— Nic z tego. Ludzie sami muszą rozwiązywać takie sprawy.
— Jeśli tak twierdzisz, Esme… — zgodziła się potulnie Niania.
— Twierdzę. Magia jest po to, żeby nią władać, nie żeby władała.
Niania kiwnęła głową. Po chwili przypomniała sobie obietnicę i z gruzu na podłodze podniosła nieduży kamień.
— Już myślałem, że zapomniałaś — odezwał się duch króla za jej uchem.
Kawałek dalej Błazen biegł w podskokach za Magrat.
— Mogę cię znowu zobaczyć? — zapytał.
— No… sama nie wiem — odparła Magrat, choć serce śpiewało jej z radości.
— Może dziś wieczorem?
— Och nie. Dziś wieczorem będę bardzo zajęta.
Zamierzała zwinąć się w łóżku z kubkiem gorącego mleka i notatkami Mateczki Whemper na temat astrologii doświadczalnej, ale instynkt podpowiadał jej, że każdy starający powinien pokonywać liczne trudności, by bardziej mu zależało.
— Więc jutro wieczorem? — nie ustępował Błazen.
— Jutro będę chyba myła włosy.
— Mogę mieć wolne w piątkową noc.
— Widzisz, nocami mamy wiele pracy…
— Zatem po południu.
Magrat zawahała się. Może instynkt się mylił?
— No… — powiedziała.
— Koło drugiej. Na łące przy stawie, dobrze?
— No…
— Więc do zobaczenia. Zgoda? — zapytał desperacko.
— Błaźnie! — Głos księżnej odbił się echem w korytarzu, a po twarzy Błazna przemknął wyraz grozy.
— Muszę iść — szepnął. — Na łące, zgoda? Włożę coś takiego, żebyś mnie rozpoznała. Zgoda?
— Zgoda — powtórzyła Magrat, zahipnotyzowana mocą jego uporu. Potem odwróciła się i pobiegła za czarownicami.
Przed zamkiem rozgrywało się istne pandemonium. Tłum, który tkwił pod murami, kiedy przybyła Babcia, rozrósł się znacznie. Przez nie strzeżoną teraz bramę wlał się do wnętrza i uderzał falami o mury dziedzińca. Nieposłuszeństwo obywatelskie było w Lancre zjawiskiem nowym, ale mieszkańcy kraju opanowali już podstawowe zasady, jak na przykład potrząsanie w górze sierpami i grabiami, połączone z prostymi ruchami w górę i w dół, z towarzyszeniem groźnych min i okrzyków „Precz”. Tylko kilku, którzy nie całkiem pojęli, o co chodzi, wymachiwało flagami i wiwatowało. Zaawansowani adepci szukali już wzrokiem łatwopalnych budynków wewnątrz murów. Sprzedawcy ciastek i kiełbasek w bułce pojawili się znikąd[13] i handlowali żwawo. Już niedługo ktoś pewnie czymś rzuci.
Trzy czarownice stały u szczytu schodów prowadzących do głównej bramy twierdzy i obserwowały morze głów.
— Jest nasz Jason! — zawołała radośnie Niania Ogg. — I Wane, i Darron, i Kev, i Trev, i Nev…
— Zapamiętam ich twarze — zapewnił lord Felmet. Stanął im za plecami i objął przyjaźnie. — A widzicie moich łuczników na murach?
— Widzę — odparła ponuro Babcia.
— Więc uśmiechnij się i pomachaj. Żeby ludzie widzieli, że wszystko jest w najlepszym porządku.
Czyż bowiem nie odwiedziłaś mnie dzisiaj w sprawach państwowych?
Pochylił się Babci do ucha.
— Masz setki możliwości — szepnął. — Ale ich skutek zawsze będzie taki sam. — Odsunął się. — Nie jestem człowiekiem nierozsądnym — dodał uprzejmie. — Jeśli przekonacie ludzi, żeby zachowywali się spokojnie, może dam się przekonać i złagodzę nieco moje rządy. Oczywiście niczego nie obiecuję.
Babcia milczała.
— Uśmiech i machaj — rozkazał książę.
Babcia uniosła rękę i zademonstrowała krótki grymas, nie mający żadnego związku z humorem. Potem zmarszczyła brwi i szturchnęła Nianię Ogg, która machała i szczerzyła zęby jak szalona.
— Nie musisz przesadzać — syknęła.
— Ale tam jest nasza Reet i Sharleen z dziećmi — wyjaśniła Niania. — Hej, hej!
— Cicho bądź, stara miotło — warknęła Babcia. — I opanuj się!
— Świetnie. Dobra robota — pochwalił książę. Również uniósł ręce, a właściwie rękę. Druga wciąż go bolała. Wczoraj w nocy znowu spróbował tarki, ale bez rezultatu.
— Ludu Lancre! — zakrzyknął. — Nie lękajcie się! Jestem waszym przyjacielem. Będę was chronił przed czarownicami. Zgodziły się zostawić was w spokoju!
Babcia przyglądała mu się z ukosa. To jeden z tych maniaków depresyjnych, myślała. W górę i w dół, jak coś tam. W jednej chwili cię zabije, w następnej spyta, czy dobrze się czujesz.
Uświadomiła sobie, że Felmet spogląda na nią wyczekująco.
— Słucham?
— Powiedziałem: teraz proszę szanowną Babcię Weatherwax, by powiedziała kilka słów. Cha, cha.
— Tak powiedziałeś?
— Tak.
— Posunąłeś się o wiele za daleko.
— Posunąłem się, to prawda. — Książę zachichotał. Babcia zwróciła się do tłumu. Ludzie ucichli.
— Idźcie do domu — powiedziała. Nadal trwała cisza.
— To wszystko? — zapytał lord Felmet.
— Wszystko.
— A co z przysięgami wiecznej wierności?
— Co z nimi? Gytho, przestań tak wymachiwać!
— Przepraszam.
— A teraz my też musimy już iść — oznajmiła Babcia.
— Przecież tak miło nam się rozmawia — zaprotestował książę.
— Chodź, Gytho — rzuciła lodowato Babcia. — Gdzie się podziała Magrat?
Zawstydzona Magrat podniosła głowę. Pochłonęła ją rozmowa z Błaznem, choć była to taka rozmowa, gdzie obie strony wiele czasu poświęcają na przyglądanie się własnym butom i przecieranie paznokci. Dziewięćdziesiąt procent prawdziwej miłości to mocne, czerwieniące uszy zakłopotanie.
— Wychodzimy — oznajmiła Babcia.
— Pamiętaj, piątek po południu — szepnął Błazen.
— Jeśli zdołam — odparła Magrat.
Niania Ogg uśmiechnęła się domyślnie.
Babcia Weatherwax zbiegła po schodach i przecisnęła się przez tłum. Dwie pozostałe podążały za nią. Kilku roześmianych strażników pochwyciło jej wzrok i natychmiast tego pożałowało. Jednak tu i tam zabrzmiał ledwie skrywany pogardliwy śmieszek. Babcia przemknęła przez bramę, po zwodzonym moście i po ulicach miasta. Idąc szybko, mogła pokonać większość ludzi biegiem.
Za nimi książę roześmiał się głośno. Przekroczył ostatni maniakalny szczyt swojego szaleństwa i teraz zsuwał się szybko ku dnu rozpaczy.
Babcia nie zatrzymywała się, dopóki nie minęła granic miasteczka. Pod przyjaznym liściastym stropem lasu zeszła z drogi i siadła ciężko na pniu. Ukryła twarz w dłoniach.
Dwie czarownice zbliżyły się do niej niespokojnie. Magrat poklepała ją delikatnie po ramieniu.
— Nie załamuj się — powiedziała. — Obie uważamy, że bardzo dobrze się zachowałaś.
— Nie załamuję się, tylko myślę — odparła Babcia. — Idźcie sobie.
Niania Ogg uniosła brwi i spojrzała na Magrat ostrzegawczo. Oddaliły się na bezpieczną odległość, choć przy obecnym nastroju Babci nawet sąsiedni wszechświat mógł się okazać zbyt bliski. Usiadły na omszałym głazie.
— Dobrze się czujesz? — spytała Magrat. — Nic ci nie zrobili, prawda?
— Nawet nie tknęli mnie palcem. — Niania pociągnęła nosem.
— To nie są prawdziwi władcy — dodała. — Stary król Gruneweld, na przykład, nie marnowałby czasu na wymachiwanie narzędziami i groźby. Od razu: łup, łup! Igły pod paznokcie i żadnego gadania. Żadnych złowrogich śmiechów. To był prawdziwy król. Bardzo łaskawy.
— Groził, że cię spali.
13
Zawsze się pojawiają. Wszędzie. Nikt nie widzi, skąd przybywają. Jedyne logiczne wyjaśnienie stwierdza, że ich wyposażenie składa się ze straganu, papierowej czapeczki i małej maszyny czasu z napędem gazowym.