Выбрать главу

— Co teraz? Magrat westchnęła.

— To tak — zaczęła. — On myśli, że jest księciem, ale naprawdę jest córką tego drugiego króla, przebraną za mężczyznę. Babcia poddała aktora długiej, analitycznej obserwacji.

— Przecież to jest mężczyzna — oznajmiła. — W słomianej peruce. I stara się mówić piskliwie.

Magrat zadrżała. Wiedziała co nieco o konwencjach teatru. Lękała się tego pytania. Babcia Weatherwax miała swoje Poglądy.

— Tak, ale… — wykrztusiła przerażona — …to jest teatr. Rozumiesz… Wszystkie kobiety są grane przez mężczyzn.

— Dlaczego?

— Nie wpuszczają kobiet na scenę — wyjaśniła Magrat drżącym głosem. Zamknęła oczy.

Tymczasem na miejscu po lewej stronie nie nastąpił żaden wybuch. Zaryzykowała szybkie spojrzenie.

Babcia spokojnie przeżuwała wciąż ten sam kawałek jabłka. Nie odrywała oczu od przedstawienia.

— Nie rób problemów, Esme — wtrąciła Niania Ogg, która także wiedziała o Babcinych Poglądach. — To niezłe przedstawienie. Chyba zaczynam rozumieć, o co tu chodzi.

Ktoś stuknął Babcię w ramię.

— Przepraszam — powiedział. — Czy zechciałaby pani zdjąć kapelusz?

Babcia odwróciła się na stołku powoli, jakby popychana ukrytym silnikiem, i poddała natręta stukilowatowemu, diamentowemu spojrzeniu; zwiądł pod jej wzrokiem i opadł na siedzenie. Wzrok Babci odprowadzał go do samego końca.

— Nie — odrzekła.

Przemyślał pozostałe mu możliwości.

— To dobrze — oświadczył.

Aktorzy przerwali grę i spoglądali na Babcię, która odwróciła się i skinęła w stronę sceny.

— Na co się tak gapicie! Bierzcie się do roboty. Niania Ogg podsunęła jej inną torbę.

— Poczęstuj się miętusem — zaproponowała.

I znowu zaimprowizowany teatr wypełniła cisza, jeśli nie liczyć pełnych wahania głosów aktorów, zerkających na surową postać Babci Weatherwax, oraz dźwięków ssania dwóch gotowanych miętusów, które Babcia przesuwała w ustach językiem.

Aż nagle Babcia odezwała się przenikliwym głosem, od którego jeden z aktorów upuścił drewniany miecz:

— Tam z boku stoi jakiś człowiek i coś im szepcze!

— To sufler — wyjaśniła Magrat. — Podpowiada im, co mają mówić.

— Sami nie wiedzą?

— Myślę, że zapominają. Babcia szturchnęła Nianię Ogg.

— Co się teraz dzieje? — spytała. — Dlaczego są tam wszyscy ci królowie i reszta?

— To bankiet, rozumiesz — odparła z wyższością Niania Ogg. — Z powodu zabitego króla, tego w butach. Chociaż, jeśli się przyjrzysz, to zobaczysz go, jak udaje żołnierza. Wszyscy wygłaszają mowy, jaki dobry był tamten król. I zastanawiają się, kto go zabił.

— Naprawdę? — upewniła się Babcia z posępną miną.

Zerknęła na scenę, szukając wzrokiem mordercy.

Podejmowała decyzję.

Po chwili wstała.

Czarny płaszcz powiewał wokół niej niby skrzydła anioła zemsty przybywającego, by zbawić świat od całego tego udawania, pretensji, oszustw i bezwstydu. Wydawało się, że w jakiś sposób urosła. Wyciągnęła gniewną dłoń w stronę winnego.

— On to zrobił! — krzyknęła tryumfalnie. — Wszyscy widzieliśmy! Zabił go sztyletem!

* * *

Zadowolona publiczność wychodziła spomiędzy rzędów. To była dobra sztuka, chociaż odrobinę niejasna. Miała jednak zabawne sceny, kiedy wszyscy królowie uciekli, a ta kobieta w czerni wyskoczyła na środek i zaczęła krzyczeć. Już samo to warte było miedziaka za wstęp.

Trzy czarownice siedziały samotnie na krawędzi sceny.

— Zastanawiam się, jak namówili wszystkich tych królów i książąt, żeby przyszli tu dzisiaj i robili te rzeczy na scenie — zastanowiła się Babcia, wcale nie zakłopotana. — Myślałam, że są bardzo zajęci. Rządzeniem i w ogóle.

— Nie — odparła znużonym głosem Magrat. — Wydaje mi się, że ciągle nie rozumiesz.

— Ale zamierzam dotrzeć do sedna. Wróciła na scenę i odsunęła kurtynę.

— Ty! — krzyknęła. — Nie żyjesz!

Nieszczęsny były trup, który posilał się właśnie chlebem z szynką, spadł ze stołka.

Babcia kopnęła krzak. Jej but przebił się na wylot.

— Widzicie? — zwróciła się do świata w ogólności tonem dziwnie pełnym satysfakcji. — Nic tu nie jest prawdziwe. Od tylu tylko farba, patyki i papier.

— Czy mogę w czymś pomóc, drogie panie?

Głos był cudownie dźwięczny, a każda zgłoska przepięknie wsuwała się na miejsce. Był złocistobrązowy. Gdyby Stwórca wszechświata miał głos, to właśnie ten. Gdyby ów głos posiadał jakieś wady, to takie, że nie nadawał się, by zamawiać nim na przykład węgiel. Węgiel zamawiany takim głosem zmieniałby się w diamenty.

Głos ów wyraźnie należał do potężnego, grubego mężczyzny, brutalnie atakowanego przez własne wąsy. Różowe żyły tworzyły na policzkach mapę sporego miasta; nos mógłby się bezpiecznie ukrywać w misce truskawek. Mężczyzna nosił wystrzępioną kamizelę i dziurawe pończochy, jednak z dumą mogącą niemal przekonać, że szaty z aksamitu i werminiowe futra właśnie oddał do czyszczenia. W ręku trzymał ręcznik, którym zapewne ścierał wciąż widoczne na twarzy resztki charakteryzacji.

— Znam cię — oznajmiła Babcia. — To ty dokonałeś mordu. — Zerknęła z ukosa na Magrat i przyznała niechętnie: — A przynajmniej tak to wyglądało.

— Jakże się cieszę… Spotkanie z prawdziwym koneserem zawsze sprawia niezwykłą radość. Olwyn Vitoller, do pani usług. Dyrektor tej trupy wagabundów — przedstawił się mężczyzna.

Zdjął z głowy nadjedzony przez mole kapelusz i skłonił się nisko. Pokłon ten był nie tyle wyrazem szacunku, ile raczej ćwiczeniem zaawansowanej topologii. Kapelusz odchylał się i żeglował przez ciąg złożonych łuków, docierając wreszcie na koniec ręki, wskazującej obecnie w stronę nieba. Jedna z nóg tymczasem zawędrowała za plecy. Reszta ciała pochyliła się uprzejmie, aż oczy znalazły się na poziomie kolan Babci.

— No tak… — mruknęła Babcia. Czuła, że ubranie stało się nagle trochę większe i znacznie za ciepłe.

— Ja też uważam, że był pan znakomity — wtrąciła Niania Ogg. — Jak zręcznie pan wykrzykiwał te wszystkie słowa. Od razu poznałam, że jest pan królem.

— Mam nadzieję, że nie popsułyśmy przedstawienia — dodała Magrat.

— Droga pani — odparł Vitoller. — Nie zdołam wyrazić satysfakcji, jaką prostemu komediantowi sprawia odkrycie, że jego publiczność zajrzała pod skorupę szminki i dostrzegła ducha, jaki kryje się wewnątrz.

— Myślę, że pan zdoła — stwierdziła Babcia. — Myślę, że mógłby pan wyrazić wszystko, panie Vitoller.

Wsadził kapelusz na głowę. Spojrzeli sobie w oczy, długo i badawczo — jeden zawodowiec oceniał innego. Vitoller poddał się pierwszy i próbował udawać, że wcale nie stawał do turnieju.

— A teraz — rzekł — czemu zawdzięczam wizytę trzech czarujących dam?

Naprawdę jednak wygrał. Babcia otworzyła usta w zdumieniu. Nigdy nie określiłaby się terminem sięgającym powyżej poziomu „przystojna mimo wszystko”. Niania była pulchna jak niemowlę i miała twarz podobną do małej, wyschniętej rodzynki. Najlepsze zaś, co dało się powiedzieć o Magrat, to że była przyzwoicie przeciętna, dobrze wyszorowana i płaska jak deska do prasowania, na której leżą dwa ziarnka grochu. Nawet jeśli głowę miała pełną głupstw.