Выбрать главу

— Do niego nic nie mam. Chodzi o innych.

— Innych?

— „Proszę cię, wynieś kamień z zamku, dobra mateczko, żebym mógł go nawiedzać”, mówił — wyjaśniła Niania Ogg. — „Piekielnie tu nudno, pani Ogg, wybaczcie wulgarne słowo”. I wyniosłam, oczywiście. Podejrzewam, że inni podsłuchiwali. Hej ho, pomyśleli, wszyscy na pokład, pora na krótkie wakacje. Nie mam nic przeciwko duchom, zwłaszcza duchom z królewskiej krwi — zastrzegła lojalnie. — Ale mój domek to nie dla nich miejsce. Rozumiecie, w pralni jakaś kobieta w rydwanie wrzeszczy jak najęta. I co? W spiżarni para małych dzieciaków. I ludzie bez głów w całym domu. Ktoś jęczy pod zlewem, a jeszcze taki mały włochaty wędruje dookoła i wygląda na zagubionego. Tak być nie powinno.

— Najważniejsze, że nie ma go tutaj — stwierdziła Babcia. — Nie chcemy tu żadnych mężczyzn.

— To duch, nie mężczyzna — zauważyła Magrat.

— Nie musimy wchodzić w szczegóły — odparła lodowato Babcia.

— Ale nie możesz starego króla posadzić z powrotem na tronie. Duchy nie mogą rządzić. Nie mógłby przecież nosić korony. Przeleciałaby przez niego.

— Zastąpimy księcia królewskim synem. To właściwa sukcesja.

— Och, przecież już o tym mówiłyśmy — rzuciła lekceważąco Niania. — Za jakieś piętnaście lat, może… Ale…

— Dzisiaj — rzekła Babcia.

— Dziecko na tronie? Nie przetrwa nawet piętnastu minut.

— Nie dziecko. Dorosły mężczyzna. Pamiętasz Aliss Demurrage?

Przez chwilę trwała cisza. Potem Niania Ogg usiadła ciężko.

— Niech mnie piekło… — szepnęła. — Nie chcesz chyba tego próbować?

— Właśnie taki mam zamiar.

— Niech mnie piekło — powtórzyła cicho Niania. — Zastanowiłaś się?

— Tak.

— Posłuchaj, Esme. Wiesz sama, że Czarna Aliss była jedną z najlepszych. Znaczy się, ty też jesteś świetna w tym, no, w głowo-logii, w myśleniu i w ogóle. Ale Czarna Aliss, wiesz, ona zwyczajnie brała i robiła swoje.

— Chcesz powiedzieć, że nie potrafię, tak?

— Przepraszam bardzo — wtrąciła Magrat.

— Nie. Nie. Oczywiście, że nie. — Niania nie zwróciła na nią uwagi.

— I dobrze.

— Tylko… ona była, no wiesz, najczciwniejszą z czarownic, jak mówił król.

— Najczcigodniejszą — poprawiła Babcia, która sprawdziła to słowo. — Nie najczciwniejszą.

— Przepraszam! — powtórzyła Magrat, tym razem głośniej. — Kto to była Czarna Aliss? I — dodała szybko — żadnych znaczących spojrzeń i gadania tak, żebym nie zrozumiała. W tym sabacie uczestniczą trzy czarownice. Pamiętajcie o tym.

— Żyła długo przed tobą — wyjaśniła Niania Ogg. — Właściwie nawet przede mną. Mieszkała pod Skundem. Bardzo potężna czarownica.

— Jeśli wierzyć plotkom — dodała Babcia Weatherwax.

— Kiedyś zmieniła dynię w królewską karocę — oświadczyła Niania.

— Na pokaz. Komu to pomoże, jeśli zjawi się na balu pachnąc jak ciasto z dyni? A ta sprawa ze szklanym pantofelkiem… niebezpieczna moim zdaniem.

— Ale największe jej dokonanie — ciągnęła Niania, nie zważając na słowa Babci — to uśpienie całego pałacu na pełne sto lat, dopóki… — Zawahała się. — Nie mogę sobie przypomnieć. Chodziło o krzewy róż, a może coś z kołowrotkiem? Zdaje się, że jakaś księżniczka miała ukłuć… Nie, to książę. Właśnie.

— Ukłuć księcia? — zaniepokoiła się Magrat.

— Nie. On miał ją pocałować. Bardzo romantyczna była ta Czarna Aliss. W jej zaklęciach zawsze tkwiła odrobina romansu. Najbardziej lubiła Dziewczę spotykające Żabę.

— Dlaczego nazywali ją Czarną Aliss?

— Przez paznokcie — wyjaśniła Babcia.

— I zęby — dodała Niania Ogg. — Aliss uwielbiała słodycze. Mieszkała w prawdziwej chatce z piernika. W końcu dwójka dzieciaków wepchnęła ją do pieca. Szokujące.

— I zamierzasz uśpić cały zamek? — spytała Magrat.

— Ona nigdy nie uśpiła zamku. To tylko bajki starych bab. — Babcia spojrzała znacząco na Nianię. — Po prostu zakołysała trochę czas. To nie takie trudne, jak się wydaje. Wszyscy to robią. Czas jest jak guma. Można go naciągnąć, jak komu wygodnie.

Magrat już chciała powiedzieć, że to nieprawda, że czas jest czasem, każda sekunda trwa dokładnie sekundę, to przecież jej obowiązek…

Ale zaraz przypomniała sobie tygodnie, które przemknęły w mgnieniu oka, i popołudnia trwające całą wieczność. Minuty ciągnące się godzinami i godziny, które minęły tak szybko, że nawet tego nie zauważyła.

— To tylko odczucie — powiedziała. — Prawda?

— O tak. Oczywiście. Jak wszystko. A jaka to różnica?

— Sto lat to byłaby jednak przesada — zauważyła Niania.

— Myślę, że piętnaście to ładna, okrągła liczba — uznała Babcia. — Pod koniec chłopak będzie miał prawie osiemnaście. Rzucimy zaklęcie, pojedziemy po niego, on zamanifestuje swoje przeznaczenie i wszystko skończy się dobrze i miło.

Magrat powstrzymała się od komentarza. Przyszło jej bowiem do głowy, że przeznaczenia wydają się łatwe, kiedy się o nich rozmawia. Jednak trudno na nich polegać, kiedy w grę wchodzą żywi ludzie. Ale Niania Ogg pochyliła się i dolała jej do herbaty kolejną solidną porcję jabłkowej brandy.

— Mogłoby się udać — powiedziała. — Trochę spokoju i ciszy przez piętnaście lat. O ile przypominam sobie zaklęcie, musisz przelecieć dookoła zamku, zanim zapieje kur.

— Nie o tym myślałam — wyznała Babcia. — To by się nie zgadzało. Felmet ciągle byłby królem i państwo by chorowało. Nie. Chciałam raczej przesunąć całe królestwo.

Uśmiechnęła się promiennie.

— Całe Lancre? — upewniła się Niania.

— Tak.

— Piętnaście lat w przyszłość?

— Tak.

Niania zerknęła na miotłę Babci. Była solidnie wykonana i trwała, jeśli nie liczyć drobnych kłopotów z rozruchem, ale wszystko ma swoje granice.

— To ci się nie uda — uznała Niania. — Nie na tym… Dookoła całego królestwa? To aż po Proszkonóż i w dół do Wywrotki Drumlina. Nie zdołasz wziąć ze sobą takiego zapasu magii.

— Pomyślałam o tym — odparła Babcia.

Znów uśmiechnęła się promiennie. Był to przerażający widok.

Wyjawiła im swój plan. Był straszny.

W minutę później wrzosowisko było już puste. Czarownice ruszyły do swoich zadań. Przez chwilę panowała cisza, przerywana tylko piskami nietoperzy i z rzadka szelestem wiatru we wrzosach.

Potem z pobliskiej błotnistej kałuży rozległ się bulgot. Bardzo powoli, oblepiony mchem głaz wynurzył się na powierzchnię i z głęboką nieufnością spenetrował widnokrąg.

* * *

Greebo świetnie się bawił. Z początku myślał, że jego nowy przyjaciel zabiera go do domku Magrat, ale z jakiegoś powodu zboczyli w ciemnościach ze ścieżki i ruszyli na spacer po lesie. Po jednym z najciekawszych — zdaniem Greeba — kawałków. Był to wzniesiony teren, bogaty w ukryte dziury i niewielkie, głębokie bagienka, nawet w piękną pogodę spowity mgłami. Greebo często tu zaglądał w nadziei, że jakiś wilk wybierze to miejsce na dzienną kryjówkę.

— Myślałem, że koty umieją same trafić do domu — wymruczał Błazen.

W duchu przeklinał sam siebie. Łatwo mógł zanieść nieszczęsne stworzenie do domu Niani Ogg, oddalonego ledwie o parę ulic, niemal w cieniu zamku. Ale wpadł na pomysł, że dostarczy je do Magrat. To zrobi na niej wrażenie, uznał. Czarownice bardzo lubią koty. A potem będzie musiała zaprosić go na filiżankę herbaty czy czegoś innego…