Выбрать главу
* * *

Ziemia zadrżała raz jeszcze, kiedy Babcia Weatherwax biegła wąską, oblodzoną ścieżką przez las. Śnieżna czapa zsunęła się z gałęzi drzewa prosto na jej kapelusz.

Wiedziała, że to niewłaściwe. Mniejsza o… cokolwiek to było… ale kto słyszał, żeby czarownica wychodziła w Noc Strzeżenia Wiedźm? To wbrew tradycji. Nikt nie wiedział dlaczego, ale przecież nie w tym rzecz.

Dotarła na wrzosowiska, wymiecione wiatrem ze śniegu. Sierp księżyca wisiał nad horyzontem, a jego blade światło rozjaśniało wyrastające wokół góry. Tam trwał inny świat, gdzie nawet czarownice rzadko się zapuszczały; trwał pejzaż pozostawiony z mroźnych narodzin świata: zielonkawy lód, ostre szczyty i głębokie, ukryte doliny. Nie był przeznaczony dla ludzkich istot — nie wrogi, w każdym razie nie bardziej niż wroga jest cegła czy chmura, ale straszliwie, przerażająco obojętny.

A tym razem ją obserwował. Umysł niepodobny do żadnego, jaki w życiu spotkała, poświęcał jej sporą część swej uwagi. Spojrzała na oblodzone zbocza, oczekując niemal, że cień góry poruszy się na tle gwiazd.

— Kim jesteś?! — krzyknęła. — Czego chcesz?!

Głos zagrzmiał echem pośród skał. Wysoko, na szczytach, odpowiedział jej huk lawiny.

W najwyższym punkcie wrzosowisk, gdzie latem w krzewach niczym małe pierzaste idiotki kryły się kuropatwy, stał samotny głaz — mniej więcej w punkcie gdzie stykały się terytoria trzech czarownic, choć nigdy nie wytyczono ich dokładnych granic.

Głaz był wysoki niczym mężczyzna i miał niebieskawy odcień. Uważano go za wyjątkowo magiczny, ponieważ — chociaż był tylko jeden — nikt nigdy nie zdołał go policzyć. Kiedy tylko zauważył, że ktoś przygląda mu się z namysłem, natychmiast przesuwał się mu za plecy. Był najbardziej wstydliwym monolitem na świecie.

Był też jednym z licznym punktów wyładowań magii, akumulującej się w Ramtopach. W promieniu kilku sążni od niego nie leżał śnieg, a ziemia parowała lekko.

Na widok Babci głaz zaczął się odsuwać i po chwili obserwował ją podejrzliwie zza drzewa.

Odczekała dziesięć minut, aż Magrat przybiegła ścieżką od Zwariowanego Gronostaja — wioski, której dobroduszni mieszkańcy przyzwyczajali się już do masażu uszu i kwiatowych wywarów homeopatycznych na każdą dolegliwość z wyjątkiem dekapitacji[7]. Młoda czarownica była nieco zdyszana. Narzuciła jedynie szal na nocną koszulę, która — gdyby Magrat miała co odsłaniać — odsłaniałaby wszystko.

— Też poczułaś? — zapytała. Babcia skinęła głową.

— Gdzie Gytha? — zastanowiła się.

Spojrzały na ścieżkę wiodącą do Lancre, gromadki świateł w śnieżnym półmroku.

* * *

Trwała zabawa. Światło padało z okien na ulicę. Wąż ludzi wsuwał się i wysuwał z domu Niani Ogg. Z wnętrza dobiegał śmiech, trzask pękającego szkła i krzyki dzieci.

Było oczywiste, że życie rodzinne w tym domu przeżywane jest do granic wytrzymałości.

Dwie czarownice zatrzymały się niepewnie.

— Myślisz, że powinnyśmy wejść? — spytała niespokojnie Magrat. — Przecież nie byłyśmy zaproszone. I nawet nie przyniosłyśmy butelki.

— Mam wrażenie, że mają tam już zbyt wiele butelek — oświadczyła z dezaprobatą Babcia Weatherwax.

Jakiś człowiek wytoczył się na ulicę, czknął i zderzył się z Babcią.

— Szczęśliwej Nocy Strzeżenia Wiedźm, droga pani — wybełkotał, spojrzał na jej twarz i błyskawicznie wytrzeźwiał.

— Panno — syknęła Babcia.

— Najmocniej przepraszam… Babcia wyminęła go z godnością.

— Chodź, Magrat — rozkazała.

Hałas wewnątrz unosił się w okolicach progu bólu. Niania Ogg omijała tradycję Nocy Strzeżenia Wiedźm, zapraszając do siebie prawie całe miasteczko. Powietrze w pokoju przekraczało już zakres czujników zanieczyszczeń. Babcia nawigowała przez tłum, kierując się dźwiękiem chrapliwego głosu, tłumaczącego całemu światu, że w porównaniu z niewiarygodną liczbą innych zwierząt, jeż ma jednak sporo szczęścia.

Niania Ogg siedziała przy kominku z kwartą w dłoni i akcentowała wyliczanie machnięciami cygara. Na widok Babci uśmiechnęła się szeroko.

— Ho, ho, stara przyjaciółko — zaskrzeczała, przekrzykując gwar. — Jednak się zjawiłaś. Weź sobie drinka. Albo i dwa. Kogo ja widzę! To przecież Magrat! Przysuń sobie krzesło i kopnij tego drania kota.

Greebo, zwinięty w kłębek przy kominku i uchylonym okiem obserwujący zabawę, machnął leniwie ogonem.

Babcia usiadła sztywno: wyprostowane uosobienie przyzwoitości.

— Nie zostaniemy długo. — Zerknęła z ukosa na Magrat, która ostrożnie sięgała do miseczki orzeszków. — Widzę, że jesteś zajęta. Zastanawiałyśmy się tylko, czy może zauważyłaś… cokolwiek. Dziś wieczorem. Niedawno.

Niania Ogg zmarszczyła czoło.

— Najstarszy naszego Darrona wymiotował — przypomniała sobie. — Przypiął się do ojcowskiego piwa.

— Jeśli nie wymiotował wyjątkowo obficie — odparła Babcia — nie sądzę, żeby o to właśnie mi chodziło.

Nakreśliła w powietrzu skomplikowany okultystyczny symbol, który Niania całkowicie zignorowała.

— Ktoś próbował tańczyć na stole — powiedziała. — Spadł w sos dyniowy naszej Reet. Uśmialiśmy się setnie.

Babcia poruszyła brwiami i znacząco dotknęła palcem nosa.

— Sugerowałabym raczej sprawy mroczniejszej natury — rzekła posępnie.

Niania Ogg przyjrzała się jej z uwagą.

— Coś ci wpadło do oka, Esme? — próbowała zgadywać. Babcia Weatherwax westchnęła.

— Wyjątkowo niepokojące wydarzenia magicznej tendencji rozgrywają się nawet w tej chwili — oznajmiła głośno.

W pokoju zapadła cisza. Wszyscy patrzeli na czarownice, z wyjątkiem najstarszego syna Darrona, który wykorzystał okazję, by kontynuować swe alkoholowe doświadczenia. Potem, równie szybko jak umilkły, kilkadziesiąt rozmów pospiesznie podjęło akcję.

— Może lepiej by było, gdybyśmy omówiły te sprawy na osobności — zaproponowała Babcia, gdy znowu zalała je fala uspokajającego szumu.

Trafiły do pralni, gdzie Babcia spróbowała opisać umysł, jaki spotkała.

— Coś tam jest: w górach, w lasach — podsumowała. — I jest bardzo wielkie.

— Wydawało mi się, że kogoś szuka — dodała Magrat. — Wywarło na mnie wrażenie dużego psa.

Babcia myślała przez chwilę. Owszem, jeśli się zastanowić…

— Tak — przyznała. — Coś w tym rodzaju. Wielki pies.

— Smutny.

— Poszukujący.

— I coraz bardziej zły — zakończyła Magrat.

— Właśnie — rzekła Babcia, patrząc z naciskiem na Nianię.

— Może troll… — podpowiedziała Niania Ogg. — Wiecie, zostawiłam tam ponad pół kufla — dodała z wyrzutem.

— Przecież potrafię wyczuć umysł trolla, Gytho — odparła Babcia.

Nie rzuciła tych słów gniewnie. Wypowiedziała je bardzo spokojnie i to właśnie sprawiło, że Niania się zawahała.

— Podobno w górach bliżej Osi żyją naprawdę wielkie trolle — stwierdziła wolno. — I lodowi giganci, i te wielkie, kosmate jak im tam powyżej linii wiecznych śniegów. Ale nie o nich ci chodzi, prawda…

— Nie.

— Aha.

Magrat zadrżała. Powtarzała sobie, że czarownica całkowicie panuje nad własnym ciałem i że gęsia skórka pod cienką nocną koszulą to tylko wytwór wyobraźni. Kłopot w tym, że miała doskonałą wyobraźnię.

вернуться

7

Działały. Remedia czarownic zwykle działają, niezależnie od formy podania.