Выбрать главу

— W takim razie byłeś dla mnie jak ojciec — rzekł.

— W końcu wszystko się wyrównuje — stwierdził nieco zakłopotany Hwel. — Połowa wzrostu, dwa razy tyle lat. Można powiedzieć, że średnio żyjemy tak długo jak ludzie.

Aktor westchnął.

— Szczerze mówiąc, nie wiem, co zrobię bez ciebie i Tomjona u boku.

— To tylko na lato. Wielu chłopców zostaje. Właściwie zabieramy tylko uczniów. Sam powiedziałeś, że przyda im się takie doświadczenie.

Vitoller wydawał się zasmucony, a w chłodnym powietrzu na wpół ukończonego teatru także mniejszy niż zwykle, niczym balon dwa tygodnie po balu. Z roztargnieniem przesunął laską kilka wiórów.

— Starzejemy się, mistrzu Hwelu. A przynajmniej — poprawił się — ja robię się stary, a ty starszy. Słyszeliśmy nieraz północne dzwony.

— To fakt. Nie chcesz, żeby jechał, prawda?

— Z początku byłem cały za tym. Sam wiesz. A potem pomyślałem: to działa przeznaczenie. Akurat kiedy wszystko dobrze się układa, zawsze trafia się jakieś przeklęte przeznaczenie. Rozumiesz, on właśnie stamtąd pochodzi. Gdzieś z gór. A teraz los wzywa go z powrotem. Już go nie zobaczę.

— Przecież to tylko na lato… Vitoller uniósł dłoń.

— Nie przerywaj mi. Wzięło mnie na świetną dramatyczną mowę.

— Przepraszam.

Stuk, stuk… Laska rozgarniała drewniane wióry, podrzucała je w powietrze.

— Chciałem powiedzieć: wiesz przecież, że nie jest krwią z mojej krwi.

— Ale jest twoim synem — oznajmił Hwel. — Cała ta sprawa z dziedzicznością nie jest znowu tak ważna.

— Ładnie, że mi to mówisz.

— Nie żartuję. Spójrz na mnie. Nie powinienem pisać sztuk. Krasnoludy na ogół nie umieją nawet czytać. Na twoim miejscu nie martwiłbym się tym przeznaczeniem. Moim przeznaczeniem było zostać górnikiem. Przeznaczenie myli się w połowie przypadków.

— Ale sam powiedziałeś, że wygląda jak ten Błazen. Co prawda ja tego nie zauważyłem.

— Światło musi być odpowiednie.

— Może to działa jakieś przeznaczenie?

Hwel wzruszył ramionami. Przeznaczenie bywało zabawne, nie można było mu ufać. Kiedy człowiek… krasnolud… myślał już, że je dopadł, okazywało się czym innym: zbiegiem okoliczności albo wyrokiem opatrzności… Można było zaryglować przed nim drzwi, a ono stało za plecami. Kiedy już było przybite, odchodziło z młotkiem.

Często wykorzystywał przeznaczenie. Na narzędzie w dramacie nadawało się nawet lepiej od ducha. Nie ma nic lepszego od przeznaczenia, żeby stara fabuła ruszyła z kopyta. Ale błędem jest wierzyć, że można dostrzec jego kształt. A już wyobrażać sobie, że da się nad nim zapanować…

* * *

Babcia Weatherwax spojrzała z irytacją w kryształową kulę Niani Ogg. Kula nie prezentowała się najlepiej, będąc pływakiem do sieci rybackiej, wykonanym z zielonkawego szkła i przywiezionym z obcych stron przez jednego z synów Niani. Zniekształcała wszystko, nie wyłączając — jak podejrzewała Babcia — prawdy.

— Stanowczo wyruszył w drogę — orzekła po chwili. — Na wozie.

— Ognisty biały rumak byłby zdecydowanie lepszy — zauważyła Niania Ogg. — No wiecie. W pięknym czapraku i w ogóle.

— Czy ma czarodziejski miecz? — Magrat wyciągnęła szyję, żeby zobaczyć.

Babcia Weatherwax odsunęła się trochę na bok.

— Wy dwie tylko wstyd przynosicie — oznajmiła. — W głowie się nie mieści: czarodziejskie rumaki, ogniste miecze… Gapicie się jak dwie dziewki od krów.

— Czarodziejski miecz jest bardzo ważny — zapewniła ją Magrat. — Trzeba go mieć. Mogłybyśmy taki zrobić — westchnęła rozmarzona. — Z żelaza gromu. Znam odpowiednie zaklęcie. Bierze się żelazo gromu — dodała niepewnie — a potem robi się z niego miecz.

— Nie chcę mieć z tym do czynienia — odparła Babcia. — Można całymi dniami czekać, aż to draństwo uderzy, a potem prawie urywa rękę.

— I truskawkowe znamię — dodała Niania Ogg, nie zwracając uwagi na to, że jej przerwano.

Jej dwie koleżanki umilkły zaciekawione.

— Truskawkowe znamię — powtórzyła. — To jeden z tych elementów, które trzeba mieć, jeśli jest się księciem powracającym, by odebrać swoje królestwo. Żeby wszyscy wiedzieli. Oczywiście nie mam pojęcia, skąd mają wiedzieć, że jest truskawkowe.

— Nie znoszę truskawek — oświadczyła Babcia i znowu spojrzała w kryształ.

W popękanej zielonej głębi, pachnącej dawnymi homarami, maleńki Tomjon ucałował rodziców, uścisnął ręce albo objął resztę członków trupy i wspiął się do pierwszego wozu.

Musiało zadziałać, powiedziała sobie. Inaczej przecież by nie przyjeżdżał. Ci pozostali to pewnie oddział jego zaufanych towarzyszy. Rozsądnie: ma przed sobą pięćset mil przez niespokojne ziemie. Wszystko może się zdarzyć.

Zbroje i miecze na pewno są w wozach.

Zauważyła u siebie iskierkę zwątpienia i natychmiast postarała sieją stłumić. To chyba jasne, że nie ma innego powodu, by tu jechał. Zaklęcie rzuciłyśmy dokładnie tak, jak należy. Wszystko było na miejscu. Z wyjątkiem składników. I większej części poezji. Pora też chyba nie była odpowiednia. A Gytha zabrała prawie wszystko do domu, dla kota, a to na pewno nie jest właściwe.

Ale on jest już w drodze. To, co nic nie mówi, nie kłamie.

— Nakryj kulę, kiedy skończysz, Esme — poprosiła Niania. — Zawsze się boję, że ktoś będzie mnie podglądał w kąpieli.

— Jest w drodze. — Babcia zarzuciła na kulę kawałek czarnego aksamitu. Satysfakcja w jej głosie była tak potężna, że wystarczyłaby do mielenia mąki.

— To długa droga — zauważyła Niania. — Wiele może się zdarzyć pomiędzy suknią a szafą. Może spotkać bandytów.

— Przypilnujemy go — zapewniła Babcia.

— Nie powinnyśmy. Jeśli ma być królem, musi sam walczyć — rzekła Magrat.

— Nie chcemy, żeby marnował siły — odparła z wyższością Niania. — Ma być sprawny i świeży, kiedy tu dotrze.

— A potem, mam nadzieję, pozwolimy mu toczyć walki po swojemu?

Babcia klasnęła w dłonie.

— Oczywiście — zapewniła. — Pod warunkiem że będzie wygrywał.

Spotkały się w domu Niani Ogg. Kiedy Babcia wyszła przed świtem, Magrat została jeszcze, oficjalnie żeby pomóc przy sprzątaniu.

— Co z niewtrącaniem się? — zapytała.

— O co ci chodzi?

— Dobrze wiesz, Nianiu.

— To nie jest prawdziwe wtrącanie się — odparła z zakłopotaniem starsza czarownica. — To tylko pomaganie sprawom toczyć się jak należy.

— Sama w to nie wierzysz.

Niania usiadła i zaczęła bawić się poduszką.

— Widzisz, całe to niewtrącanie się jest dobre w normalnej sytuacji — wyjaśniła. — Łatwo się nie wtrącać, kiedy się nie musi. A potem nagle trzeba się zatroszczyć o rodzinę. Nasz Jason stoczył kilka bójek z powodu tego, co ludzie opowiadali. Naszego Shawna wyrzucili z wojska. I myślę sobie, że kiedy posadzimy na tronie nowego króla, będzie nam coś niecoś winien. To chyba uczciwe.

— Ale w zeszłym tygodniu sama mówiłaś… — Magrat przerwała, zaskoczona tą demonstracją pragmatyzmu.

— Tydzień w magii to bardzo długo. Na przykład piętnaście lat. W każdym razie Esme jest zdecydowana, a ja nie mam ochoty jej przeszkadzać.

— Chcesz powiedzieć, że zasada niewtrącania się to coś w rodzaju złożenia ślubu, że nie będzie się pływać. I absolutnie nigdy nie łamiesz tej przysięgi, dopóki nie znajdziesz się w wodzie?