Niania Ogg westchnęła.
— W takim razie lepiej popatrzmy.
I zdjęła pokrywę z miedzianego kociołka.
Niania Ogg nigdy nie używała swojej pralni, jako że wszystkie rzeczy prały jej synowe: plemię poszarzałych, cichych kobiet, których imion nie próbowała nawet zapamiętać. Pralnia zatem pełniła funkcje składziku starych, wyschniętych cebulek, przepalonych garnków i słojów fermentującego dżemu. Od dziesięciu lat nikt nie rozpalał ognia pod miedzianym kotłem. Woda pod pokrywą była atramentowoczarna i — jak głosiły plotki — bezdenna. Wnukom Niania Ogg opowiadała o żyjących w tej głębi potworach z początków czasu; wierzyła, że trochę strachu i bezsensownej grozy jest ważnym elementem magii dzieciństwa.
Latem wykorzystywała kocioł do chłodzenia piwa.
— Musi wystarczyć. Może powinnyśmy wziąć się za ręce — powiedziała. — Magrat, sprawdź, czy drzwi są zamknięte.
— Co chcesz zrobić? — spytała Babcia.
Znalazły się na terenie Niani Ogg, więc do niej należał wybór.
— Zawsze powtarzam, że dobra Inwokacja nigdy nie zaszkodzi — odparła Niania. — Od lat już tego nie próbowałam. Babcia Weatherwax zmarszczyła brwi.
— Ale przecież nie można — wtrąciła Magrat. — Nie tutaj. Potrzebny jest kociołek i magiczny miecz. I oktogram. I zioła, i różne rzeczy.
Babcia i Niania porozumiały się wzrokiem.
— To nie jej wina — stwierdziła Babcia. — Wszystko przez grimuary, które jej kupowali. — Zwróciła się do młodszej czarownicy. — To całkiem niepotrzebne. Trzeba użyć głowologii.
Rozejrzała się po starej pralni.
— Trzeba wykorzystać to, co jest pod ręką — stwierdziła.
Wzięła zbielałą kopyść i zważyła ją w dłoni.
— Przyzywamy cię i rozkazujemy z pomocą tego… — Babcia nawet się nie zająknęła — tej ostrej i straszliwej kopyści. Woda w kotle zafalowała lekko.
— Patrz, jak rozrzucamy… — Magrat westchnęła — dość zwietrzałą sodę i niezwykle twarde płatki mydlane ku twej czci. Doprawdy, Nianiu, nie sądzę…
— Cicho! Teraz ty, Gytho.
— Wołam cię i nakazuję posłuszeństwo łysiejącą drucianą szczotką Sztuki i tarą Osłony — zakończyła Niania, wymachując jednym i drugim. Blacha falista odpadła od ramy.
— Cenię szczerość — szepnęła załamana Magrat. — Ale to jednak nie to samo.
— Posłuchaj mnie, dziewczyno — odparła Babcia. — Demony nie przejmują się zewnętrzną formą rzeczy. Liczy się tylko to, co myślisz.
Magrat spróbowała sobie wyobrazić, że prastara kostka szarego mydła jest najrzadszym z pachnących… zapomniała; może korzeni… w każdym razie z dalekiego Klatchu. Nie było to łatwe. Bogowie tylko wiedzieli, jaki demon zareaguje na takie wezwanie.
Babcia także była odrobinę niespokojna. Nie przepadała za demonami, a cała zabawa z inkantacjami i przyrządami przywodziła jej na myśl magów. Wszystkie te przedmioty pozwalały im czuć się ważnymi. Demony powinny się zjawiać, kiedy są potrzebne. I tyle.
Jednak protokół pozwalał gospodyni wybierać odpowiednie metody, Niania zaś lubiła demony, które były mężczyznami, a przynajmniej takie sprawiały wrażenie.
W tym momencie Babcia na zmianę kusiła i groziła Piekłu łokciem pobielałego drewna. Sama była zdziwiona własną śmiałością.
Woda zabulgotała, znieruchomiała, a potem z cichym puknięciem wezbrała i uformowała głowę. Magrat upuściła mydło.
Była to bardzo przystojna głowa, może o nieco okrutnych oczach i z nosem w kształcie dziobu, ale mimo to przystojna, o surowych rysach. Nie ma w tym nic dziwnego; ponieważ demon jedynie rzutuje własny obraz na tę rzeczywistość, może przecież zrobić to jak należy.
Demon obrócił się wolno: lśniąca czarna statua w niepewnym blasku księżyca.
— A więc? — powiedział.
— Kim jesteś? — zapytała śmiało Babcia. Głowa odwróciła się w jej stronę.
— Moje imię jest niewymawialne w twoim języku, kobieto.
— Ja to osądzę — odparła groźnie Babcia i dodała: — Nie waż się mówić do mnie: kobieto.
— Jak chcesz. Moje imię brzmi: WxrtHltl-jwlpklz — oświadczył demon z wyższością.
— Gdzie byłeś, kiedy rozdawali samogłoski? — wtrąciła Niania Ogg. — Stałeś za drzwiami?
— A zatem, panie… — Babcia zawahała się tylko przez ułamek sekundy — panie WxrtHltl-jwlpklz, zastanawia się pan pewnie, dlaczego przywołaliśmy pana tutaj.
— Nie tak powinnaś mówić — zauważył demon. — Powinnaś powiedzieć…
— Nie gadaj. Ostrzegam, że mamy miecz Sztuki i oktogram Osłony.
— Jak chcesz. Moim zdaniem wyglądają jak tara do prania i kopyść.
Babcia rozejrzała się. W rogu pralni stało w sagach drewno na opał, a bliżej wielki i ciężki kozioł. Spojrzała z naciskiem na demona i nie patrząc, mocno uderzyła kopyścią o grubą belkę.
Martwą ciszę, jaka zapadła, zakłócał jedynie odgłos dwóch gładko rozciętych połówek kozła, kołyszących się i rozpadających z wolna w stos drewna.
Twarz demona zachowała obojętność.
— Macie prawo do trzech pytań — oznajmiła.
— Czy coś dziwnego pojawiło się w królestwie? — spytała Babcia.
Głowa zastanowiła się.
— I bez kłamstw — wtrąciła gorączkowo Magrat. — Inaczej oberwiesz szczotką.
— Chodzi o coś dziwniejszego niż zwykle?
— Gadaj wreszcie! — zawołała Niania Ogg. — Nogi mi marzną.
— Nie. Nie ma nic dziwnego.
— Przecież wyczułyśmy to… — zaczęła Magrat.
— Chwileczkę, chwileczkę — przerwała Babcia. Przez moment bezgłośnie poruszała wargami. Demony są jak dżiny albo profesorowie filozofii: jeśli nie sformułuje się pytania dokładnie jak trzeba, z radością udzielą absolutnie precyzyjnej i całkowicie mylącej odpowiedzi. — Czy w królestwie jest coś, czego nie było przedtem? — zaryzykowała.
— Nie.
Tradycja mówiła, że można zadać tylko trzy pytania. Babcia próbowała ułożyć takie, które nie może być złośliwie źle zrozumiane. A potem uznała, że prowadzi tę rozmowę w niewłaściwy sposób.
— Co się tu dzieje, do licha? — spytała bardzo wyraźnie. — I nawet nie próbuj się wywinąć, bo cię ugotuję.
Demon jakby się zawahał. Nowe podejście wyraźnie go zaskoczyło.
— Magrat, kopnij tu trochę szczap, dobrze? — poleciła Babcia.
— Protestuję przeciwko takiemu traktowaniu! — W głosie demona zabrzmiała nuta niepewności.
— Nie mamy czasu nóg sobie tu wystawać przez całą noc. Takie słowne gierki są dobre dla magów, ale z nami to całkiem inna para kaloszy.
— Rozpalamy? Bo zimno — mruknęła Niania.
— Posłuchajcie — rzekł demon i tym razem w jego głosie pojawił się ton przerażenia. — Nie wolno nam tak zwyczajnie udzielać informacji z własnej woli. Istnieją przepisy.
— W tym dzbanku na półce znajdziesz trochę oleju, Magrat — rzuciła Niania.
— Jeśli wam teraz wyznam… — zaczął demon.
— Tak?
— Nikomu nie powiecie?
— Nie piśniemy nawet słówka — obiecała Babcia.
— Nasze usta są zapieczętowane — dodała Magrat.
— W królestwie nie ma nic nowego — wyjaśnił demon. — Ale kraina się rozbudziła.
— Co masz na myśli?
— Jest nieszczęśliwa. Chce króla, który o nią zadba.