaników.

Większość czarownic woli mieszkać w samotnych domkach z tradycyjnie zakręconymi kominami i strzechą porośniętą mchem. Babcia Weatherwax uznawała to za właściwe; po co być czarownicą, jeśli ludzie o tym nie wiedzą?

Niania Ogg nie dbała, co ludzie wiedzą, a jeszcze mniej o to, co myślą. Mieszkała w nowym, pełnym bibelotów domku pośrodku Lancre, w samym sercu swojego osobistego imperium. Córki i synowe kolejno przychodziły gotować jej i sprzątać. Każdą płaską powierzchnię zastawiały ozdoby przywiezione przez podróżujących w dalekie krainy członków rodziny. Synowie i wnukowie pilnowali, żeby nie brakło jej drewna, żeby dach nie przeciekał i piec nie dymił; nigdy nie brakło butelek w kredensie ani tytoniu w kap-ciuchu obok fotela na biegunach. Nad kominkiem wisiała deska z wypalonym napisem „Mama”. Żaden tyran w historii świata nie zdobył władzy tak absolutnej.

Niania Ogg miała również kota, wielkiego, ślepego na jedno oko kocura imieniem Greebo. Spędzał on czas na spaniu, jedzeniu i płodzeniu największego kazirodczego kociego szczepu. Kiedy usłyszał, jak miotła Babci ląduje ciężko na podwórzu, otworzył oko niby żółte okno do piekła. Z typowym dla swego gatunku instynktem rozpoznał w Babci nieuleczalnego wroga kotów i dyskretnie przemieścił się pod fotel.

Magrat siedziała już sztywno przy kominku.

Jedna z nienaruszalnych zasad magii stwierdza, że praktykujący ją nie mogą zmienić własnego wyglądu na czas dłuższy. Ich ciała nabywają rodzaju morficznej inercji i stopniowo powracają do oryginalnego kształtu. Magrat jednak próbowała. Co rano jej włosy były długie, gęste i blond, ale pod wieczór zawsze zmieniały się w normalne smętne loki. Aby odrobinę poprawić efekt, wplotła w nie fiołki i pierwiosnki. Rezultat różnił się nieco od oczekiwań: wyglądała, jakby doniczka spadła jej na głowę.

— Dobry wieczór — odezwała się Babcia.

— Dobry cię przywiódł księżyc. Ku radości — odpowiedziała Magrat. — Niech gwiazda świeci…

— Jesteś! — zawołała Niania Ogg. Magrat skrzywiła się.

Babcia usiadła i zaczęła wyjmować szpilki, mocujące wysoki kapelusz do koka. Wreszcie dotarło do niej, jak wygląda Magrat.

— Magrat!

Młoda czarownica podskoczyła i ułożyła kościste dłonie na przedzie sukni.

— T… tak? — wyjąkała.

— Co masz na kolanach?

— To mój familiar.

— A co się stało z ropuchą, którą miałaś ostatnio?

— Poszła sobie — mruknęła Magrat. — Zresztą i tak się nie nadawała.

Babcia westchnęła. Magrat już od jakiegoś czasu prowadziła desperackie poszukiwania odpowiedniego familiara. Ale mimo miłości i troski, jaką je otaczała, wszystkie miały jakąś straszliwą skazę, na przykład skłonność do gryzienia, bycia rozdeptywanym, czy też — w przypadkach ekstremalnych — do metamorfozy.

— To już piętnasty w tym roku — zauważyła Babcia. — Nie licząc konia. Co to jest?

— Kamień — zachichotała Niania Ogg.

— Przynajmniej wytrzyma dłużej.

Kamień wysunął głowę i spojrzał na Babcię z lekkim rozbawieniem.

— To żółw — wyjaśniła Magrat. — Kupiłam go na targu w Owczej Wólce. Jest bardzo stary i zna wiele tajemnic. Tak mówił sprzedawca.

— Znam tego człowieka — rzekła Babcia. — Sprzedaje złote rybki, które rdzewieją na drugi czy trzeci dzień.

— W każdym razie nazwę go Chyżostopy — oznajmiła wyzywająco Magrat. — Mogę, jeśli zechcę.

— Tak, tak. Oczywiście. Jestem pewna — uspokoiła ją Babcia. — A w ogóle co słychać, siostry? Minęły już dwa miesiące od ostatniego spotkania.

— Powinno się odbywać przy każdym nowiu księżyca — przypomniała Magrat. — Regularnie.

— Mieliśmy wesele najmłodszej naszej Grame — wyjaśniła Niania Ogg. — Nie mogłam nie pójść.

— A ja całą noc siedziałam przy chorej kozie — oświadczyła z godnością Babcia Weatherwax.

— No tak… — Magrat była pełna wątpliwości. Sięgnęła do torby. — Jeśli mamy zaczynać, zapalmy świece.

Starsze czarownice wymieniły zrezygnowane spojrzenia.

— Mam śliczną nową lampę. Tracie mi przysłał — oznajmiła niewinnie Niania Ogg. — I chciałam dołożyć trochę do ognia.

— Doskonale widzę po ciemku, Magrat — rzekła surowo Babcia. — A ty znowu czytałaś te ciężkie książki. Granity.

— Grimoire’y…

— A ja nie pozwolę, żebyś znowu rysowała po podłodze — ostrzegła Niania Ogg. — Dreen męczyła się przez parę dni, żeby zmyć te, jak im tam, z poprzedniego razu…

— Runy — wyjaśniła Magrat. W jej oczach pojawiło się błaganie. — Chociaż jedną świecę?

— No dobrze — ustąpiła Niania Ogg. — Jeśli masz się od tego poczuć lepiej… Ale tylko jedną. I to porządną, białą. Żadnych wymysłów.

Magrat westchnęła. Chyba niepotrzebnie przyniosła swoją torbę.

— Powinnyśmy sprowadzić jeszcze kilka osób — powiedziała. — Trzy to za mało na przyzwoity sabat.

— Nie wiedziałam, że dalej jesteśmy sabatem. Nikt mi nie powiedział, że to sabat — prychnęła Babcia Weatherwax. — Zresztą po tej stronie gór nie ma już nikogo prócz Staruszki Dismass, a ona ostatnio nigdzie nie wychodzi.

— W mojej wiosce jest wiele młodych dziewcząt… — oświadczyła Magrat. — No wiecie… Może byłyby chętne…

— Dobrze wiesz, że nie tak się to robi — odparła z dezaprobatą Babcia. — Ludzie nie znajdują magii, ona sama do nich przychodzi.

— Tak, oczywiście. Przepraszam.

— No właśnie — stwierdziła Babcia, trochę udobruchana. Nigdy nie opanowała sztuki przepraszania, ale ceniła ją u innych.

— Co sądzicie o naszym nowym księciu? — spytała Niania, żeby oczyścić atmosferę.

Babcia wyprostowała się z powagą.

— Kazał spalić kilka domów w Głupim Ośle. Z powodu podatków.

— To straszne — szepnęła Magrat.

— Stary król Verence też to robił — przypomniała Niania Ogg.

вернуться

4

Nie zrobiła nic, ale czasami, kiedy spotykała go we wsi, uśmiechała się lekko i w zadumie. Po trzech tygodniach nie wytrzymał napięcia i targnął się na własne życie; dokładniej, targnął się i przeniósł je na drugi koniec kontynentu, gdzie stał się człowiekiem zreformowanym i nigdy już nie wrócił do domu.