Выбрать главу
* * *

Pół godziny później wozy zadudniły na moście, minęły przygraniczne pola i lasy, stanowiące większą część królestwa.

— To jest to? — spytał Tomjon.

— No, nie wszystko — zapewniła Niania, która spodziewała się nieco większego entuzjazmu. — O wiele więcej leży za tamtymi górami. Ale to jest płaski kawałek.

— To ma być płaski?

— Stosunkowo płaski — zgodziła się Niania. — A powietrze jest znakomite. Tam stoi pałac, skąd roztacza się wspaniały widok na całą okolicę.

— To znaczy na lasy.

— Spodoba ci się tutaj.

— Kraj jest dość mały.

Niania zastanowiła się. Prawie całe życie spędziła w granicach Lancre i zawsze wydawało jej się w sam raz.

— Przytulny — powiedziała. — Wszędzie wygodnie.

— Wszędzie gdzie? Niania poddała się.

— Wszędzie blisko.

Hwel milczał. Powietrze było rzeczywiście znakomite, spływające z niepokonanych zboczy Ramtopów niczym kąpiel dla płuc, pachnące żywicą wysokich lasów. Przejechali przez bramę do czegoś, co tu, w górach, nazywano pewnie miastem. Kosmopolita, jakim stał się krasnolud, uznał jednak, że na równinach kwalifikowałoby się jako otwarty teren.

— Tam jest gospoda — zauważył z powątpiewaniem Tomjon. Hwel podążył wzrokiem za jego spojrzeniem.

— Tak — przyznał po chwili. — Chyba jest.

— Kiedy wystawimy sztukę?

— Nie wiem. Myślę, że poślemy kogoś do zamku z wiadomością, że już jesteśmy. — Hwel poskrobał się po brodzie. — Błazen mówił, że król, czy kto tam będzie, zechce przeczytać tekst.

Tomjon rozejrzał się dookoła. Miasteczko Lancre wyglądało na spokojne. Nie sprawiało wrażenia miejsca, z którego aktorów wypędza się o zmierzchu. Potrzebna mu była populacja.

— To stolica królestwa — poinformowała Niania Ogg. — Zauważcie pięknie zaprojektowane ulice…

— Ulice?

— Ulicę — poprawiła się Niania. — A także domy w dobrym stanie, o rzut kamieniem od rzeki…

— Rzut?

— Zrzut — ustąpiła Niania. — Zadbane wysypiska, popatrz, jak również rozległe…

— Madam, przyjechaliśmy dostarczyć miastu rozrywki, a nie je kupować.

Niania Ogg spojrzała z ukosa na Tomjona.

— Chciałam tylko, żebyście się przekonali, jak tu ładnie.

— Ta obywatelska duma przynosi pani zaszczyt — przyznał Hwel. — A teraz proszę zejść z wozu. Jestem pewien, że ma pani jeszcze trochę chrustu do zebrania. Laboga.

— Dziękuję za przekąskę. — Niania zeszła na ziemię.

— Za posiłki — poprawił Hwel. Tomjon trącił go dyskretnie.

— Powinieneś być grzeczniejszy. Nigdy nie wiadomo. — Zwrócił się do Niani. — Dziękujemy, dobra… O, zniknęła.

* * *

— Przyjechali wystawiać teatr — oznajmiła Niania. Ku jej irytacji, Babcia Weatherwax nie przerywała obierania fasoli.

— I co? Masz zamiar coś powiedzieć? Dowiadywałam się różnych rzeczy — przypomniała. — Zbierałam informacje. A nie siedziałam i nie robiłam zupy…

— Gulaszu…

— To rzeczywiście bardzo ważne — parsknęła Niania.

— Jaki to teatr?

— Nie mówili. Chyba coś dla księcia.

— A po co mu teatr?

— Też nie powiedzieli.

— To zapewne tylko podstęp, żeby dostać się do zaniku — stwierdziła z mądrą miną Babcia. — Bardzo sprytny pomysł. Widziałaś, co mają w wozach?

— Skrzynie, toboły i różne takie.

— Są pełne pancerzy i mieczy, możesz mi wierzyć. Niania Ogg była pełna wątpliwości.

— Jak dla mnie, to nie wyglądali na żołnierzy. Byli okropnie młodzi i pryszczaci.

— Sprytne. Przypuszczam, że w połowie sztuki król wyjawi swoje przeznaczenie tam, gdzie wszyscy będą go widzieć. Dobry plan.

— Jest jeszcze coś. — Niania zaczęła gryźć strączek fasoli. — Jemu nie bardzo się tu podobało.

— Na pewno się podobało. Ma to we krwi.

— Przyprowadziłam ich najładniejszą drogą. Nie zrobiła na nim wrażenia.

Babcia zawahała się.

— Pewnie był podejrzliwy wobec ciebie — uznała. — Albo zbyt oszołomiony, żeby mówić.

Odłożyła miskę fasoli i w zadumie spojrzała na drzewa.

— Czy masz jeszcze w zamku kogoś z rodziny? — spytała.

— Shirl i Daff pomagają w kuchni, odkąd kucharz stracił rozum.

— To dobrze. Porozmawiam z Magrat. Powinnyśmy chyba obejrzeć ten teatr.

* * *

— Idealna — pochwalił książę.

— Dziękuję — odparł Hwel.

— Doskonale oddałeś ten straszny wypadek. Jakbyś tam był. Cha, cha, cha.

— Ale cię nie było, prawda? — Lady Felmet spojrzała na krasnoluda podejrzliwie.

— Użyłem wyobraźni — wyjaśnił pospiesznie Hwel.

Księżna przyglądała mu się z miną sugerującą, że wyobraźnia może się uważać za szczęśliwą, jeśli nie zostanie wywleczona na dziedziniec, by wytłumaczyła się czterem dzikim koniom i kawałkowi łańcucha.

— Zgadza się doskonale. — Książę przewracał strony jedną ręką. — Dokładnie, dokładnie jak było.

— Jak będzie — syknęła księżna. Książę przewrócił kolejną stronicę.

— Ty też tu jesteś — oznajmił. — Zdumiewające. Słowo w słowo, tak właśnie będę to pamiętał. Widzę, że wprowadziłeś także Śmierć.

— Zawsze popularny — zapewnił Hwel. — Publiczność go oczekuje.

— Jak szybko możecie ją wykonać?

— Wystawić. Robiliśmy już próby. Kiedy tylko zechcesz, panie.

A potem możemy się stąd wynieść, pomyślał Hwel, jak najdalej od twoich oczu podobnych do dwóch surowych jajek i od tej baby jak góra w czerwonej sukni, i od zamku, który działa jak magnes dla wiatru. Ta sztuka nie przejdzie do historii jako jedna z moich najlepszych, to pewne.

— Mówiliśmy, że ile wam zapłacimy? — zapytał książę.

— Wasza wysokość wspominał o kolejnych stu sztukach srebra.

— Sztuka jest ich warta.

Hwel wyszedł szybko, zanim księżna zaczęła się targować. Ale czuł, że chętnie by dopłacił, żeby tylko stąd wyjechać. Przytulne, akurat… Bogowie, jak ktoś może lubić takie królestwo?

* * *

Błazen czekał na łące z sadzawką pośrodku. Patrzył smętnie w niebo i zastanawiał się, gdzie, u licha, jest Magrat. Przecież mówiła, że to ich miejsce; nie zmieniał sytuacji fakt, że korzystało z niego również kilkanaście krów. Pojawiła się w zielonej sukni i fatalnym humorze.

— O co chodzi z tą sztuką? — zapytała. Błazen siadł ciężko na pniu wierzby.

— Nie cieszysz się, że mnie widzisz?

— No… Tak. Oczywiście. A ta sztuka?

— Mój pan chce czegoś, co przekona ludzi, iż jest prawowitym królem Lancre. Chyba przede wszystkim jego samego.

— I po to pojechałeś do miasta?

— Tak.

— To obrzydliwe!

— Wolałabyś metody księżnej? — zapytał spokojnie Błazen. — Ona uważa, że powinna zwyczajnie każdego zabić. I potrafi to robić. A wtedy wybuchną walki i w ogóle. Wielu ludzi zginie. W ten sposób będzie łatwiej.

— Gdzie twoja odwaga?

— Słucham?

— Czy nie chciałbyś zginąć szlachetnie dla sprawy?

— Wolałbym raczej żyć dla niej spokojnie. Wam, czarownicom, łatwo mówić, bo możecie robić, co chcecie. Aleja nie mam wyboru.