Выбрать главу

— Jeszcze chwila — oświadczył Pawłysz — i wskoczyłbym do wody w stroju adamowym.

Poczuł, że ma na twarzy szczenięcy uśmiech, który zrodził się na widok Grażyny. Gdyby miał ogon, już by rozpaczliwie nim merdał.

— Jeśli ci przeszkadzam, to odejdę.

— Przecież wiesz, że się cieszę — powiedział Pawłysz.

— Nie wiem — odparła Grażyna. I natychmiast gestem ręki przecięła próbę wyznania. Zrzuciła szlafroczek i położyła go na kanapę. Tym razem miała na sobie czerwony strój kąpielowy.

— Ile ich masz? — zapytał Pawłysz.

— Co masz na myśli? — Grażyna zatrzymała się na krawędzi basenu.

— Wolno zabrać trzy kilogramy rzeczy osobistych, a ty chyba przywiozłaś kontener strojów?

— Zadziwiasz mnie swoim zmysłem obserwacji. Uszyłam je tutaj.

— Potrafisz szyć?

— Gram również na harfie i znam haft angielski — odpowiedziała. — Możesz sprawdzić,

I wskoczyła do wody. Bryzgi doleciały do Pawłysza. Kiedy jej głowa pojawiła się nad powierzchnią, krzyknął:

— A uszyjesz i dla mnie? Nie wpadłem na pomysł, żeby wziąć kąpielówki.

— Nie zdążę — odparła Grażyna. — Ja stąd nawet na piechotę ucieknę, byle nie zostawać tu z tobą. Egoistyczny pawian.

— Jesteś pierwszą osobą, która porównała mnie do tego zwierzęcia.

Musiał poczekać, ponieważ Grażyna pod wodą płynęła do przeciwległego brzegu. Napawał się widokiem jej zgrabnej sylwetki.

Kiedy wynurzyła się, zapytał:

— Skoro tak chcesz na Ziemię, to dlaczego jako pierwsza powiedziałaś o drugim wariancie?

— O tym, żeby lecieć dalej?

— Powiedziałaś to nawet przed kapitanem.

— A ty uznałeś, że to z twojego powodu? Żeby być z tobą przez najbliższe ćwierć wieku?

— Nie, nie pomyślałem.

— Dzięki i za to. Powiedziałam, bo to jest naturalne. Nie powiedziałabym ja, to powiedziałby kto inny.

— A jeśli jutro odbędzie się głosowanie?…

— Powiem, że zgadzam się lecieć.

Grażyna mocno chwyciła się krawędzi, podciągnęła i usiadła na brzegu z nogami w wodzie.

— No to powiedz, dlaczego?

— Najpierw odpowiem ci na drugie pytanie, którego jeszcze nie zadałeś: czy śpieszę się do kogoś na Ziemi? Czeka na mnie mama. Pewnie i ojciec, ale ojciec jest wiecznie straszliwie zajęty. Nie zawsze pamięta, że ma dorosłą już córkę. Jest też mężczyzna, który uważa, że na mnie czeka… Obiecaliśmy sobie coś. Obiecaliśmy siebie nawzajem. Jak gdybyśmy musieli zwrócić obopólne długi. On jest starszy ode mnie. Czuję się zobowiązana wrócić do niego, bo on na mnie czeka. I, szczerze mówiąc, bardzo mi go brakuje: To bardzo interesujący człowiek, nigdy się nie nudzę przy nim…

— Dobra — niezbyt uprzejmie przerwał Pawłysz. — Wmówiłaś sobie coś. Zostałem uświadomiony. Jestem wzruszony. Zaczynam już szlochać.

— No to uważaj, że już o wszystkim sobie pogadaliśmy.

— Nie, nie pogadaliśmy. Nie odpowiedziałaś na najważniejsze pytanie.

— Na pytanie, dlaczego zgadzam się tu pozostać? Ależ po prostu dlatego, że nie mam innego wyjścia.

— Masz. Każdy za nas ma. Myślę, że jeśli przynajmniej jedno z nas powie, że się nie zgadza, to zawrócimy.

— I chciałbyś, żebym to ja była tym człowiekiem, z powodu którego to się stanie?

— Każdy ma swoje życie. Tylko jedno.

— A chciałbyś być takim człowiekiem? Czy może już zdecydowałeś, że będziesz takim człowiekiem?

— Poczekam, niech to powie kto inny.

— To podłe. Okazuje się, że na dodatek jesteś również tchórzem?

— Tchórzem, bo chciałbym wrócić?

— Tchórzem, bo nie masz odwagi się do tego przyznać.

— Głupia jesteś! — krzyknął wzburzony Pawłysz. — Nie będę prosił o powrót. Wiem, że nie poproszę!

— Powiedz, dlaczego?

— Będziesz zła!

— Z mojego powodu!

— Tak.

— To głupie.

— Czy jestem ci wstrętny?

— Głupi. Jesteś zwyczajny. I, jak myślę, nie gorszy od innych. Poza tym mało cię znam. Ale każdej kobiecie… każdemu człowiekowi takie coś pochlebia. To miłe.

— Dziękuję, ale i tak nie powiedziałaś mi wiele o sobie. Dlaczego, twoim zdaniem, nie ma wyjścia?

— Dlatego, że wybrała sobie taki zawód, który ma w sobie ryzyko niemożności powrotu do domu. Nie wszystkie statki wracają na Ziemię. Tak było i będzie.

— Rozumiem, kiedy tak mówi Kapitan-1. To wilk kosmiczny.

— Nie należy mnie nie doceniać — powiedziała Grażyna — dlatego, że podobają ci się moje nogi czy brwi. Nie jestem płcią słabą.

— Nie strasz mnie. Nie chciałbym, żeby moja przyszła żona miała twardszy charakter od mojego.

— Masz szczęście, że nie będę twoją żoną. Na dodatek jestem od ciebie starsza.

Potem Pawłysz odprowadził Grażynę do jej kajuty. Rozmawiali o Jałcie. Okazało się, że oboje nie tak dawno temu spędzili jakiś czas na Herbacianym Wzgórzu, w małym pensjonacie.

Drzwi do kajuty Grażyny były uchylone, paliło się światło.

Na jej łóżku leżała zwinięta w kłębek Armine. Słysząc kroki na korytarzu, poderwała się.

— Wybacz — powiedziała do Grażyny. — Bałam się być sama w kajucie. Już sobie idę.

— Dobranoc, Sławku — od razu pożegnała się Grażyna.

18

Uroczysty charakter ostatniego zebrania w messie wytłumaczyć można chyba było tym, że wszyscy obecni starali się, świadomie czy nie, okazać, że nic ekstraordynaryjnego się nie wydarzyło. Po prostu, zebrali się, by przedyskutować ważny problem. Rzeczywiście — ważny. Ale nic więcej. I gotowi są do powrotu do swoich zajęć i obowiązków, gdy tylko dyskusja się skończy.

Pawłysz usiadł z tyłu, na kanapie przy stoliku szachowym. Pomyślał, że statek wypełnia martwe powietrze. Takie, które nigdy nie było zasilane zapachami żywego świata. Pawłysz miał ochotę otworzyć okno. Właśnie dlatego, że nie można było tego zrobić. Można wytrzymać rok w zamkniętym pokoju, ale jak w nim żyć przez wiele lat? Nie, trzeba myśleć o czymś innym. Może wpatrywać się w twarze zebranych, żeby odgadnąć, kto i co powie?

Pawłysz rozumiał, że jeśli Kapitan-1, odświętny dziś, wyprasowany, wygolony, wydestylowany, zapyta właśnie jego, to on, Pawłysz, powie: „Tak”. Ale Pawłysz jednocześnie nic nie mógł zrobić z tym robakiem, siedzącym w jego wnętrzu i mającym nadzieję, że inni, na przykład posępny Wargezi czy Armine, składająca na kolanach wilgotną chusteczkę, albo może milczący przez cały ostatni dzień Johnson, powie: „Nie”.

I przyłapał się na tym, że usiłuje mentalnie wmówić w Wargeziego, by ten podniósł się i powiedział: „To nieludzkie i niewyobrażalne, byśmy my wszyscy, włącznie z takimi młodymi ludźmi jak Pawłysz, którzy tak się śpieszą do domów, odmawiali sobie i im wszystkich rozkoszy wynikających z życia wśród ludzi dla jakiegoś abstrakcyjnego celu”… I nagle Pawłysz zawstydził się tak, że aż się wystraszył, czy nie zarumienił się, bo rumienił się łatwo. I bał się, że napotka spojrzenie Grażyny, dla której wszystko było jasne i która już podjęła decyzję. A niby dlaczego miała decydować za niego, za Pawłysza?

— Pawłysz — powiedział Kapitan-1. — Pan jest najmłodszy z załogi. Powinien pan pierwszy zabrać głos.