Выбрать главу

Jego ręka zaprzestała swej niedawno rozpoczętej badawczej wędrówki.

— Co to? — zwrócił się do bladej twarzy Magrat. — Nóż? Nóż? Musimy potraktować sprawę poważnie. Prawda, Hron?

— Trzeba ją zakneblować i związać — wtrącił pospiesznie Hron. — Nie potrafią rzucać czarów, kiedy nie mogą mówić ani machać rękami.

— Zabierzcie od niej łapy!

Cała trójka spojrzała w głąb korytarza, na Błazna. Brzęczał ze złości.

— Puśćcie ją natychmiast! — krzyknął. — Bo się na was poskarżę!

— Aha, poskarżysz na nas, co? — parsknął Hron. — A kto cię będzie słuchał, czerwony głupku?

— Mamy tu czarownicę — oświadczył drugi gwardzista. — Więc lepiej idź sobie dzwonić gdzie indziej. — Zwrócił się do Magrat. — Lubię takie bojowe dziewczyny — powiedział, błędnie, jak się okazało.

Błazen zbliżył się z miną człowieka śmiertelnie rozgniewanego.

— Powiedziałem, żebyś ją puścił.

Hron wyjął miecz i mrugnął do kolegi.

Magrat uderzyła. Był to nie planowany, instynktowny cios, którego energia została poważnie zwiększona ciężarem pierścieni i bransolet. Dłoń zetknęła się ze szczęką prześladowcy ł obróciła go dwa razy, zanim z cichym westchnieniem złożył się bezwładnie pod ścianą. Dziwnym przypadkiem miał na twarzy odciśnięte kilka istotnych w okultyzmie symboli.

Hron wytrzeszczył na niego oczy, po czym spojrzał na Magrat. Podniósł miecz w tej samej chwili, gdy wpadł na niego rozpędzony Błazen. Zwalili się na ziemię. Jak większość drobnych mężczyzn, Błazen w walce polegał na wstępnym szalonym impecie, który powinien zapewnić mu przewagę. Tracił głowę w dalszych etapach. Walka zapewne źle by się dla niego skończyła, gdyby Hron nagle nie uświadomił sobie, że szyję uciska mu ostrze kuchennego noża.

— Puść go — rozkazała Magrat, odgarniając włosy z oczu. Zesztywniał.

— Zastanawiasz się pewnie, czy naprawdę potrafię ci poderżnąć gardło — wysapała Magrat. — Ja też tego nie wiem. Pomyśl, jaką będziemy mieli zabawę sprawdzając.

Wolną ręką chwyciła Błazna za kołnierz i postawiła na nogi.

— Skąd dobiegł krzyk? — spytała, nie odrywając wzroku od gwardzisty.

— Z tamtej strony. Trzymają ją w izbie tortur i wcale mi się to nie podoba. Posunęli się za daleko. Nie mogłem wejść do środka, więc pobiegłem kogoś poszukać…

— Znalazłeś mnie — zauważyła Magrat.

— Ty — zwróciła się do Hrona. — Zostań tutaj. Albo uciekaj, nie obchodzi mnie to. Ale nie próbuj iść za nami.

Pokiwał głową, a potem spoglądał, jak oddalają się korytarzem.

— Drzwi są zamknięte — oznajmił Błazen. — Dochodzą różne dźwięki, ale drzwi są zamknięte.

— Przecież to lochy…

— Ale nie powinny chyba być zamknięte od środka!

Drzwi okazały się nie do pokonania. Od wewnątrz dobiegała cisza — gęsta, wibrująca cisza, przeciskająca się szczelinami i rozlewająca w korytarzu — cisza gorsza jeszcze od krzyków.

Błazen przestępował z nogi na nogę, a Magrat badała szorstką powierzchnię drzwi.

— Naprawdę jesteś czarownicą? — zapytał. — Tak mówili, ale czy to prawda? Wcale nie wyglądasz jak czarownica, wyglądasz… to znaczy… — Zaczerwienił się. — Nie jak stara wiedźma, ale absolutnie cudownie…

Zamilkł.

Całkowicie panuję nad sytuacją, powiedziała sobie Magrat. Nigdy nie sądziłam, że tak będzie, ale myślę precyzyjnie i jasno.

I uświadomiła sobie całkowicie precyzyjnie, że jej podkładki zsunęły się do pasa, głowa budzi uczucie, jakby założyła tam gniazdo rodzina niehigienicznych ptaków, a makijaż nie tylko się rozmazuje, wręcz ścieka jak wodospad. Suknię miała rozdartą w kilku miejscach, ręce posiniaczone i z jakichś powodów czuła się tak wspaniale, jakby cały świat miała u swych stóp.

* * *

— Lepiej się cofnij, Verence — powiedziała. — Nie jestem pewna, co z tego wyjdzie.

Usłyszała, że Błazen gwałtownie wciąga powietrze.

— Skąd znasz moje imię?

Magrat obejrzała drzwi. Dąb był stary, liczył sobie wiele stuleci, ale wyczuwała odrobinę soków pod powierzchnią, którą lata zahartowały w coś niemal tak twardego jak kamień. W normalnych okolicznościach to, co zamierzała Magrat, wymagało całego dnia kreślenia planów i worka egzotycznych składników. Przynajmniej tak zawsze sądziła. Teraz skłonna była w to wątpić. Jeśli można przywołać demona w kotle, to można zrobić wszystko.

Uświadomiła sobie, o co pytał Błazen.

— Och… Pewnie gdzieś je usłyszałam.

— Nie przypuszczam. Nigdy go nie używam. Wiesz, przy księciu nie jest to wygodne imię. To przez mamę. Matki lubią dawać synom imiona królów. Dziadek zawsze powtarzał, że takie imię jest mi całkiem na nic i nie powinienem biegać…

Magrat kiwnęła głową. Okiem zawodowca rozglądała się po mrocznym tunelu.

Miejsce nie wyglądało obiecująco. Dębowe deski tkwiły tu od lat, odcięte od zegara pór roku.

Z drugiej strony… Babcia mówiła kiedyś, że wszystkie drzewa są jednym drzewem czy coś w tym rodzaju. Magrat wydawało się, że rozumie, choć nie była całkiem pewna, co to oznacza. Na zewnątrz trwała wiosna. Duch życia, jaki pozostał w drewnie, musiał być tego świadom. A jeśli zapomniał, ktoś musiał mu powiedzieć.

Przycisnęła dłonie do drzwi i zamknęła oczy. Próbowała wyobrazić sobie przejście przez drewno, poza zamek, do cienkiej warstwy gleby na zboczach, do powietrza, do słońca…

Błazen widział tylko, że Magrat stoi nieruchomo. Potem włosy wolno stanęły jej sztorcem. Rozniósł się zapach gnijących liści.

I nagle, bez ostrzeżenia, ów młot, który potrafi miękki jak gąbka grzyb przebić przez sześć cali kamiennego chodnika albo pognać węgorza przez tysiące mil wrogiego oceanu do konkretnego górskiego stawu, uderzył poprzez Magrat w drzwi.

Odsunęła się oszołomiona, walcząc z gorączkowym pragnieniem, by zagłębić stopy w kamieniu i wypuścić liście. Błazen ją przytrzymał i wstrząs niemal go powalił.

Magrat wsparła się o lekko brzęczącą podporę. Tryumfowała. Udało jej się! I to bez żadnych dodatkowych pomocy! Gdyby tylko inne mogły to zobaczyć…

— Nie podchodź — ostrzegła Błazna. — Mam wrażenie, że dałam… dość dużo.

Błazen obejmował ramionami jej chude ciało i był zbyt wstrząśnięty, by wykrztusić choć słowo. Ale ktoś jednak odpowiedział.

— W samej rzeczy — przyznała Babcia Weatherwax, wynurzając się z mroku. — Sama nigdy bym na to nie wpadła. Magrat wytrzeszczyła na nią oczy.

— Byłaś tu cały czas?

— Tylko kilka minut. — Babcia zerknęła na drzwi. — Niezła technika — pochwaliła. — Ale to stare drewno. I było w ogniu, jak sądzę. Dużo w nim żelaznych gwoździ i takich tam. Nie sądzę, żeby to zadziałało. Ja spróbowałabym raczej z kamieniami, ale…

Przerwało jej ciche pacnięcie. Potem następne, a potem cała ich seria, jakby nagle spadł deszcz budyniu.

Drzwi bardzo powoli wypuszczały liście.

Babcia przyglądała im się przez moment, po czym spojrzała w przestraszone oczy Magrat.

— Uciekamy! — krzyknęła.

Chwyciły Błazna i pobiegły ukryć się za dogodnym filarem.

Drzwi zatrzeszczały ostrzegawczo. Kilka desek wygięło się w roślinnej agonii; trysnął grad kamiennych odprysków, kiedy gwoździe, usunięte niby ciernie z rany, rykoszetowały na murach. Błazen schylił się, gdy zamek wirując przefrunął mu nad głową i roztrzaskał się o ścianę.