Выбрать главу

— No dobrze — rzuciła. — Widzę cię. Kim jesteś? Król Verence stanął przed nią.

— Widziałam, jak robisz miny za jego plecami — powiedziała Niania Ogg. — Ledwie zdołałam zachować powagę.

— Nie robiłem min, kobieto. Marszczyłem czoło. Niania spojrzała z ukosa.

— Chyba cię znam. Ty nie żyjesz.

— Wolę określenie „odszedłeś” — stwierdził król.

— Pokłoniłabym się[11], ale wiesz, mam na sobie te łańcuchy i w ogóle. Nie widziałeś tu gdzieś kota?

— Tak. Śpi w komnacie na górze. Niania odetchnęła.

— Czyli wszystko w porządku. Już zaczynałam się martwić. — Rozejrzała się po lochu. — Co to za wielkie łóżko tam w kącie?

— To ława tortur — odparł król i wyjaśnił jej zastosowanie. Niania Ogg pokiwała głową.

— Ależ on ma pomysłowy móżdżek — mruknęła.

— Obawiam się, madam, że to ja jestem odpowiedzialny za pani obecne położenie — wyznał Verence. Usiadł, a w każdym razie zawisł o kilka cali nad poręcznym kowadłem. — Chciałem ściągnąć tu czarownicę.

— Podejrzewam, że nie znasz się na zamkach?

— Chyba przekraczają jeszcze moje możliwości… Ale z pewnością… — Verence szerokim gestem wskazał loch, kajdany i Nianię — dla czarownicy to wszystko tylko…

— Lite żelazo — poinformowała Niania. — Ty może i przejdziesz przez nie, aleja nie potrafię.

— Nie sądziłem… Myślałem, że czarownice znają się na magii…

— Młody człowieku — rzekła Niania. — Będę ci wdzięczna, jeśli przestaniesz gadać.

— Madam! Jestem królem!

— Jesteś również martwy, więc na twoim miejscu powstrzymałabym się od wyrażania opinii. A teraz bądź grzecznym chłopcem i nie przeszkadzaj.

Wbrew wszelkim swoim instynktom, król poczuł, że musi posłuchać. Nie potrafił się sprzeciwić temu głosowi. Przemawiał do niego zza zasłony lat, z dni spędzonych w pokoju dziecinnym. Echo tego głosu mówiło, że jeśli nie zje wszystkiego, zaraz pójdzie do łóżka.

Niania Ogg zabrzęczała łańcuchami. Miała nadzieję, że pomoc zjawi się szybko.

— Ehem… — zaczął niepewnie król. — Sądzę, że winien jestem wyjaśnienie…

* * *

— Dziękuję — powiedziała Babcia Weatherwax. A ponieważ Shawn wyraźnie tego oczekiwał, dodała jeszcze: — Bardzo dobrze zrobiłeś. — Tak, psze pani. Psze pani…

— Coś jeszcze?

Shawn w zakłopotaniu miął brzeg swojej kolczugi.

— To nieprawda, co wszyscy mówią o naszej mamie, prawda? — zapytał. — Przecież nie rzuca złych uroków na ludzi. Oprócz rzeźnika Daviesa. I starego Cakebreada, ale on kopnął jej kota. Przecież to nie były takie, jak to powiedzieć, prawdziwe uroki, psze pani.

— Nie mów do mnie „proszę pani”.

— Dobrze, psze pani.

— Mówili takie rzeczy?

— Tak, psze pani.

— No cóż, twoja mama rzeczywiście czasem irytuje ludzi. Shawn przestąpił z nogi na nogę.

— Tak, psze pani, ale oni opowiadają okropne rzeczy też o pani, za pozwoleniem. Babcia zesztywniała.

— Jakie rzeczy?

— Wolałbym nie mówić, psze pani.

— Jakie rzeczy?

Shawn rozważył dostępne posunięcia. Nie miał zbyt wielu możliwości.

— Różne rzeczy, które nie są prawdziwe, psze pani — oświadczył, jak najszybciej zaznaczając swoje stanowisko. — Najróżniejsze. Na przykład że stary Verence był niedobrym królem, a pani pomogła mu siąść na tronie, i że pani sprowadziła ostrą zimę zeszłego roku, i że krowa Norbuta nie daje mleka, odkąd pani na nią spojrzała. Same kłamstwa, psze pani — dodał lojalnie.

— Zgadza się — odparła Babcia.

Zamknęła drzwi przed dyszącym chłopakiem, przez chwilę stała zamyślona, po czym wróciła na fotel.

— Zgadza się — orzekła po chwili. A jeszcze później dodała:

— To stara miotła, ale nie możemy pozwolić, żeby ludzie tak traktowali czarownice. Kiedy straci się szacunek, jest się nikim. Nie pamiętam, żebym patrzyła na krowę Norbuta. Kto to jest Norbut?

Wstała, z haka za drzwiami zdjęła swój spiczasty kapelusz i przed lustrem umocowała go kilkoma groźnymi spinkami.

Wsuwały się na miejsca po kolei, niepowstrzymane niby gniew boży.

Zniknęła w obórce i wróciła ze swoim płaszczem. Kiedy go nie używała, służył za okrycie chorym kozom. Dawno temu był z czarnego aksamitu. Teraz był po prostu czarny. Został starannie i powoli spięty zmatowiałą srebrną broszką.

Żaden samuraj, żaden błędny rycerz nie ubierał się nigdy tak ceremonialnie.

Wreszcie Babcia wyprostowała się, zbadała swe mroczne odbicie w szkle, rzuciła mu pełen satysfakcji uśmieszek i wyszła tylnymi drzwiami.

Atmosferę zagrożenia jedynie odrobinę rozproszył odgłos jej biegania tam i z powrotem, kiedy próbowała uruchomić miotłę.

* * *

Magrat także przyglądała się sobie w lustrze. Wykopała z szafy jaskrawozieloną suknię, uszytą tak, by równocześnie odsłaniała i przylegała. Byłaby taka, gdyby Magrat miała coś, co można odsłaniać albo do czego przylegać. Aby naprawić co bardziej widoczne braki, wcisnęła z przodu parę zwiniętych pończoch. Starała się także rzucić czar na włosy, ale te były z natury czaroodporne i zaczynały już odzyskiwać swój naturalny wygląd.

Magrat spróbowała również nałożyć makijaż. Wynik trudno by nazwać niekwestionowanym sukcesem. Brakowało jej praktyki. Nie była pewna, czy nie przesadziła z cieniem do powiek.

Szyję i palce przyozdobiła taką ilością srebra, że wystarczyłoby na pełny serwis obiadowy, a na to wszystko narzuciła czarny płaszcz podszyty czerwonym jedwabiem.

W pewnym oświetleniu i ze starannie dobranego kąta, Magrat nie była nieatrakcyjna. Czyjej przygotowania poprawiły wygląd, jest rzeczą dyskusyjną. Na pewno jednak cienka warstwa pewności siebie otuliła jej drżące serce.

Wyprostowała się i obróciła przed lustrem. Grona amuletów, magicznej biżuterii i okultystycznych bransolet zawieszonych na rozmaitych częściach ciała pobrzękiwały przy każdym ruchu. Aby nie dostrzec zbliżającej się czarownicy, nieprzyjaciel musiałby być nie tylko ślepy, ale także głuchy jak pień.

Wróciła do swego warsztatu i obejrzała to, co raczej dyskretnie i nigdy w obecności Babci nazywała Narzędziami Sztuki. Był wśród nich nóż z białą rękojeścią, używany do przygotowywania magicznych składników. Był też nóż z czarną rękojeścią, wykorzystywany przy magicznych rytuałach. Magrat wyryła w rękojeściach tyle run, że wciąż groziło im złamanie. Oba noże z pewnością były potężne, ale…

Magrat z żalem potrząsnęła głową, przeszła do kuchni i chwyciła nóż do chleba. Coś jej mówiło, że w takich czasach solidny, ostry nóż do chleba jest prawdopodobnie najlepszym przyjacielem każdej dziewczyny.

* * *

— Moim małym oczkiem — rzekła Niania Ogg — widzę coś, co zaczyna się na K.

Duch króla rozejrzał się ze znużeniem.

— Kolce — zaproponował.

— Nie.

— Kciukozgniot?

— Ładna nazwa. Do czego to służy?

— Taka śruba na palec — wyjaśnił król i zademonstrował.

— Nie, to nie to — stwierdziła Niania.

— Duszący kłębek? — zapytał z desperacją.

— To jest na D, a poza tym nie wiem, co to takiego — odparła Niania Ogg.

вернуться

11

Czarownice nigdy nie dygają.