Выбрать главу

— W górach. Są całkiem wyraźne w każdym atlasie.

— Powinniśmy się zatrzymać i kogoś spytać.

Tomjon rozejrzał się po okolicy. Gdzieś zawyła samotna siewka, a może to był borsuk — Hwel nie bardzo się orientował w sprawach natury, przynajmniej w tych, które działy się powyżej warstwy piaskowca. W promieniu wielu mil nie było żadnej ludzkiej istoty.

— O kogo ci chodzi? — zapytał sarkastycznie.

— O tę staruszkę w zabawnym kapeluszu. — Tomjon wskazał palcem. — Obserwuję ją. Ile razy na nią spojrzę, chowa się za krzakami.

Hwel odwrócił się i popatrzył na kołyszący się krzak jeżyny.

— Hej tam, dobra matko! — zawołał. Krzak wypuścił oburzoną głowę.

— Czyja matko? — zapytała. Hwel zawahał się.

— To tylko takie powiedzenie, pani… panno…

— Pani — burknęła Babcia Weatherwax. — Jestem biedną staruszką zbierającą chrust — dodała wyzywająco.

Odchrząknęła.

— Laboga — podjęła. — Nastraszyliście mnie, młody paniczu. Moje biedne stare serce.

Z wozów odpowiedziała jej cisza. Wreszcie Tomjon zapytał:

— Słucham?

— Co? — Babcia nie zrozumiała.

— Twoje biedne stare serce co?

— Co z moim biednym starym sercem? — zdziwiła się Babcia, która nie była przyzwyczajona do udawania staruszki i miała dość ograniczony repertuar. Tradycja jednak nakazywała, by podążający za przeznaczeniem młodzi następcy tronu otrzymywali pomoc od tajemniczych staruszek zbierających chrust. A Babcia nie lekceważyła tradycji.

— Po prostu pani o nim wspomniała — wyjaśnił Hwel.

— Może. Ale to nieważne. Laboga. Szukacie Lancre, jak sądzę — rzekła kwaśno Babcia, chcąc jak najszybciej przejść do rzeczy.

— Owszem — przyznał Tomjon. — Cały dzień.

— Zajechaliście za daleko. Cofnijcie się o jakieś dwie mile i skręćcie w prawo, obok kępy sosen.

Wimsloe pociągnął Tomjona za rękaw.

— Kiedy s-spotykasz ta-ta-tajemniczą staruszkę na drodze — szepnął — musisz jej za-za-zaproponować p-poczęstunek. Albo po-pomóc p-przejść rzekę.

— Muszę?

— Inaczej b-będziesz miał p-p-pecha. Tomjon uśmiechnął się uprzejmie do Babci.

— Czy zjesz z nami posiłek, ma… stara ko… droga pani? Babcia zastanowiła się.

— A co macie?

— Soloną wieprzowinę. Pokręciła głową.

— Dziękuję bardzo — rzuciła łaskawie — ale mam od niej wzdęcia.

Odwróciła się na pięcie i ruszyła przez krzaki.

— Gdybyś chciała, moglibyśmy ci pomóc przejść przez rzekę! — krzyknął za nią Tomjon.

— Jaką rzekę? — zdziwił się Hwel. — Jesteśmy na wrzosowisku. Przez całe mile nie może tu być żadnej rzeki.

— Le-le-lepiej je mieć p-p-po swojej stronie — wyjaśnił Wim-sloe. — W-wtedy po-po-pomagają.

— Może trzeba było ją poprosić, żeby zaczekała, a my poszukamy jakiejś rzeki — zaproponował ironicznie krasnolud.

Znaleźli zakręt. Dotarli do lasu poprzecinanego tyloma traktami, że przypominał torowisko. Był to las, w którym podróżny ma wrażenie, że drzewa odwracają się i obserwują, jak przejeżdża, a niebo wydaje się bardzo wysokie i dalekie od ziemi. Mimo upału wilgotny, nieprzenikniony półmrok panował wśród pni drzew, tłoczących się przy drodze tak gęsto, jakby chciały całkiem ją zadeptać.

Wkrótce zgubili się znowu i uznali, że zgubienie gdzieś, gdzie nawet nie widać, co to za miejsce, jest jeszcze gorsze niż zgubienie na otwartym terenie.

— Mogła udzielić dokładniejszych instrukcji — stwierdził Hwel.

— Na przykład: spytajcie następnej wiedźmy — odparł Tomjon. — Popatrz tam.

Stanął na koźle.

— Hej tam, stara… dobra… Magrat odrzuciła chustę.

— Zwykła, biedna zbieraczka chrustu — burknęła. Na dowód podniosła do góry gałązkę. Kilka godzin oczekiwania w towarzystwie jedynie drzew nie poprawiło jej humoru.

Wimsloe szturchnął Tomjona, który rozciągnął wargi w uśmiechu.

— Zechciałabyś zjeść z nami obiad, sta… dobra ko… panienko? — zapytał. — Niestety, mamy tylko soloną wieprzowinę.

— Mięso fatalnie wpływa na system trawienny — oznajmiła Magrat. — Gdybyście mogli obejrzeć wnętrze swoich jelit, bylibyście przerażeni.

— Ja na pewno — mruknął Hwel.

— Czy wiecie, że dorosły mężczyzna przez cały czas nosi w układzie pokarmowym do pięciu funtów nie strawionego mięsa? — spytała Magrat, której wykłady o żywieniu całe rodziny zmuszały do ukrywania się w piwnicach, póki nie odeszła. — Podczas gdy nasiona sosnowych szyszek i pestki słonecznika…

— Nie ma tu przypadkiem jakiejś rzeki, przez którą moglibyśmy ci pomóc się przedostać? — przerwał rozpaczliwie Tomjon.

— Nie żartuj. Jestem ubogą zbieraczką chrustu, laboga. Tu i tam podniosę jakąś gałązkę albo skieruję zagubionych wędrowców na drogę do Lancre.

— Aha — szepnął Hwel. — Właśnie myślałem, że do tego dojdziemy.

— Na rozstajach skręcicie w lewo, a potem w prawo przy wielkim pękniętym głazie. Nie możecie go przeoczyć.

— Świetnie. Nie będziemy cię zatrzymywać. Na pewno masz dużo chrustu do zebrania i w ogóle.

Gwizdnął i popędził muły, które poczłapały wolno.

Godzinę później wjechali w teren usiany głazami wielkości domu. Hwel odłożył lejce i założył ręce na piersi. Tomjon popatrzył na niego zdziwiony.

— Co ty właściwie robisz? — zapytał.

— Czekam — odparł ponuro krasnolud.

— Wkrótce będzie ciemno.

— To długo nie potrwa.

Niania Ogg poddała się w końcu i wyszła zza skały.

— Solona wieprzowina, jasne? — oznajmił surowo Hwel. — Bierzesz albo do widzenia. A teraz mów: którędy do Lancre?

— Prosto, przy wąwozie w lewo, potem jedziecie szlakiem prowadzącym do mostu. Nie da się zabłądzić — odparła natychmiast Niania.

Hwel chwycił lejce.

— Zapomniałaś o laboga.

— Do licha. Przepraszam. Laboga.

— I jesteś ubogą zbieraczką chrustu, jak przypuszczam?

— Trafiłeś, chłopcze. — Niania uśmiechnęła się promiennie. — Szczerze mówiąc, właśnie miałam zacząć. Tomjon szturchnął krasnoluda.

— Zapomniałeś o rzece — szepnął. Hwel spojrzał gniewnie.

— A tak — zgodził się. — Możesz tu zaczekać, a my poszukamy jakiejś rzeki.

— Żeby ci pomóc przejść — dodał Tomjon.

Niania Ogg obdarzyła go uśmiechem.

— Mamy doskonały most. Ale nie odmówię podwiezienia. Przesuńcie się.

Ku irytacji Hwela, podciągnęła spódnicę i wdrapała się na kozioł między niego i Tomjona. Potem wierciła się przez chwilę jak nóż do ostryg, aż zajęła połowę siedzenia.

— Wspomniałeś wieprzowinę. Musztardy pewno nie macie?

— Nie — mruknął krasnolud.

— Nie cierpię solonej wieprzowiny bez przypraw. Ale dajcie ją tu mimo wszystko.

Wimsloe bez słowa wręczył jej kosz z kolacją trupy. Niania uniosła pokrywę i zbadała zawartość.

— Ten ser jest już dość stary. Trzeba go szybko zjeść. A co jest w bukłaku?

— Piwo — odparł Tomjon ułamek sekundy przed Hwelem, który powiedział: — Woda.

— Słabe — uznała po chwili Niania.

Sięgnęła do fartucha po kapciuch z tytoniem.

— Ktoś ma ogień? — zapytała.

Kilku aktorów wyjęło wiązki zapałek. Niania kiwnęła głową i schowała kapciuch.

— Dobrze — stwierdziła. — A czy ktoś ma tytoń?