Magrat usiadła obok niego. Dowiedz się wszystkiego o tej sztuce, przykazała jej Babcia. Porozmawiaj ze swoim brzęczącym przyjacielem. Odpowiedziała jej: Jest bardzo lojalny. Może mi nic nie zdradzić. A Babcia na to: Nie pora na połowiczne środki. Jeśli będzie trzeba, uwiedź go.
— Kiedy się odbędzie ta sztuka? — zapytała, przysuwając się bliżej.
— Radujmy się… Nie wolno mi tego wyznać — odparł Błazen. — Książę powiedział: nie powtarzaj czarownicom, że to jutro wieczorem. Tak powiedział.
— Ja bym nie mówiła — zgodziła się Magrat.
— O ósmej.
— Rozumiem.
— Ale przedtem kieliszek sherry, o siódmej trzydzieści, jak tuszę.
— Przypuszczam, że nie powinieneś mi też mówić, kto jest zaproszony.
— Zgadza się. Większość dygnitarzy z Lancre. Sama rozumiesz, że ci tego nie powiedziałem.
— To prawda.
— Myślę jednak, że masz prawo wiedzieć, o czym ci nie mówię.
— Słuszna uwaga. Czy jest jeszcze ta mała furtka na tyłach? Ta, co prowadzi do kuchni?
— Ta, która często jest nie strzeżona?
— Właśnie.
— Och, ostatnio prawie jej nie pilnujemy.
— Jak myślisz, czy ktoś będzie tam stał na straży jutro koło ósmej?
— Ja mógłbym tam być.
— To dobrze.
Błazen odsunął wilgotny nos wścibskiej krowy.
— Książę się was spodziewa — dodał.
— Sam mówiłeś, że miałyśmy nie wiedzieć.
— Powiedział, że nie wolno mi niczego wam zdradzić. Ale potem dodał: „Przyjdą i tak; mam nadzieję, że przyjdą”. To właściwie dziwne. Był w świetnym humorze, kiedy to mówił. Hm… Możemy się spotkać po przedstawieniu?
— O niczym więcej nie wspominał?
— Owszem, coś o pokazaniu czarownicom ich przyszłości. Nie zrozumiałem. Naprawdę chciałbym cię zobaczyć. Kupiłem…
— Myślę, że mogę wtedy myć włosy — odparła mgliście Magrat. — Przepraszam, ale naprawdę muszę już iść.
— Tak, ale kupiłem ci prę… — wyznał Błazen, patrząc za oddalającą się postacią.
Zgarbił się, kiedy zniknęła między drzewami. Spojrzał na naszyjnik, zwinięty ciasno w drżących palcach. Musiał przyznać, że był wyjątkowo niegustowny, ale ona takie właśnie lubiła: srebro i czaszki. Kosztował zbyt wiele.
Krowa, zmylona rogatą czapką, wsadziła mu język do ucha.
To prawda, pomyślał Błazen. Czarownice naprawdę robią ludziom niemiłe rzeczy.
Nadeszła jutrzejsza noc i pełne wątpliwości czarownice okrężną drogą ruszyły do zamku.
— Jeśli on chce, żebyśmy tam były, to ja nie idę — oznajmiła Babcia. — On ma jakiś plan. Używa na nas głowologii.
— Coś się dzieje — przyznała Magrat. — Wczoraj w nocy kazał swoim ludziom podpalić trzy domy w naszej wsi. Zawsze to robi, kiedy jest w dobrym humorze. A ten nowy sierżant aż za dobrze sobie radzi z zapałkami.
— Nasza Daff widziała rano, jak ci aktorzy ćwiczą — dodała Niania Ogg, niosąca torbę orzechów i skórzany bukłak, z którego dochodził mocny, ostry zapach. — Mówiła, że to same krzyki, ciosy sztyletem, a potem zastanawianie się, kto to zrobił, i długie kawałki, kiedy ludzie bardzo głośno mruczą coś do siebie.
— Aktorzy — rzuciła z pogardą Babcia. — Jakby świat nie był dostatecznie pełen historii, bez wymyślania nowej.
— I w dodatku strasznie krzyczą — stwierdziła Niania. — Tak głośno, że człowiek sam siebie nie słyszy.
Głęboko w kieszeni fartucha ukryła także nawiedzony kamień z zamku. Król wchodził do teatru gratis.
Babcia kiwnęła głową. Warto będzie to zobaczyć, pomyślała. Nie miała pojęcia, co zaplanował Tomjon, ale wrodzone wyczucie dramatu zapewniało ją, że chłopiec musi zrobić coś ważnego. Może zeskoczy ze sceny, rozważała, i zakłuje księcia na śmierć… Uświadomiła sobie, że właśnie na to liczy.
— Cześć, hm, jak ci tam — mruknęła pod nosem. — Przyszły gdzieś królu, cześć ci.
— Ruszajmy — rzuciła Niania. — Bo wypiją całe sherry.
Błazen czekał markotnie za wiklinową furtką. Rozpromienił się, widząc Magrat, i przybrał wyraz uprzejmego zdziwienia na widok dwóch pozostałych.
— Nie będziecie chyba sprawiać kłopotów? — zapytał. — Nie chcę tu kłopotów. Proszę.
— Nie mam pojęcia, o czym mówisz — rzekła królewskim tonem Babcia i weszła do środka.
— Uważaj, dzwońcu. — Niania szturchnęła Błazna pod żebro. — Mam nadzieję, że nie zatrzymywałeś naszego dziewczęcia do późna.
— Nianiu! — Magrat była zaszokowana.
Błazen odpowiedział przerażonym, przymilnym grymasem, typowym dla wszystkich młodych ludzi, gdy spotykają uparte starsze panie wygłaszające komentarze na temat ich życia osobistego.
Starsze czarownice podążyły w głąb zamku. Błazen chwycił dłoń Magrat.
— Wiem, skąd będzie dobrze widać — szepnął. Zawahała się.
— Spokojnie. Przy mnie będziesz całkiem bezpieczna.
— Tak, owszem. — Magrat starała się spojrzeć mu przez ramię i sprawdzić, gdzie zniknęły koleżanki.
— Wystawiają sztukę na dworze, na wielkim dziedzińcu. Będziemy doskonale widzieć z wieży przy bramie. Nie będzie nikogo oprócz nas. Zaniosłem tam trochę wina i w ogóle.
Kiedy wciąż nie była pewna, dodał szybko:
— Jest tam również cysterna wody i palenisko, którego czasem używają gwardziści. Na wypadek gdybyś chciała umyć włosy.
Zamek pełen był gości stojących z tymi uprzejmymi, zakłopotanymi minami, jak często ludzie, którzy widzą się przez cały dzień, a potem widzą się znowu w niezwykłych okolicznościach towarzyskich. Na przykład na biurowym przyjęciu. Czarownice przemknęły nie zauważone i znalazły sobie miejsca na ławach stojących rzędami na dziedzińcu, przed pospiesznie złożoną sceną.
Niania Ogg podsunęła Babci orzechy.
— Chcesz jednego?
Radca miejski Lancre wyminął ją i grzecznie wskazał miejsce po lewej stronie.
— Ktoś tu siedzi? — zapytał.
— Tak — odparła Niania.
Radca spojrzał niepewnie na pozostałe, szybko się zapełniające ławy, a potem na wyraźnie puste siedzenie przed sobą. Podniósł szatę, wyraźnie zdecydowany.
— Myślę, że wkrótce rozpocznie się początek sztuki. Zatem pani przyjaciele, kiedy już przyjdą, muszą znaleźć sobie inne miejsca — oświadczył i usiadł.
Po kilku sekundach zbladł nagle. Zaczął dzwonić zębami. Złapał się za brzuch i jęknął[20].
— Mówiłam — rzuciła Niania, kiedy odchodził kulejąc. — Po co w ogóle pytać, jeśli nie słucha się odpowiedzi? — Podsunęła torbę przed puste miejsce. — Orzecha?
— Nie, dziękuję. — Król Verence machnął widmową ręką. — Przelatują przeze mnie, niestety.
— Szlachetni państwo, zechciejcie wysłuchać…
— Co to? — zdziwiła się Babcia. — Kim jest ten człowiek w rajtuzach?
— To Prolog — wyjaśniła Niania. — Musi wystąpić na początku, żeby wszyscy wiedzieli, o czym jest sztuka.
— Nie rozumiem ani słowa — burknęła Babcia. — A co to właściwie znaczy „prolog”?
— Odmiana robaka.
— Ładnie, nie ma co. Wychodzi robak i nas wita. Od razu człowiek wpada w odpowiedni nastrój. Rozległo się chóralne „psst”.
— Orzechy są strasznie twarde. — Niania wypluła jeden na dłoń. — Do tego będę musiała zdjąć but.
20
Bystry czytelnik domyślił się pewnie, że powodem dolegliwości był król Verence, siedzący na tym miejscu. Nie to, że człowiek ów z zimną krwią użył sformułowania „rozpocznie się początek”. A tak być powinno.