Выбрать главу

— A ja i tak sprzeciwiam się heroizmowi — powiedział Wargezi. — Czego tylko ludzie na narobili w stanie afektu. Mucjusz Scewola poświęcił nawet rękę. W tym momencie nie wyobrażał sobie ani bólu, na jaki się skazywał, ani tego, jak sobie będzie radził bez ręki.

— W ten sposób można wykpić wszystko — nie wytrzymał i zawołał Pawłysz.

— Sława, nie przerywaj starszym — powiedział Wargezi. -Rozumiem, że moje słowa wywołują w tobie gniew. Ale nauczcie się wysłuchiwać prawdy i w ogóle nauczcie się słuchać. Podbijamy kosmos, a nie opanowaliśmy jeszcze sztuki szacunku do otaczających nas ludzi.

— Mnie to dotyczy bardziej niż pana — uparł się Pawłysz.

— Ciekawe, dlaczegóż to?

— Pan już trochę pożył — powiedział Pawłysz. — A ja dopiero zaczynam.

— Czy sądzi pan, że mnie się już życie przejadło?

— Nie, nie przejadło, ale wiele już pan widział. Będzie pan miał co wspominać. A ja mam mało do wspominania.

— To dość nieoczekiwany argument — powiedział Stanzo. — Ale nader ważki.

— Czy to znaczy, że chce pan zawrócić? — zapytał Wargezi.

— O nie, proszę nie mieć nadziei. Nie jestem pana sojusznikiem — odparował Pawłysz. — Jeśli wszyscy tak zdecydują, to jestem gotów lecieć dalej.

— Dlaczego, kadecie?

— Dlatego, że nie wierzę w nieistnienie czynów bohaterskich.

— Sławy się panu zachciało? Co prawda, za trzynaście lat, ale jednak sława? I nie ma pan pewności, czy uda się panu ją osiągnąć bez tej awarii, jaka nam się przydarzyła?

— Nie zastanawiałem się nad czynami bohaterskimi — powiedział Pawłysz z przekonaniem. — Ale będzie mi wstyd. Wrócimy i zapytają nas: „Jak to się stało, że się wystraszyliście?”. Wszyscy będą mówić: „Na waszym miejscu polecielibyśmy dalej.”.

— Istnieje takie niebezpieczeństwo — zgodził się Johnspn. -W myślach każdy poleci dalej.

— W myślach łatwo jest ponosić ofiary! — niemal wykrzyczał Wargezi. — W wyobraźni mogę sobie odciąć nawet obie ręce. Tym, co tak będą mówić nic nie zagraża. Nie zagrzebują siebie na ćwierć wieku w zardzewiałej puszcze, ciśniętej w niebo.

— Szkoda — powiedział Stanzo.

— Czego szkoda?

Stanzo mówił bardzo cicho, jakby nie był przekonany, czy warto dzielić się swoimi przemyśleniami ż otoczeniem.

— Szkoda, że nie dolecimy.

I w tym słowie cząstka „my” zawierała wielu ludzi. Jakby nagle Stanzo wyobraził siebie całą Ziemię, która nie doleci do celu.

— Szkoda byłoby w tym przypadku — znowu zawołał Wargezi — gdybyśmy wiedzieli, że od naszego lotu zależy los, życie, szczęście Ziemi! Ale zrozumcież, ani jeden człowiek nie zauważy, dolecieliśmy czy nie. Ale jeśli nie wrócimy, to naszym bliskim sprawimy ból. Tylko w powieściach fantastyczno-naukowych i raźnych pieśniach kosmonauci na zawsze porzucają domy rodzinne. Dla Postępu z dużej litery.

Pawłysz nie zauważył, kiedy wszedł Kapitan-1. Może stał tam od dawna, tylko nikt go nie zauważył.

— Proszę wybaczyć — odezwał się. — Mogę wyrazić sprzeczną opinię?

— Oczywiście — rzucił wojowniczym tonem Wargezi. — Ciekaw jestem, na czym polega mój błąd.

— Nie błąd. Nieścisłość. Powiedział pan, że nikogo nie rusza to, czy dolecimy czy nie.

— Oczywiście, „Anteusz” od dawna jest tylko symbolem.

— Mówi pan, że ten lot nijak nie odbije się na losie Ziemi.

— A może pan udowodnić, że tak nie jest?

— Jeśli zsumujemy tę energię i pracę wkładaną przez sto lat w ten statek, to będzie jasne, że stało się to z pewną szkodą dla postępu w innych dziedzinach. Można powiedzieć, że niektórzy ludzie, którzy oddali swoje siły temu statkowi i tej wyprawie, mogliby wiele zdziałać w innych dyscyplinach wiedzy. Można przypuścić, że energia, jaką zużyła wyprawa, mogłaby wystarczyć do stworzenia na Księżycu sztucznej atmosfery i założenia na nim kwitnącego ogrodu.

— Przesada — powiedział Stanzo.

— Może i przesada, ale „Anteusz” okazał się być głodnym dzieckiem.,

— Z drugiej strony — dodał Johnson — sama budowa statku, doświadczenia z jego lotu są również bardzo ważne.

— Zgoda. Ale to wszystko było robione z uwzględnieniem końcowego celu. System słoneczny jest za ciasny dla ludzkości. W naszym więc ręku jest los pierwszego kroku w inną przestrzeń całej ludzkiej cywilizacji.

— Ten glob może być pusty.

— Ale kabina na niej stanie się oknem do centrum Galaktyki. Górskie szczyty są puste. Ale pozostają szczytami.

— Analogia do alpinizmu jest w tym przypadku powierzchowna — powiedział Wargezi.

„Zaraz go uduszę — pomyślał Pawłysz. — Uduszę i od razu na statku będzie się lżej oddychało”.

— Ludzie wchodzą na Everest — powiedział Kapitan-1 — mimo że jest tam zimno i nie serwują tam piwa. Ludzie wędrują na Biegun Północny. A tam nie ma niczego prócz lodu. Pana również, Wargezi, nikt siłą nie ciągnął w kosmos. Ile razy stawał pan na komisji lekarskiej, zanim włączono pana do załogi?

— No, to już przesada — odparł Wargezi. — Przecież w końcu ją przeszedłem.

16

Gdyby ktoś spróbował porozmawiać z uczestnikami wyprawy o tym, o czym myśleli i co przeżyli w ciągu tych dwu dni, kiedy zapadała decyzja, okazałoby się, że niemal wszyscy odczuwali przygnębienie, głęboki smutek i tęsknotę za tymi, co zostali w domu. Ale, z niewielkimi wyjątkami, trzydziestu czterech członków załogi, znajdujących się w tym momencie na pokładzie „Anteusza”, nie przeżywało jakichś specjalnych dylematów.

Być może powodem było to, że większość załogi stanowili zawodowi kosmonauci; mechanicy grawitacji, nawigatorzy, nawet biolodzy i kabinowcy nie po raz pierwszy znaleźli się w przestrzeni kosmicznej. W zasadzie różnica między lotem statku wśród gwiazd i w granicach Układu Słonecznego nie jest aż tak wielka. Taki sam tryb życia, takie same miesiące odcięcia od świata, miesiące, które stają się normami istnienia. Towarzysze kapitana Cooka, wypływając w trwające trzy. lata rejsy, uważali taką epopeję za normę.

Oczywiście dwadzieścia sześć lat w porównaniu z rokiem, dwoma to wielka różnica.

Na dodatek zwrot w sytuacji był zaskakujący.

Zawodowstwo przewiduje poczucie obowiązku. Załoga leciała do gwiazdy, a okoliczności ułożyły się tak, że dla zakończenia lotu przyszło im złożyć ofiarę. Hamowanie i zawrócenie statku pozbawiały sensu stuletnią wyprawę. „Anteusz” stanie się wędrowcem, który zawrócił o kilka dni drogi od bieguna czy szczytu, ponieważ droga stała się trudna. Nie niemożliwa do pokonania, ale trudna. To była istotna różnica.

Dlatego grawigram, wysłany następnego dnia na Ziemię, suchy i nawet taki pospolity, odpowiadał rzeczywistości na statku:

„Po przeanalizowaniu powstałej sytuacji, załoga statku „Anteusz” podjęła decyzję o kontynuacji lotu w kierunku Alfy Łabędzia, wykonując przewidziane w harmonogramie zadanie…”

Co prawda, nikt nie miał pewności, czy posłanie dotrze do celu…

17

Grawigram nie oddaje szczegółów. Ale one istniały. W nocy Pawłysz, nie mogąc zasnąć, spacerował po statku — przygnębiała go nieruchomość snu — i doszedł w końcu do zimowego Wiśniowego Sadu. Zaczął żałować, że nie wziął kąpielówek, żeby móc się wykąpać, ale w końcu zdecydował, że i tak się wykąpie, ponieważ raczej nikomuwięcej nie przyjdzie do głowy pomysł przyjścia tu w nocy. I gdy tylko zaczął się rozbierać, zobaczył, że do basenu zbliża się Grażyna z ręcznikiem przerzuconym przez ramię.