Выбрать главу

— Nigdy nie ufaj mężczyźnie z rogami na kapeluszu. Magrat wstała i wyprostowała się.

— Jesteście parą głupich staruch — oznajmiła cicho. — Wracam do domu.

Bez dalszych słów pomaszerowała ścieżką do swojej wioski. Stare czarownice spojrzały po sobie.

— No tak… — mruknęła Niania.

— To przez te książki, co je dzisiaj czytają — uznała Babcia. — Przegrzewają mózg. Nie podsuwałaś jej żadnych pomysłów, mam nadzieję?

— O co ci chodzi?

— Dobrze wiesz, o co mi chodzi. Niania wstała.

— Nie rozumiem, dlaczego dziewczyna ma być samotna przez całe życie tylko dlatego, że ty uważasz to za właściwe — rzekła. — Zresztą do czego byśmy doszli, gdyby ludzie nie mieli dzieci?

— Żadna z twoich córek nie została czarownicą. — Babcia także wstała.

— Ale mogły zostać — odparła Niania, trochę zakłopotana.

— Tak, gdybyś pozwoliła im dojść do tego, zamiast zachęcać do rzucania się na mężczyzn.

— Są ładne. Nie można stawać na drodze ludzkiej natury. Wiedziałabyś o tym, gdybyś choć raz…

— Gdybym choć raz co? — spytała bardzo spokojnie Babcia.

Zaszokowane, spoglądały po sobie w milczeniu. Obie wyczuwały napięcie ogarniające ich ciała: bolesne, gorące uczucie, że rozpoczęły coś i muszą to dokończyć choćby nie wiem co.

— Znałam cię, kiedy byłaś pannicą — mruknęła ponuro Niania. — Sztywna byłaś i tyle.

— Przynajmniej większość czasu spędzałam w pozycji pionowej — odpowiedziała Babcia. — Obrzydliwe, ot co. Wszyscy tak uważali.

— Skąd możesz wiedzieć?

— Cała wieś o tobie mówiła.

— O tobie też! Nazywali cię Lodową Dziewicą. Nie słyszałaś pewnie, co? — Niania parsknęła z pogardą.

— Nie będę sobie kalać warg powtarzaniem, jak wołali na ciebie! — krzyknęła Babcia.

— Ach tak? Więc pozwól sobie powiedzieć, moja dobra kobieto…

— Jak śmiesz zwracać się do mnie takim tonem! Nie jestem niczyją dobrą kobietą…

— Co racja, to racja!

Po raz kolejny zapadła cisza. Patrzyły na siebie nos w nos. Ta cisza była o cały poziom kwantowy wrogości wyżej niż poprzednia. Sprawy zaszły za daleko na krzyki. Krzyki się skończyły. Teraz głosy brzmiały cicho; i groźnie.

— Od początku wiedziałam, że nie warto słuchać Magrat — warknęła Babcia Weatherwax. — Te sabaty są wręcz śmieszne. Zjawiają się tu zupełnie nieodpowiednie osoby.

— Cieszę się, że ucięłyśmy sobie tę pogawędkę — syknęła Niania Ogg. — Oczyściła atmosferę. Spojrzała pod nogi.

— Stoi pani na moim terytorium, madam.

— Madam!

Grom zahuczał w oddali. Nieustająca burza Lancre, po krótkiej wycieczce na równiny, powracała w góry na jedyne przedstawienie. Ostatnie promienie słońca jaskrawym blaskiem przebijały chmury. Wielkie krople deszczu zabębniły na spiczastych kapeluszach czarownic.

— Szkoda tracić czas na te głupstwa — oznajmiła Babcia. — Mam ważniejsze sprawy.

— I ja — zapewniła Niania.

— Dobrej nocy pani życzę.

— I pani.

Odwróciły się do siebie plecami i pomaszerowały wśród ulewy.

* * *

Nocny deszcz stukał w zasłonięte okna domu Magrat, gdy czarownica przerzucała kartki książek Mateczki Whemper, poświęconych temu, co z braku lepszego określenia można nazwać magią naturalną.

Stara kobieta była kolekcjonerką takich dzieł, a co jeszcze dziwniejsze, sama je pisała — czarownicom rzadko przydaje się umiejętność pisania. Jednak Mateczka Whemper książkę za książką wypełniała swym drobnym, starannym pismem, referując wyniki cierpliwie prowadzonych eksperymentów magii stosowanej. Mateczka Whemper była czarownicą naukowcem[10].

Magrat szukała zaklęć miłosnych. Za każdym razem, kiedy przymknęła oczy, widziała w ciemności czerwono-żółtą postać. Coś musiała z tym zrobić.

Zatrzasnęła książkę i zajrzała do swoich notatek. Przede wszystkim musi poznać jego imię. Powinna to załatwić stara sztuczka z obieraniem jabłka. Trzeba obrać jabłko tak, żeby otrzymać jeden długi kawałek skórki, i rzucić ją za siebie. Upadnie na podłogę, układając się w jego imię. Miliony dziewcząt próbowały tego sposobu i były nieodmiennie rozczarowane wynikiem, chyba że ukochany miał na imię Scss. Działo się tak dlatego, że nie używały niedojrzałego owocu odmiany Sunset Wonder zerwanego trzy minuty przed południem pierwszego mroźnego dnia jesieni i obranego lewą ręką srebrnym nożem o ostrzu nie szerszym niż pół cala. Mateczka wykonała wiele doświadczeń i w tej sprawie podała bardzo szczegółowe wskazówki. Magrat zawsze trzymała kilka takich jabłek na wszelki wypadek, a teraz taki wypadek właśnie nastąpił.

Odetchnęła głęboko i rzuciła obierzynę przez ramię.

Odwróciła się wolno.

Jestem czarownicą, powiedziała sobie. To zwyczajne zaklęcie. Nie ma się czego bać. Weź się w garść, dziewczyno. Kobieto.

Spojrzała i ze zdenerwowania przygryzła wargę.

— Kto by pomyślał? — powiedziała głośno.

Udało się.

Serce biło jej szybko, kiedy wróciła do notatek. Co dalej? A tak… O świcie zebrać nasienie paproci w jedwabną chusteczkę. Drobne pismo Mateczki Whemper przez dwie strony podawało szczegółowe instrukcje botaniczne, które — dokładnie wypełnione — prowadziły do stworzenia napoju miłosnego. Trzeba go było przechowywać w szczelnie zamkniętej buteleczce na dnie wiadra lodowatej wody.

Magrat otworzyła tylne drzwi. Pioruny ucichły, ale pierwszy szary brzask nowego dnia tonął w nieustającej mżawce. Nadal jednak kwalifikował się jako świt, Magrat zaś była pełna determinacji.

Ciernie szarpały ją za sukienkę, a mokre włosy kleiły się do czoła, gdy maszerowała przez ociekający deszczem las.

Drzewa kołysały się, chociaż nie było wiatru.

* * *

Niania Ogg także wyszła wcześnie. I tak nie mogła zasnąć, a poza tym martwiła się o Greeba. Greebo był jednym z jej czułych punktów. Rozumowo zgadzała się wprawdzie, że jest istotnie grubym, chytrym, cuchnącym wielokrotnym gwałcicielem, ale instynktownie wciąż widziała w nim tego małego, puszystego kotka, jakim był dziesięciolecia temu. To, że kiedyś zapędził wilczycę na drzewo i poważnie przestraszył niedźwiedzicę, która niewinnie kopała ziemię w poszukiwaniu korzonków, nie przeszkadzało Niani martwić się, że przytrafiło mu się coś złego. Wszyscy inni mieszkańcy królestwa zgadzali się, że jedyną rzeczą, zdolną powstrzymać Greeba, jest bezpośrednie trafienie meteorytem.

Teraz, posługując się odrobiną elementarnej magii, podążała jego śladem, choć mógłby to zrobić każdy obdarzony zmysłem powonienia. I przez wilgotne uliczki dotarła aż do otwartej bramy zamku.

Przechodząc skinęła głową strażnikom. Żadnemu z nich nie przyszło nawet na myśl, żeby ją zatrzymać, ponieważ czarownice — tak jak pszczelarze i wielkie goryle — chodzą tam, gdzie im się spodoba. Zresztą starsza pani, dzwoniąca łyżką o miskę, nie tworzyła zapewne grupy uderzeniowej armii inwazyjnej.

Życie strażnika zamkowego w Lancre było niewiarygodnie nudne. Jeden z nich, oparty na włóczni, przepuszczając Nianię zapragnął, żeby zdarzyło się coś bardziej ekscytującego. Już wkrótce miał się przekonać, jak bardzo się mylił. Drugi strażnik stanął na baczność i zasalutował.

вернуться

10

Ktoś musi to robić. Łatwo jest zażądać oka traszki, ale czy chodzi o traszkę pospolitą, plamistą czy wielką grzebieniastą? I które oko? Czy tapioka też się nadaje? Jeśli zastąpimy czymś białko jaja, czy zaklęcie a) poskutkuje, b) nie poskutkuje, c) napar wytopi dno kociołka? Ciekawość Mateczki Whemper w tych sprawach była ogromna i nienasycona{Prawie nienasycona. Została zapewne nasycona podczas ostatniego lotu próbnego, kiedy sprawdzała, czy miotła wytrzyma, jeśli w powietrzu będzie się z niej wyciągać gałązki, jedną po drugiej. Według małego czarnego kruka, którego wytresowała jako czarną skrzynkę, odpowiedź prawie na pewno brzmiała „nie”.}.