Выбрать главу

— Rozżarzone do czerwoności noże wbite w pupę — dodała Niania. — Rękojeścią do przodu, żebyś pocięła sobie palce, próbując je wyjąć…

— To po prostu najgorsze, na co było mnie stać — oświadczyła dumnie Babcia. — I to, co należy. Czarownica tak właśnie powinna się zachowywać. Po co robić widowiskowe sztuki? Większa część magii dzieje się w głowie. To głowologia. A teraz, gdybyś…

Z ust księżnej wyrwał się odgłos podobny do wycieku gazu. Szarpnęła głowę do tyłu. Otworzyła oczy, zamrugała i skupiła wzrok na Babci. Czysta nienawiść wykrzywiła jej rysy.

— Straż! — krzyknęła. — Kazałam je pojmać! Babci opadła szczęka.

— Co? — zdumiała się. — Przecież… Przecież pokazałam ci twoje prawdziwe ja.

— I to miało mnie pokonać? — Żołnierze potulnie chwycili Babcię za ręce, a księżna przysunęła twarz do jej twarzy; krzaczaste brwi zbiegły się w V tryumfującej nienawiści. — Powinnam wić się na podłodze, tak? Wiedz, stara kobieto, że zobaczyłam siebie, rozumiesz, i jestem z tego dumna! Zrobiłabym to wszystko znowu, tylko dłużej i mocniej. Bawiłam się tym, a postąpiłam tak, ponieważ to mi się podobało!

Uderzyła pięścią w swoją szeroką pierś.

— Wy tępi idioci! Jesteście tacy słabi. Naprawdę wierzycie, że w głębi duszy ludzie są w zasadzie przyzwoici?

Wszyscy na scenie cofnęli się przed potęgą jej emocji.

— Zajrzałam w swoją duszę — oświadczyła. — I wiem, co popycha ludzi do czynu. To strach. Czysty, porażający strach. Nie ma wśród was nikogo, kto się mnie nie boi. Mogę sprawić, że będziecie szczękać zębami ze zgrozy. A teraz wezmę…

W tym miejscu Niania Ogg trafiła ją kociołkiem w tył głowy.

— Potrafi gadać, co? — rzuciła konwersacyjnym tonem. — Trochę jest ekscentryczna, moim zdaniem.

Zapadło długie, kłopotliwe milczenie.

Babcia Weatherwax odchrząknęła. Potem obdarowała trzymających ją żołnierzy promiennym, szczęśliwym uśmiechem. Wskazała kopiec, którym stała się księżna.

— Zabierzcie ją stąd i wrzućcie do jakiejś celi — poleciła. Żołnierze stanęli na baczność, potem chwycili księżną pod ręce i z niemałym wysiłkiem postawili na nogach.

— Tylko delikatnie — uprzedziła Babcia. Roztarła dłonie i zwróciła się do Tomjona, który przyglądał jej się z otwartymi ustami.

— Możesz mi wierzyć — syknęła. — Tutaj i teraz, mój chłopcze, nie masz żadnego wyboru. Jesteś królem Lancre.

— Aleja nie wiem, jak być królem!

— Wszyscy cię widzieliśmy. Robiłeś wszystko jak trzeba, nawet krzyki.

— To była gra!

— Więc graj. Być królem to… — Babcia zawahała się i pstryknęła palcami na Magrat. — Jak się nazywają te małe, których jest po sto we wszystkim?

Magrat zdziwiła się.

— Chodzi ci o procenty? — spytała.

— Właśnie o nie — zgodziła się Babcia. — Większość procentów bycia królem to, moim zdaniem, gra. Powinieneś świetnie sobie poradzić.

Tomjon zerknął za kulisy, skąd oczekiwał pomocy od Hwela. Krasnolud istotnie stał tam, jednak nie zwracał uwagi na scenę. Miał przed sobą tekst sztuki i poprawiał go z furią.

* * *

ALEŻ ZAPEWNIAM CIĘ, ŻE NIE JESTEŚ MARTWY.

MOŻESZ MI WIERZYĆ.

Książę zachichotał. Znalazł gdzieś prześcieradło i owinął się nim. Teraz sunął jednym z opuszczonych zamkowych korytarzy. Czasami wołał „uuu” głuchym głosem.

Śmierci się to nie podobało. Był przyzwyczajony do ludzi twierdzących, że nie umarli, ponieważ śmierć zawsze przychodzi znienacka i niektórzy potrzebują czasu, żeby się z tym pogodzić. Ale ludzie twierdzący po wielokroć, że są martwi, to całkiem nowe i niepokojące doświadczenie.

— Będę naskakiwał na ludzi — oświadczył książę rozmarzony. — Przez całą noc będę grzechotał kośćmi. Siądę na dachu i będę przepowiadał śmierć w domu.

TO BANSHEE.

— Zrobię tak, jeśli będę miał ochotę. — W głosie księcia zabrzmiało echo dawnej determinacji. — Będę przenikał przez ściany, stukał w stoły i kapał ektoplazmą na każdego, kogo nie lubię. Cha, cha.

NIE UDA SIĘ. LUDZIOM ŻYWYM NIE WOLNO BYĆ DUCHAMI. PRZYKRO MI.

Książę bez większych sukcesów spróbował przeniknąć przez ścianę, zrezygnował i drzwiami wyszedł na pokruszony fragment murów obronnych. Burza przycichła nieco i cienki sierp księżyca przyczaił się za chmurami, jak konik sprzedający bilety do wieczności.

Śmierć przeszedł za nim przez mur.

— A właściwie — zapytał książę — skoro nie umarłem, to co ty tu robisz?

Wskoczył na mur i załopotał prześcieradłem. CZEKAM.

— A czekaj sobie, kościana gębo! — zawołał tryumfująco książę. — Będę unosił się w świecie zmierzchu, znajdę sobie jakieś łańcuchy do dzwonienia, będę…

Cofnął się o krok, stracił równowagę, przewrócił się, runął ciężko na mur i zaczął się zsuwać. Przez chwilę pozostałość jego prawej dłoni bezskutecznie drapała kamienie; potem zniknęła.

Śmierć w oczywisty sposób znajduje się potencjalnie wszędzie równocześnie. W pewnym sensie nie bardziej prawdziwe jest stwierdzenie, że stał na blankach i z roztargnieniem strącał nie istniejące cząstki lśniącego metalu z ostrza kosy, niż to, że stał po pas w spienionych, najeżonych kamieniami wodach na dnie wąwozu Lancre. Jego wapienne spojrzenie, przeszukujące pobliski teren, zatrzymało się nagle w miejscu, gdzie nurt płynął o kilka zdradzieckich cali nad łożem kanciastych kamieni.

Po chwili książę usiadł, przejrzysty na tle fosforyzujących fal.

— Będę krążył po korytarzach — oznajmił. — Będę szeptał pod drzwiami w spokojne noce. — Jego głos przycichł, stał się prawie niesłyszalny w nieustającym huku fal. — Sprawię, że wiklinowe krzesła będą trzeszczeć przerażająco. Zobaczysz jeszcze.

Śmierć uśmiechnął się.

TERAZ MÓWISZ Z SENSEM.

Zaczęło padać.

* * *

Deszcz w Ramtopach ma niezwykłą zdolność przenikania, która sprawia, że wobec niego zwykły deszcz wydaje się niemal zasuszony. Całymi strumieniami lał się na zamkowe dachy i sprawiał wrażenie, że przesącza się jakoś przez dachówki, wypełniając wielki hol nieprzyjemną wilgocią.

W sali zebrała się połowa mieszkańców Lancre. Na zewnątrz szum deszczu zagłuszał nawet odległy ryk rzeki. Deszcz nasączał scenę. Z malowanych dekoracji ściekały kolory, a jedna kurtyna zsunęła się z pręta i smętnie opadła w kałużę.

Wewnątrz Babcia Weatherwax zakończyła przemowę.

— Zapomniałaś o koronie — szepnęła Niania Ogg.

— Aha — mruknęła Babcia. — Właśnie, korona. Jak widzicie, mają na głowie. Kiedy aktorzy wyjeżdżali, ukryłyśmy ją między innymi koronami, ponieważ nikt by jej tam nie szukał. Patrzcie, jak świetnie na niego pasuje.

Trzeba wyrazić uznanie dla Babcinej siły przekonywania, ponieważ wszyscy zobaczyli, jak doskonale korona pasuje na Tomjona. Jedynym, który tego nie zauważył, był sam Tomjon świadom, że tylko uszy powstrzymują ją od przekształcenia się w naszyjnik.

— Wyobraźcie sobie to wrażenie, kiedy włożył ją po raz pierwszy — ciągnęła Babcia. — Podejrzewam, że doznał kuriozalnego uczucia mrowienia.

— Szczerze mówiąc, czułem raczej… — zaczął Tomjon, ale nikt go nie słuchał. Wzruszył ramionami i przechylił się w stronę Hwela, który pisał pracowicie.

— Czy „kuriozalne” oznacza „nieprzyjemne”? — szepnął. Krasnolud zwrócił ku niemu nie widzące spojrzenie.