Выбрать главу

Cóż… Wróci tu. Czekał na nią wielki świat, a potrafiła tak pociągać za sznurki, by ludzie robili to, co chciała. Tym razem nie będzie się obarczać mężem. Słabeusz! Był najgorszy! Nie miał odwagi, by stać się tak zły, jaki był w głębi duszy, o czym wiedziała.

Wylądowała ciężko na mchu, odpoczęła chwilę, po czym z nożem w ręku przemknęła wzdłuż zamkowych murów do lasu.

Przedostanie się do granicy i tam przepłynie rzekę, a może zbuduje tratwę. Do rana będzie już za daleko, by zdołali ją odnaleźć. Zresztą wątpiła, czy w ogóle będą szukać.

Słabeusze!

Zadziwiająco szybko szła przez las. Były w nim w końcu trakty dość szerokie nawet dla wozów, a ona miała niezłe wyczucie kierunku. Poza tym musiała tylko iść w dół. Kiedy trafi na wąwóz, pójdzie z biegiem rzeki.

I nagle wydało jej się, że wokół jest zbyt wiele drzew. Wciąż widziała trakt, prowadzący mniej więcej we właściwym kierunku, ale drzewa po obu stronach rosły gęściej, niż można by się spodziewać. A kiedy próbowała zawrócić, za nią nie było już drogi. Oglądała się co chwila, na wpół oczekując, że zobaczy przesuwające się drzewa, ale zawsze stały ze stoickim spokojem, mocno zakorzenione w mchu.

Nie czuła wiatru, ale słyszała szelest liści.

— Dobrze — mruknęła pod nosem. — Niech będzie. I tak odchodzę. Chcę odejść. Ale wrócę.

Wtedy właśnie trakt doprowadził ją do polanki, której nie było tu wczoraj i nie będzie jutro — polanki, gdzie światło księżyca odbijało się od rozmaitych rogów, kłów i zwartych szeregów lśniących oczu.

Słabi zebrani razem są zapewne godni pogardy, ale księżna uświadomiła sobie, że unia silnych może stanowić poważniejszy problem.

Przez kilka sekund panowała cisza, zakłócana jedynie cichym posapywaniem. Potem księżna uśmiechnęła się, uniosła nóż i ruszyła do ataku.

Pierwsze szeregi zgromadzonych zwierząt rozstąpiły się przed nią, a potem zwarły na powrót. Nawet króliki.

Królestwo odetchnęło.

* * *

Na wrzosowiskach, w cieniu niebosiężnych szczytów, potężny nocny chór natury ucichł. Świerszcze przestały ćwierkać, umilkły pohukiwania sów, wilki miały ważniejsze sprawy.

Jedna pieśń niosła się echem od urwiska do urwiska, grzmiała w ukrytych wysoko kotlinach, zrywała miniaturowe lawiny. Przebijała się tajemnymi tunelami pod lodowcem i traciła ostatni ślad zrozumiałości, gdy dźwięczała między ścianami lodu.

By się przekonać, co takiego jest śpiewane, trzeba by wrócić do gasnącego ognia przy stojącym głazie, gdzie rezonanse i fale przeciwnych ech ogniskowały się na niewysokiej, starszej kobiecie machającej pustą butelką.

— Łabędzia w wodzie, białego jak kreda. I tylko jeża…

— Najlepiej smakuje z samego dna butelki — oświadczyła Magrat, starając się przekrzyczeć śpiew.

— Zgadza się — przyznała Babcia i wychyliła kubek.

— Zostało jeszcze?

— Sądząc po głosie, Gytha wykończyła wszystko. Siedziały wśród pachnącego wrzosu i patrzyły na księżyc.

— No i mamy króla — stwierdziła Babcia. — Koniec kłopotów.

— Tylko dzięki tobie i Niani. — Magrat czknęła.

— Dlaczego?

— Nikt by mi nie uwierzył, gdybyście nie przemówiły.

— Tylko dlatego że nas poproszono.

— Tak, ale wszyscy wiedzą, że czarownice nie kłamią. To było najważniejsze. Wiesz, wszyscy widzieli, że są bardzo podobni, ale to mógł być przypadek. Wiesz… — Magrat zarumieniła się. — Sprawdziłam, co to jest droit de seigneur. Mateczka Whemper miała słownik.

Niania Ogg przerwała śpiew.

— No tak — powiedziała Babcia Weatherwax. — Cóż… Magrat zdała sobie sprawę, że atmosfera stała się nieco napięta.

— Powiedziałyście prawdę, tak? — upewniła się. — Rzeczywiście są braćmi, tak?

— O tak — potwierdziła Gytha Ogg. — Zdecydowanie. Byłam przy jego matce, kiedy twój… kiedy nowy król się rodził. I przy królowej, kiedy rodziła małego Tomjona. Powiedziała mi, kim jest ojciec.

— Gytho!

— Przepraszam.

Wino uderzało Magrat do głowy, ale kółka zębate w mózgu jakoś się jeszcze kręciły.

— Chwileczkę…

— Pamiętam ojca Błazna… — Niania Ogg mówiła powoli i wyraźnie. — Bardzo atrakcyjny młody człowiek. Nie zgadzał się ze swoim tatą, wiesz, ale przyjeżdżał od czasu do czasu. Zobaczyć się z przyjaciółmi.

— Łatwo nawiązywał przyjaźnie — dodała Babcia.

— Z damami — zgodziła się Niania. — Był prawdziwym atletą, pamiętasz? Wspinał się na mury jak po drabinie. Tak słyszałam.

— Był bardzo popularny u dworu — dodała Babcia. — Tyle wiem.

— O tak. W każdym razie u królowej.

— Król tak często wyjeżdżał.

— To ten jego droit. Zawsze gdzieś się z nim włóczył. Rzadko wracał na noc do domu.

— Chwileczkę — powtórzyła Magrat. Spojrzały na nią obie.

— Tak? — spytała Babcia.

— Powiedziałyście wszystkim, że są braćmi i że Verence jest starszy!

— Zgadza się.

— I pozwoliłyście im wierzyć, że… Babcia Weatherwax otuliła się chustą.

— Prawdomówność była konieczna — wyjaśniła. — Ale nikt nie żądał uczciwości.

— Nie, nie. Chcesz powiedzieć, że król Lancre tak naprawdę nie jest…

— Chcę powiedzieć — przerwała jej stanowczo Babcia — że mamy króla, który jest nie gorszy niż większość, a lepszy niż wielu, i który nosi głowę na karku. Oraz…

— Nawet jeśli to przerywa sukcesję — rzekła Niania.

— Oraz że duch starego króla spoczął szczęśliwy w spokoju, odbyła się uroczysta koronacja, a niektóre z nas dostały kubki, do których nie miały właściwie prawa, bo były przeznaczone dla dzieciaków. Ogólnie rzecz biorąc, sprawy mogły się ułożyć o wiele gorzej niż teraz. A właśnie ułożenie spraw jest najważniejsze.

— Ale on nie jest naprawdę królem!

— Mógłby być — mruknęła Niania.

— Przecież mówiłaś…

— Kto wie? Zmarła królowa nie była dobra w rachunkach. Zresztą on nie wie, że nie jest z królewskiego rodu.

— A ty mu nie powiesz, prawda?

Magrat popatrzyła na księżyc. Przesuwało się przez niego kilka chmur.

— Nie — rzekła.

— No i dobrze. Zresztą pomyśclass="underline" ród królewski musi się od kogoś zaczynać. I równie dobrze może się zacząć od niego. Wygląda na to, że traktuje władzę bardzo poważnie, a to więcej, niż można się spodziewać po większości z nich. Nada się.

Magrat uświadomiła sobie, że przegrała. Z Babcią Weatherwax każdy przegrywał, ciekawe było tylko, w jaki sposób.

— I tak jestem zdziwiona waszym podejściem — stwierdziła. — Jesteście czarownicami. To znaczy, że muszą was obchodzić takie rzeczy jak prawda, tradycja i przeznaczenie…

— Tu właśnie wszystko pokręciłaś — przerwała jej Babcia. — Przeznaczenie rzeczywiście jest ważne, ale ludzie mylą się sądząc, że nimi kieruje. Jest odwrotnie.