Выбрать главу

— Dzięki bogom, to już koniec — powiedział, gdy Magrat przecisnęła się między aktorami i przytuliła go do tego, co miłosiernie można nazwać jej łonem. Przyszło mu do głowy, że nigdy jeszcze nie spoglądał łonu prosto w oczy, przynajmniej od czasów dzieciństwa. Świat potraktował go wyjątkowo okrutnie, zachowując to doświadczenie na po śmierci.

Delikatnie odsunął dłoń Magrat i zdjął z głowy wstrętną czapkę z rogami. Odrzucił ją jak najdalej. Nie musiał już być błaznem, uświadomił sobie. Koniec zmartwień o przysięgi i wszystko. Jeśli dodać do tego łono, śmierć całkiem mu się spodobała.

— Nie zrobiłem tego — oznajmił książę.

Żadnego bólu, myślał Błazen. Zabawne. Z drugiej strony nie można przecież odczuwać bólu, kiedy jest się martwym. Marnowałby się.

— Wszyscy widzieliście, że tego nie zrobiłem.

Śmierć patrzył na Błazna ze zdziwieniem. Sięgnął w fałdy swej szaty i wyjął klepsydrę. Miała dzwonki. Potrząsnął nią delikatnie i brzęknęła.

— Nie wydawałem rozkazów, by coś takiego się stało — oświadczył spokojnie książę; jego głos dochodził z daleka, z miejsca gdzie przebywał jego umysł.

Zespół przyglądał mu się bez słowa. Nie można było nienawidzić kogoś takiego. Można było tylko odczuwać silne zakłopotanie, że znalazło się zbyt blisko. Nawet Błazen był zakłopotany, a przecież nie żył.

Śmierć postukał w klepsydrę i przyjrzał się jej z bliska, żeby sprawdzić, czy się nie zepsuła.

— Wszyscy kłamiecie — rzekł książę powoli. — To bardzo niegrzecznie.

Sennie, delikatnie dźgnął sztyletem kilku aktorów. Uniósł ostrze.

— Widzicie? Nie ma krwi. To nie byłem ja. Spojrzał na księżną, wyrastającą nad nim niby tsunami nad rybacką wioską.

— To ona — oświadczył. — Ona to zrobiła.

Ukłuł ją raz czy dwa, dla zasady, potem przebił siebie i wypuścił sztylet z palców.

Po chwili namysłu odezwał się głosem o wiele bliższym światów normalności:

— Teraz możesz mnie zabrać — zwrócił się do Śmierci. — Czy przeleci kometa? Musi być kometa, kiedy umiera książę. Pójdę zobaczyć, dobrze?

Odszedł. Na widowni wybuchły oklaski.

— Musisz przyznać, że zachował się naprawdę po królewsku — stwierdziła w końcu Niania Ogg. — Trudno zaprzeczyć, że królewskie rody stają się ekscentryczne o wiele lepiej niż podobni do mnie czy do ciebie.

Śmierć przyłożył klepsydrę do czaszki. Jego oblicze było maską zdumienia.

Babcia Weatherwax podniosła sztylet i zbadała palcem ostrze. Z cichym zgrzytem, bez oporu wsunęło się w rękojeść.

Podała sztylet Niani.

— Masz swój czarodziejski miecz.

Magrat spojrzała na sztylet, potem na Błazna.

— Jesteś martwy czy nie? — spytała.

— Muszę być — odparł nieco zduszonym głosem. — Myślę, że trafiłem do raju.

— Nie żartuj. Pytam poważnie.

— Nie wiem. Ale chciałbym odetchnąć.

— W takim razie na pewno żyjesz.

— Wszyscy żyją — wyjaśniła Babcia. — To fałszywy sztylet. Pewnie aktorom nie można powierzyć prawdziwego.

— Nie potrafią nawet utrzymać w czystości kociołka — dodała Niania.

— Czy wszyscy są żywi, czy nie, to moja sprawa — odezwała się księżna. — Jako władczyni, sama będę o tym decydować. Mój mąż najwyraźniej postradał zmysły. — Obejrzała się na żołnierzy. — Rozkazuję…

— Teraz! — syknął Babci do ucha król Verence. — Teraz! Babcia Weatherwax wyprostowała się.

— Zamilcz, kobieto! — rzekła. — Przed tobą stoi prawdziwy król Lancre!

Klepnęła Tomjona w ramię.

— Kto? On?

— Kto? Ja?

— To śmieszne — oświadczyła księżna. — To przecież mim czy coś w tym rodzaju.

— Ona ma rację, proszę pani — zapewnił Tomjon, na krawędzi paniki. — Mój ojciec prowadzi teatr, nie królestwo.

— On jest prawowitym królem. Możemy to udowodnić.

— O nie. — Księżna nie słuchała dalej. — Nic z tego. W tym królestwie nie będzie żadnych zaginionych następców, powracających po latach. Żołnierze… Bierzcie go.

Babcia Weatherwax uniosła dłoń. Żołnierze niepewnie prze-stępowali z nogi na nogę.

— Jest czarownicą, tak? — zapytał jeden z nich.

— Oczywiście — przyznała księżna. Żołnierze kręcili się zakłopotani.

— Słyszeliśmy, że zmieniają ludzi w kijanki.

— A potem topią ich statki.

— Tak. I trąbią na jazdę.

— Właśnie.

— Powinniśmy o tym porozmawiać. Za czarownice należy nam się premia.

— Przecież ona może z nami zrobić, co zechce. Patrzcie tylko… Może nawet zadusić.

— Nie zachowujcie się jak durnie! — zirytowała się księżna. — Czarownice nie robią takich rzeczy. To tylko bajki, żeby straszyć ludzi.

Żołnierz pokręcił głową.

— Wyglądało to bardzo przekonująco.

— Oczywiście, że tak. Przecież tak miało… — zaczęła księżna. Potem westchnęła i wyrwała żołnierzowi włócznię.

— Pokażę wam, jaka jest moc tych czarownic — oświadczyła i cisnęła ją prosto w twarz Babci.

Z szybkością atakującego węża Babcia przesunęła rękę i złapała włócznię tuż za grotem.

— No tak — powiedziała. — Dochodzi już do tego.

— Nie boję się was, siostry wiedźmy — wycedziła księżna. Babcia przez kilka sekund patrzyła jej w oczy. Potem chrząknęła zdziwiona.

— Rzeczywiście — stwierdziła. — Nie boimy się, prawda…

— Czy myślisz, że was nie badałam? Wasza magia to sztuczki i iluzja dla zadziwienia słabych umysłów. Mnie nie przeraża. Czyń, na co cię stać.

Babcia przyglądała się jej przez chwilę.

— Na co mnie stać? — upewniła się.

Niania Ogg i Magrat szybko zeszły jej z drogi. Księżna zaśmiała się.

— Sprytna jesteś. Muszę ci to przyznać. I szybka. No chodź, wiedźmo. Sprowadź swoje ropuchy i demony, a ja…

Urwała. Przez chwilę otwierała i zamykała usta, nie wydając żadnego dźwięku. Ściągnęła wargi w stężałym grymasie przerażenia, spoglądając poza Babcię, poza świat, na coś innego. Uniosła do ust zaciśniętą pięść i jęknęła cicho. Zamarła jak królik, który zobaczył gronostaja i bez żadnych wątpliwości wie, że to ostatni gronostaj, jakiego widzi w życiu.

— Co jej zrobiłaś? — spytała Magrat, która pierwsza ośmieliła się odezwać.

— Głowologia. — Babcia uśmiechnęła się z satysfakcją. — Do tego nie jest potrzebna magia Czarnej Aliss.

— Tak, ale co zrobiłaś?

— Nikt nie staje się taki jak ona, jeśli nie zbuduje murów w umyśle. Zburzyłam je. Każdy krzyk. Każde błaganie. Każde poczucie winy, drgnienie sumienia. Wszystko naraz. Skromna sztuczka. — Rzuciła Magrat łaskawy uśmiech. — Jeśli chcesz, kiedyś cię nauczę.

Magrat zastanowiła się.

— To okropne — uznała.

— Bzdura. — Babcia uśmiechnęła się drapieżnie. — Każdy chce poznać swoje prawdziwe ja. Ona poznała.

— Czasami musisz być łagodna, żeby być okrutna — stwierdziła z aprobatą Niania Ogg.

— To chyba najgorsze, co może się człowiekowi zdarzyć — uznała Magrat. Księżna kołysała się do przodu i do tyłu.

— Na bogów, użyj swojej wyobraźni, dziewczyno — upomniała ją Babcia. — Są rzeczy o wiele gorsze. Igły pod paznokciami na przykład. Albo obcęgi.