Выбрать главу

Babcia bardzo ostrożnie zdjęła z głowy koronę… Wysiłek ten wcale nie przyszedł jej łatwo. Położyła ją na stole.

— Więc tyle znaczy dla ciebie być królem — szepnęła. — Zastanawiam się, dlaczego tak im zależy na tym stanowisku.

— Słodzisz? — odezwała się Magrat od drzwi.

— Trzeba urodzić się błaznem, żeby zostać królem — dodała Babcia.

— Słucham? Babcia obejrzała się.

— Nie zauważyłam, kiedy weszłaś. O co pytałaś?

— Cukru do herbaty?

— Trzy łyżeczki.

Była to jedna z nielicznych zgryzot w życiu Babci Weatherwax: mimo wszelkich wysiłków, osiągnęła szczyt swej kariery z cerą niczym jabłko i ze wszystkimi zębami. Żadne uroki nie potrafiły zmusić kurzajki, by zapuściła korzenie na jej urodziwej, choć odrobinę końskiej twarzy. Ogromne dawki cukru dawały tylko niewyczerpaną energię. Raz nawet odwiedziła w tej sprawie maga, a ten wyjaśnił, że to skutek metabolizmu. W pewien niewyjaśniony sposób poczuła się wtedy ważniejsza od Niani Ogg, która — jak podejrzewała — nigdy w życiu nie widziała metabolizmu.

Magrat posłusznie wsypała trzy czubate łyżeczki. Byłoby miło, pomyślała, gdyby ktoś czasem dla odmiany powiedział „dziękuję”.

I nagle uświadomiła sobie, że korona ją obserwuje.

— Czujesz to, prawda? — spytała Babcia. — Gytha przecież mówiła. Korony przyzywają do siebie.

— Jest okropna.

— Nie. Jest tylko tym, czym jest. Nic nie może na to poradzić.

— Przecież to magia!

— Jest tylko tym, czym jest — powtórzyła Babcia.

— Chce mnie zmusić, żebym ją przymierzyła — oznajmiła Magrat. Jej dłoń zawisła nad koroną.

— Stara się, owszem.

— Aleja będę silna.

— Mam nadzieję — rzekła Babcia z nagle stężałą twarzą. — Co robi Gytha?

— Myje dziecko w zlewie — wyjaśniła niezbyt precyzyjnie Magrat. — Jak zdołamy ukryć coś takiego? Co by się stało, gdybyśmy ją gdzieś głęboko zakopały?

— Borsuk by ją wykopał. Albo ktoś akurat szukałby złota czy czegoś innego… Albo drzewo wplotłoby w nią korzenie, potem burza by je przewróciła, a ktoś by ją podniósł i włożył…

— Chyba że byłby tak opanowany jak my — zauważyła Magrat.

— Chyba żeby był. Naturalnie — przyznała Babcia, przyglądając się swoim paznokciom. — Chociaż z koronami problem nie polega na wkładaniu, tylko na zdejmowaniu.

Magrat podniosła koronę i obróciła w dłoniach.

— Nawet nie wygląda na koronę — stwierdziła.

— Na pewno wiele ich już widziałaś. I oczywiście jesteś ekspertem.

— Widziałam kilka. Mają więcej klejnotów i taki kawałek materiału w środku — odparła wyzywająco Magrat. — A to tylko cienki pasek…

— Magrat Garlick!

— Widziałam! Kiedy uczyłam się u Mateczki Whemper…

— …niechodpoczywawspokoju…

— …niechodpoczywawspokoju. Często zabierała mnie do Ostrego Grzbietu albo do Lancre, jak tylko do miasteczka trafiała wędrowna trupa i grali aktorzy. Bardzo lubiła teatr. Mieli tam tyle koron, że wszystkim nie pogroziłabyś laską… Chociaż… — zastanowiła się. — Mateczka mówiła, że są zrobione z blachy i papieru. A zamiast klejnotów mają kawałki szkła. Ale wyglądały bardziej prawdziwie niż ta. To dziwne, prawda?

— Rzeczy, które próbują wyglądać jak rzeczy, często wyglądają bardziej jak rzeczy niż same rzeczy. To powszechnie znany fakt. Ale nie powiem, żeby mi się to podobało. Więc oni wędrowali i grali coś w tych koronach, tak?

— Nie wiesz, co to teatr? — zdziwiła się Magrat. Babcia Weatherwax, która nigdy nie przyznała się do ignorancji w jakiejkolwiek dziedzinie, nie wahała się ani chwili.

— A tak — powiedziała. — To jedna z tych nowomodnych rzeczy, co?

— Mateczka Whemper mówiła, że jest zwierciadłem życia — wyjaśniła Magrat. — I że zawsze potem ma lepszy nastrój.

— Nie dziwię się — stwierdziła Babcia Weatherwax. — Pod warunkiem że grają odpowiednio. Czy to dobrzy ludzie, ci teatralni gracze?

— Chyba tak.

— I wędrują po kraju, mówisz? — Babcia zamyśliła się, wpatrzona w drzwi spiżarni.

— Cały czas. Teraz też jest w Lancre jedna trupa. Tak słyszałam. Nie widziałam ich, ponieważ… no wiesz… — Magrat spuściła głowę. — Kobieta nie powinna samotnie bywać w takich miejscach.

Babcia pokiwała głową. Pochwalała takie zwyczaje, przynajmniej dopóki nikt nie sugerował, że sama powinna się do nich stosować.

Zabębniła palcami po obrusie Magrat.

— Pewno — mruknęła. — Dlaczego nie? Idź, powiedz Gycie, żeby dobrze opatuliła dziecko. Dawno już nie słyszałam, jak gra teatr. Odpowiednio.

* * *

Magrat była oczarowana, jak zwykle. Teatr składał się z kilku łokci pomalowanej derki, drewnianej sceny ułożonej na beczkach i pół tuzina ławek stojących na rynku. Ale jednocześnie udawało mu się być Zamkiem, Innym Skrzydłem Zamku, Tym Samym Skrzydłem Trochę Później, Polem Bitwy i Drogą za Miastem. Popołudnie ułożyłoby się znakomicie, gdyby nie Babcia Weatherwax.

Po kilku przenikliwych spojrzeniach w stronę trzyosobowej orkiestry, w nadziei że ustali, który instrument jest teatrem, stara czarownica w końcu zwróciła uwagę na scenę. Wtedy właśnie Magrat zrozumiała, że Babcia nie pojęła jeszcze pewnych fundamentalnych aspektów sztuki dramatu.

W tej chwili podskakiwała ze złości na stołku.

— Zabił go! — syknęła. — Dlaczego nikt nie reaguje? Przecież go zabił! I to na oczach wszystkich!

Magrat rozpaczliwie ściskała rękę starszej koleżanki, która usiłowała poderwać się na nogi.

— Wszystko w porządku — szepnęła. — On nie zginął!

— Zarzucasz mi kłamstwo, moja mała? Przecież widziałam!

— Babciu, to nie jest naprawdę. Nie widzisz tego?

Babcia Weatherwax uspokoiła się trochę, ale wciąż burczała coś pod nosem. Odnosiła wrażenie, że świat usiłuje wystrychnąć ją na dudka.

Na scenie jakiś człowiek w prześcieradle wygłaszał pełen emocji monolog. Przez kilka minut Babcia słuchała z uwagą, po czym szturchnęła Magrat pod żebro.

— O co mu teraz chodzi? — zapytała.

— Tłumaczy, jak mu przykro, że ten drugi zginął — wyjaśniła młodsza czarownica i dodała szybko, by zmienić temat: — Mają tu sporo koron, prawda?

Babcia nie dała się zbić z tropu.

— W takim razie dlaczego wziął go i zabił?

— To trochę skomplikowane…

— Skandal! — rzuciła Babcia. — A ten nieżywy biedak ciągle tam leży!

Magrat obejrzała się na Nianię Ogg, która przeżuwała jabłko i z zachłannością badacza wpatrywała się w scenę.

— Moim zdaniem… — rzekła powoli — oni chyba tylko udają. Popatrz, on oddycha.

Reszta publiczności, która uznała już, że te komentarze są elementem przedstawienia, jak jeden mąż spojrzała na zwłoki. Zaczerwieniły się.

— Przyjrzyj się też jego butom — dodała krytycznie Niania Ogg. — Prawdziwy król wstydziłby się w takich pokazać.

Zwłoki spróbowały schować stopy za tekturowy krzak.

Czując, że w jakiś niepojęty sposób odniosły drobne zwycięstwo nad handlarzami nieprawdy i fałszerstw, Babcia poczęstowała się jabłkiem z torby. Zaczęła z nowym skupieniem obserwować scenę. Magrat odetchnęła z ulgą i usiadła wygodniej, by podziwiać przedstawienie. Niestety, jak się okazało, nie na długo. Świadome zawieszenie niewiary zostało przerwane przez głos z boku: