Выбрать главу

Ciche brzęknięcie kazało im się obejrzeć. Zakrwawiony sztylet spadł z ławy, jakby ktoś próbował go podnieść, ale brakło mu siły. Niania usłyszała, jak duch króla przeklina pod nosem.

— …i rozpowszechnianie fałszywych plotek — dokończyła księżna.

— …sól w moim jedzeniu — dodał książę, nerwowo zerkając na obandażowaną dłoń. Wciąż miał wrażenie, że w lochu przebywa ktoś czwarty.

— Jeśli się przyznasz — rzekła księżna — zostaniesz tylko spalona na stosie. I proszę, żadnych dowcipnych uwag.

— Jakie fałszywe plotki?

— Na temat przypadkowej śmierci króla Verence’a — wyszeptał chrapliwie Felmet.

Powietrze znowu zawirowało.

Niania siedziała z głową przechyloną w bok, jakby słuchała głosu, który tylko ona mogła usłyszeć. Ale książę też był pewien, że coś słyszy… Może nie głos, raczej odległy szum wiatru.

— Nie wiem o niczym fałszywym — powiedziała. — Wiem, że go zabiłeś, że wbiłeś mu sztylet w plecy. Działo się to na szczycie schodów. — Przerwała nasłuchując i zaraz dodała: — Tuż obok zbroi z piką. I powiedziałeś: Jeśli ma się stać, niechby przynajmniej stało się niezwłocznie” czy coś takiego. A potem wyrwałeś sztylet króla z pochwy u pasa… ten sam sztylet, który leży tutaj na podłodze… i…

— Kłamiesz! Nie było żadnych świadków! Sprawdziliśmy… Niczego nie mogli zobaczyć! Słyszałem coś w ciemności, ale nikogo nie było! Nie mogło być nikogo, widzącego cokolwiek! — krzyczał książę.

Żona spojrzała na niego groźnie.

— Siedź cicho, Leonalu. Myślę, że w tych czterech ścianach możemy zrezygnować z wymówek.

— Kto jej powiedział? Może ty?

— I uspokój się. Nikt jej nie powiedział. Na miłość bogów, przecież jest czarownicą. One potrafią wykryć takie rzeczy. Jasne spojrzenie czy coś…

— Jasnowidzenie — poprawiła ją Niania.

— Które wkrótce utracisz, moja dobra kobieto. Chyba że zdradzisz nam, kto jeszcze wie o tym. I pomożesz nam w kilku innych kwestiach — zagroziła ponuro księżna. — A uczynisz to, wierz mi. Jestem bardzo doświadczona w takich sprawach.

Niania rozejrzała się. W lochu robiło się tłoczno. Król Verence dyszał wręcz wściekłością i był niemal widzialny. Uparcie próbował pochwycić sztylet. Za nim jednak byli też inni: falujące, złamane sylwetki, nie tyle duchy, ile wspomnienia, bólem i grozą wtopione w materię murów.

— Mój własny sztylet! To dranie! Zabili mnie moim własnym sztyletem! — wołał duch króla Verence’a, unosząc widmowe ramiona i wzywając cały tamten świat, by był świadkiem jego ostatecznego poniżenia. — Dajcie mi siłę…

— Owszem — zgodziła się Niania. — Warto spróbować.

— A teraz zaczniemy — rzekła księżna.

* * *

— Co? — Strażnik nie zrozumiał.

— Powiedziałam, że przyszłam tu sprzedać moje piękne jabłka — powtórzyła Magrat.

— Jakiś targ się odbywa czy co?

Strażnik był bardzo nerwowy, gdyż jego kolegę właśnie zabrali do lazaretu. Nie po to zgłosił się do tej pracy, żeby mieć do czynienia z czymś takim.

Po chwili coś mu zaświtało.

— Nie jesteś czarownicą, prawda? — zapytał, sięgając niezręcznie po pikę.

— Oczywiście, że nie. Wyglądam na czarownicę?

Strażnik spojrzał na jej okultystyczne bransolety, podszewkę płaszcza i twarz. Twarz była szczególnie niepokojąca. Magrat zużyła mnóstwo pudru, by uczynić ją bladą i interesującą. Puder komponował się z tuszem do rzęs, co strażnikowi kojarzyło się z dwoma muchami, które rozbiły się w cukiernicy. Odruchowo skrzyżował palce, by odepchnąć urok cienia do powiek.

— Zgadza się — mruknął niepewnie.

Umysł strażnika zmagał się z problemem. Była czarownicą. Ostatnio sporo się mówiło o tym, że czarownice są szkodliwe dla zdrowia. Dostał rozkaz, żeby nie przepuszczać żadnych czarownic, ale nikt nawet nie wspomniał o handlarkach jabłek. Handlarki jabłek to żaden kłopot. Kłopoty sprawiają czarownice. Powiedziała, że jest handlarką jabłek, a przecież nie będzie podważał słowa czarownicy.

Zadowolony z tego zastosowania logiki, odstąpił na bok i szerokim gestem wskazał jej przejście.

— Wchodź, handlarko jabłek — powiedział.

— Dziękuję — rzuciła słodkim głosem Magrat. — Może chcesz jabłko?

— Nie, dziękuję. Nie skończyłem jeszcze tego, co je dostałem od tej drugiej czarownicy. — Zawahał się. — Nie, nie od czarownicy. Od handlarki jabłek. Tak, handlarki jabłek. Sama tak mówiła.

— Dawno przechodziła?

— Parę minut…

* * *

Babcia Weatherwax wcale się nie zgubiła. Nie należała do osób, które się kiedykolwiek gubią. Po prostu w tej chwili wiedziała co prawda dokładnie, gdzie się znajduje, ale nie była pewna lokalizacji wszystkich innych miejsc. Właśnie znowu dotarła do kuchni, doprowadzając do załamania kucharza, który usiłował upiec kawałek selera. Fakt, że kilka osób próbowało kupić od niej jabłka, nie poprawiał jej nastroju.

Magrat tymczasem znalazła drogę do głównej sali, o tej porze całkiem pustej, jeśli nie liczyć dwóch strażników grających w kości. Nosili liberię osobistej gwardii Felmeta i przerwali grę, gdy tylko pojawiła się Magrat.

— No, no… — Jeden z nich uśmiechnął się złośliwie. — Może dotrzymasz nam towarzystwa, ślicznotko[12].

— Szukam drogi do lochów — wyjaśniła Magrat, dla której słowa „molestowanie seksualne” były tylko pustym zbiorem sylab.

— Coś podobnego! — Strażnik mrugnął do kolegi. — Myślę, że moglibyśmy ci pomóc.

Wstali i zajęli miejsca z jej boków. Wyczuwała intensywny zapach zwietrzałego piwa oraz bliskość dwóch podbródków, o które można by zapalać zapałki. Gorączkowe sygnały zewnętrznych części umysłu zaczęły przełamywać jej żelazną wiarę, że złe rzeczy przytrafiają się tylko złym ludziom.

Sprowadzili ją schodami w dół, w labirynt wilgotnych, łukowo sklepionych korytarzy. Magrat szukała pospiesznie jakiegoś sposobu, by uprzejmie zrezygnować z ich towarzystwa.

— Muszę was uprzedzić — powiedziała — że nie jestem, jak może się wydawać, zwykłą handlarką jabłek.

— Coś takiego…

— W rzeczywistości jestem czarownicą.

Nie zrobiło to na nich wrażenia, na jakie liczyła. Gwardziści spojrzeli po sobie.

— No i dobrze — rzekł pierwszy. — Zawsze się zastanawiałem, jak to jest, kiedy się pocałuje czarownicę. Tutaj mówią, że zmienia człowieka w żabę.

Drugi szturchnął go lekko.

— W takim razie… — zaczął powolnym, poważnym tonem człowieka, który wierzy, że to, co powie za chwilę, będzie niewiarygodnie śmieszne — …już dawno musiałeś którąś pocałować.

Krótki rechot urwał się nagle. Jakaś siła pchnęła Magrat na ścianę, skąd mogła podziwiać zbliżenie nozdrzy gwardzisty.

— Posłuchaj mnie uważnie, maleńka — powiedział. — Nie jesteś pierwszą czarownicą, jaką tu mamy… jeśli jesteś czarownicą. Ale może będziesz mieć szczęście i wyjdziesz stąd, jeśli będziesz dla nas miła. Rozumiesz?

Gdzieś w pobliżu rozległ się krótki, wysoki krzyk.

— To, rozumiesz — rzekł gwardzista — była czarownica, która miała pecha. Wszystkim nam możesz wyświadczyć przysługę, jasne? Naprawdę miałaś szczęście, że nas spotkałaś.

вернуться

12

Nikt nie wie, dlaczego mężczyźni mówią takie rzeczy. Lada chwila pewnie powie jeszcze, że lubi takie bojowe dziewczyny.