Выбрать главу

— Na to bym się nie zgodziła. Zauważyłam, że masz amanta.

— Słucham?

— Taki młody człowiek z dzwonkami — wyjaśniła Niania. — I twarzą kopniętego spaniela.

— Ach, ten. — Magrat zaczerwieniła się pod resztką makijażu.

— Wiesz, to taki sobie chłopak. Wszędzie za mną chodzi.

— To może być kłopotliwe, co?

— Poza tym jest taki mały… I ciągle podskakuje — dodała Magrat.

— Dobrze mu się przyjrzałaś? — spytała stara czarownica.

— Słucham?

— Nie. Tak myślałam. To bardzo mądry człowiek, ten Błazen. Powinien zostać jednym z tych… aktorów.

— Nie rozumiem.

— Następnym razem spójrz na niego jak czarownica, nie jak kobieta — poradziła Niania i porozumiewawczo szturchnęła Magrat pod żebro. — Dobra robota z tymi drzwiami — dodała. — Nieźle sobie radzisz, nie ma co. Mam nadzieję, że powiedziałaś mu o Greebo.

— Obiecał, że natychmiast go wypuści, Nianiu. Babcia Weatherwax prychnęła głośno.

— Słyszałyście śmieszki w tłumie? — zapytała. — Ktoś chichotał.

Niania Ogg usiadła obok niej.

— I paru wytykało nas palcami — powiedziała. — Wiem.

— Nie można tego tolerować.

Magrat przysiadła na drugim końcu pnia.

— Są inne czarownice — przypomniała. — Wiele czarownic mieszka w Ramtopach. Mogłyby pomóc.

Jej dwie koleżanki spojrzały po sobie z bolesnym zaskoczeniem.

— Nie sądzę, żebyśmy musiały posuwać tak daleko — mruknęła Babcia. — Prosić o pomoc…

— Bardzo niedobra praktyka — przytaknęła Niania Ogg.

— Przecież poprosiłyście demona, żeby wam pomógł — przypomniała Magrat.

— Wcale nie — zaprzeczyła Babcia.

— Właśnie. Wcale nie.

— Rozkazałyśmy mu, żeby współpracował.

— Dokładnie.

Babcia Weatherwax wyciągnęła nogi i przyjrzała się swoim butom. To były dobre, mocne buty, nabijane gwoździami, z półksiężycowymi podkówkami. Trudno było uwierzyć, że szewc je uszył; ktoś raczej położył zelówkę i je zbudował.

— Wiecie, jest taka czarownica pod Skundem — oświadczyła. — Siostra Jakaś…jak jej było… Jej syn wyjechał i został marynarzem. No wiesz, Gytho, ta co pociąga nosem i kładzie pokrowce na oparciach foteli, jak tylko człowiek sobie usiądzie…

— Grodley — podpowiedziała Niania Ogg. — Wysuwa mały palec, kiedy pije herbatę, i ciągle upuszcza chusteczkę.

— Tak. Właśnie. Nie zniżyłam się do rozmowy z nią od czasu tej sprawy z szubienicą; pamiętasz. Myślę, że z rozkoszą przyjechałaby tutaj, niuchała wszędzie, zaglądała i wtykała palce. I tłumaczyła, co powinnyśmy robić. A tak: pomagać. Ładnie byśmy wyglądały, gdybyśmy wszystkim chciały pomagać.

— Tak jest. A pod Skundem drzewa rozmawiają z ludźmi i spacerują po nocach — poinformowała Niania. — Nie pytają nawet o pozwolenie. Fatalna organizacja.

— Nie tak świetna, jaką mamy tutaj? — spytała Magrat. Babcia wstała.

— Wracam do domu — oznajmiła.

Istnieją tysiące powodów, dla których magia nie rządzi światem. Nazywają się czarownice i magowie, myślała Magrat, wychodząc za starszymi koleżankami na drogę.

Był to zapewnię wspaniały plan Natury, pozwalający jej się bronić. Dopilnowała, by każdy obdarzony talentem magicznym był tak skłonny do współpracy jak niedźwiedzica z bólem zębów. W ten sposób groźna moc rozpraszała się w przypadkowych sprzeczkach i sporach. Oczywiście, istniały różnice stylu. Magowie mordowali się w wietrznych korytarzach, czarownice zwyczajnie wyrzynały się na ulicach. I wszyscy byli egocentryczni jak wirujący bąk. Nawet kiedy pomagają innym, rozmyślała Magrat, robią to przede wszystkim dla siebie. Szczerze mówiąc, są jak duże dzieci.

Oprócz mnie, pomyślała z dumą.

— Jest bardzo zdenerwowana, prawda? — zwróciła się do Niani Ogg.

— No cóż, to poważny problem. Im bardziej przyzwyczajasz się do magii, tym bardziej chcesz z niej korzystać. I tym bardziej staje ci na drodze. Kiedy zaczynałaś, pewnie nauczyłaś się od Mateczki Whemper paru zaklęć i bez przerwy ich używałaś.

— No tak. Wszyscy tak robią.

— Ogólnie znany fakt — zgodziła się Niania. — Ale gdy lepiej opanujesz Sztukę, przekonasz się, że najtrudniejsza jest ta magia, z której w ogóle nie korzystasz.

Magrat rozważyła tę tezę.

— To zeń? — spytała.

— Nie wiem. Nigdy go nie widziałam.

— Kiedy byłyśmy w lochach, Babcia wspominała, że mogłam spróbować z kamieniami. To chyba bardzo trudna magia.

— Wiesz, Mateczka nie bardzo interesowała się kamieniami. Ale to nie takie trudne. Trzeba poszturchać ich wspomnienia. No wiesz, z dawnych czasów, kiedy były gorące i płynne.

Przerwała nagle i gwałtownie sięgnęła do kieszeni. Chwyciła odłamek zamkowego kamienia i odetchnęła z ulgą.

— Już się bałam, że zapomniałam o nim. — Wyjęła kamień. — Możesz wyjść.

Był ledwie widoczny w jasnym blasku dnia: lekkie migotanie powietrza pod drzewami.

Król Verence zamrugał. Nie był przyzwyczajony do dziennego światła.

— Esme! — zawołała Niania. — Ktoś tu chciałby z tobą porozmawiać.

Babcia odwróciła się powoli i spod zmrużonych powiek spojrzała na ducha.

— Widziałam cię chyba w lochu… — stwierdziła. — Kim jesteś?

— Verence, król Lancre — oznajmił duch i skłonił się nisko. — Czy mam zaszczyt zwracać się do Babci Weatherwax, najczcigodniejszej z czarownic?

Wzmiankowano już, że choć Verence pochodził z długiej linii królów, nie był jednak zasadniczo głupi. W dodatku przez ponad rok nie poświęcał uwagi problemom ciała, co dokonało prawdziwych cudów. Babcia Weatherwax uważała się za osobę całkowicie odporną na pochlebstwa, lecz król fachowo aplikował jej równoważnik dziennej produkcji cechu piekarzy sporego państwa. Pokłon był szczególnie dobrym pociągnięciem.

Babci Weatherwax drgnął kącik ust. Skłoniła się sztywno w odpowiedzi, gdyż nie była całkiem pewna, jak ma reagować na określenie „najczcigodniejsza”.

— Ja nią jestem — przyznała. — Możesz wstać — dodała z królewską miną.

Król Verence pozostał na klęczkach, mniej więcej dwa cale ponad poziomem gruntu.

— Błagam o pomoc — rzekł.

— Zaraz… A jak się wydostałeś z zamku?

— Szacowna Niania Ogg zechciała mi dopomóc — wyjaśnił król. — Pomyślałem, że skoro jestem przykuty do kamieni Lancre, to mogę udać się tam, gdzie kamienie podążą. Obawiam się, że skorzystałem z pewnych nieuczciwych sztuczek, by ten cel osiągnąć. Obecnie kryję się pod jej fartuchem.

— Nie ty pierwszy — rzuciła odruchowo Babcia Weatherwax.

— Esme!

— I błagam cię, Babciu Weatherwax, byś przywróciła mojego syna na tron.

— Przywróciła?

— Wiesz, o co mi chodzi. Czy jest w dobrym zdrowiu?

Babcia kiwnęła głową.

— Kiedy ostatni raz Patrzyłyśmy, jadł właśnie jabłko.

— Jego przeznaczeniem jest, by został królem Lancre.

— No tak. Hm… Wiesz, przeznaczenie to ciężka sprawa.

— Zatem nie pomożesz? Babcia zrobiła zbolałą minę.

— To by było wtrącanie — stwierdziła. — A wtrącanie się do polityki zawsze źle się kończy. Kiedy raz człowiek zacznie, nie może przestać. To podstawowa zasada magii. Nie wolno tak sobie zadzierać z podstawowymi zasadami.

— Zatem nie pomożesz?

— No… Oczywiście, pewnego dnia, kiedy chłopiec podrośnie…