Выбрать главу

— Był bardzo porywczy.

— Ale zwykle pozwalał ludziom najpierw wyjść — zauważyła Babcia.

— A tak — przyznała Niania, zagorzała rojalistka. — Bywał taki wielkoduszny. I często płacił za odbudowę. Jeśli nie zapomniał.

— A w każdą Noc Strzeżenia Wiedźm fundował jeleni comber — westchnęła Babcia. — Regularnie.

— O tak. I miał szacunek dla czarownic, trudno zaprzeczyć — dodała Niania Ogg. — Często spotykał mnie w lesie, kiedy polował na ludzi. Zawsze zdejmował hełm, zawsze mówił: „Mniemam, że znajduję panią w dobrym zdrowiu, pani Ogg”. A następnego dnia przysyłał lokaja z paroma butelczynami czegoś rozgrzewającego. Prawdziwy król.

— Polowanie na ludzi nie jest dobre — zaprotestowała Magrat.

— Fakt, nie — przyznała Babcia Weatherwax. — Ale polował tylko na takich, którzy zrobili coś złego. Mówił, że oni właściwie to lubią. I często ich puszczał, jeżeli dobrze uciekali.

— No i jeszcze ten jego wielki miecz — dodała Niania Ogg. Atmosfera zmieniła się wyraźnie. Stała się ciepła i mroczna, wypełniając kąty cieniami nie dopowiedzianych sekretów.

— Ach… — mruknęła Babcia Weatherwax. — Jego droit de seigneur…

— Musiał często z niego korzystać. — Niania Ogg wpatrywała się w ogień.

— Ale następnego dnia przysyłał swojego marszałka dworu z sakiewką srebra i koszem smakołyków na wesele — przypomniała Babcia. — Niejedna para mogła dzięki temu rozpocząć nowe życie.

— To prawda — zgodziła się Niania. — A także jedna czy druga osoba samotna.

— Król w każdym calu.

— O czym wy mówicie? — zdziwiła się Magrat. — Przecież każdy lord ma zbrojownię.

Dwie czarownice wynurzyły się na powierzchnię z głębiny mrocznych wspomnień. Babcia Weatherwax wzruszyła ramionami.

— Jeśli tak dobrze myślicie o poprzednim królu — kontynuowała surowym tonem Magrat — dziwię się, czemu was nie martwi, że został zabity. Przyznajcie, ten wypadek był bardzo dziwny.

— Tacy już są królowie — odparła Babcia. — Przychodzą i odchodzą. Dobrzy i źli. Jego ojciec otruł króla, którego mieliśmy poprzednio.

— Starego Tharguma — przypomniała Niania. — O ile pamiętam, miał długą rudą brodę. Też był wielkoduszny.

— Tyle że teraz nikomu nie wolno mówić, że Felmet zabił króla — stwierdziła Magrat.

— Co? — zdziwiła się Babcia.

— Przedwczoraj właśnie za to kazał stracić w Lancre kilka osób — wyjaśniła Magrat. — Powiedział, że rozsiewali złośliwe kłamstwa. I że każdy, kto będzie to powtarzał, zwiedzi jego lochy. Ale nie będzie długo ich oglądał. Twierdzi, że Verence zmarł śmiercią naturalną.

— Być zamordowanym to przecież dla króla śmierć naturalna. Nie rozumiem, dlaczego tak się krępuje. Kiedy zabili starego Tharguma, zatknęli jego głowę na kiju, rozpalili wielkie ognisko i wszyscy w zamku przez tydzień chodzili pijani.

— Pamiętam — wtrąciła Niania. — Nosili tę głowę po wioskach, by pokazać, że naprawdę nie żyje. Bardzo przekonujące, uznałam.

Zwłaszcza dla niego. Uśmiechał się. Myślę, że tak właśnie chciałby odejść.

— Sądzę, że na obecnego powinnyśmy uważać — oświadczyła Babcia. — Mam wrażenie, że może być za sprytny. To niedobra cecha u królów. I nie przypuszczam, żeby umiał okazywać szacunek.

— W zeszłym tygodniu przyszedł do mnie jakiś człowiek i zapytał, czy chciałabym płacić jakieś podatki — oznajmiła Magrat. — Powiedziałam mu, że nie.

— U mnie też był — przypomniała sobie Niania Ogg. — Ale nasz Jason i nasz Wane wyszli do niego i powiedzieli, że nie mamy ochoty.

— Niski, łysy, w czarnym płaszczu? — spytała z namysłem Babcia Weatherwax.

— Tak — odpowiedziały chórem dwie czarownice.

— Chował się u mnie w malinach. Ale uciekł, kiedy wyszłam zapytać, czego chce.

— Szczerze mówiąc, dałam mu dwa miedziaki — przyznała się Magrat. — Powiedział, że będzie torturowany, jeśli nie zmusi czarownic do płacenia podatków…

* * *

Lord Felmet starannie obejrzał dwie monety. Następnie popatrzył na swojego poborcę podatków. — A więc… Poborca odchrząknął nerwowo.

— No więc, jaśnie panie, to było tak: wytłumaczyłem im, że musimy utrzymywać stałą armię i w ogóle, a one spytały dlaczego, a ja powiedziałem, że z powodu bandytów i w ogóle, a one na to, że bandyci nigdy ich nie zaczepiają.

— A roboty publiczne?

— A tak. No więc wskazałem im konieczność budowy i konserwacji mostów i w ogóle.

— I?

— Powiedziały, że ich nie używają.

— Aha — stwierdził z mądrą miną książę. — Nie mogą przekroczyć płynącej wody.

— Nie byłbym tego pewny, sir. Myślę, że czarownice mogą przekroczyć, co tylko zechcą.

— Czy mówiły coś jeszcze? — spytał książę. Poborca z roztargnieniem miął kraj swojej szaty.

— Owszem, sir. Wspomniałem, że podatki pomagają utrzymać pokój…

— I co?

— Odpowiedziały, że król sam powinien dbać o swoje pokoje, sir. A potem obrzuciły mnie spojrzeniem.

— Jakim spojrzeniem?

Książę podparł dłonią podbródek. Był zafascynowany.

— Trochę trudno je opisać — stwierdził poborca.

Starał się unikać wzroku księcia; miał przemożne uczucie, że kafelkowa podłoga ucieka spod niego we wszystkie strony i pokrywa już dobre kilka akrów. Fascynacja lorda Felmeta była dla niego tym, czym szpilka dla balonu.

— Spróbuj — zachęcił książę. Poborca zaczerwienił się.

— No więc… — zaczął. — Ono nie było miłe.

Co dowodzi, że poborca podatków lepiej radził sobie z liczbami niż ze słowami. Gdyby zakłopotanie, strach, marna pamięć i całkowity brak wyobraźni nie sprzysięgły się przeciw niemu, powiedziałby coś takiego: „Kiedy byłem mały i mieszkałem u ciotki, to ona zabroniła mi dotykać śmietanki i w ogóle, i odstawiła ją na najwyższą półkę w spiżarni, a wtedy ja przyniosłem stołek i chciałem ją zdjąć, kiedy ciotki nie było w domu, ale ona wróciła, tylko ja nic nie wiedziałem, i nie mogłem dosięgnąć do dzbanka, więc spadł na podłogę i się roztrzaskał, a ona wtedy weszła i popatrzyła na mnie. To było właśnie takie spojrzenie. Ale najgorsze, że one o tym wiedziały”.

— Niemiłe — powtórzył książę.

— Nie, sir.

Książę zabębnił palcami lewej ręki po poręczy tronu. Poborca chrząknął ponownie.

— Jaśnie panie… Nie zechcesz chyba zmuszać mnie do powrotu, prawda?

— Co? — Książę machnął niecierpliwie ręką. — Nie, nie — zapewnił. — Porozum się tylko z oprawcą, kiedy będziesz wychodził. Zobacz, czy znajdzie dla ciebie miejsce. Poborca skłonił się z wdzięcznością.

— Dzięki, sir. Natychmiast, sir. Jesteś bardzo…

— Tak, tak — rzucił z roztargnieniem lord Felmet. — Możesz odejść.

Pozostał sam w ogromnej sali. Znowu padał deszcz. Od czasu do czasu tynk spadał na kafelki, a ściany trzeszczały, jakby osiadały jeszcze głębiej. Powietrze pachniało starymi piwnicami.

Bogowie, jakże nienawidził tego królestwa!

Było takie małe: ledwie czterdzieści mil długie i może na dziesięć szerokie. Prawie w całości składało się z okrutnych gór o zboczach zielonych od lodu i grzbietach ostrych jak nóż oraz z gęstych, ponurych lasów. Takie królestwo nie powinno sprawiać kłopotów.

Nie mógł tylko zrozumieć uczucia, że ma ono także głębię. Zdawało się, że mieści w swych granicach zbyt wiele geografii.