Выбрать главу

Pawłysz niemal krzyknął: „Nie ja! Nie chcę być pierwszy!”. Jak na lekcji — wpatrujesz się w nauczyciela, którego palec przesuwa się po rubrykach dziennika. Oto minął literę „b” i twój sąsiad Borodulin odetchnął z ulgą, oto palec belfra zbliża się do twojego nazwiska, a ty prosisz go w myślach: „przeskocz, omiń mnie, tam są jeszcze inni, którzy na pewno przygotowali się do dzisiejszej odpytki i rozwiązali te zadania.”

Pawłysz wstał i, nie rozglądając się, poczuł, że spojrzenia obecnych dosłownie ścisnęły go.

W głowie panowała absolutna, bezdenna pustka. Dokładnie tak, jak wtedy w szkole. I nie wolno patrzeć przez okno, za którym na gałęzi drzewa siedzą dwa wróble, i myśleć: „który odleci pierwszy? A co się tyczy równania, to nie istnieją żadne równania”

Pawłyszowi wydawało się, że milczy już długi czas, może nawet godzinę.

Ale wszyscy cierpliwie czekali, czekali może ze dwadzieścia sekund, póki milczał.

— Tak — powiedział Pawłysz.

— Przepraszam — powiedział Kapitan-1. — Słowo „tak” oznacza?.. Lecieć czy wracać?

— Powinniśmy lecieć dalej.

— Dziękuję. — Kapitan-1 odwrócił się do młodego nawigatora, stażysty, który przyleciał razem z Pawłyszem.

Ten podniósł się szybko, niczym wzorowy uczeń, wyczekujący z utęsknieniem wezwania do tablicy.

— Lecieć dalej — powiedział.

Pawłysz poczuł ulgę. Jakby skończył jakąś ważną i jednocześnie nieprzyjemną robotę. I teraz czuł się lekko. Już widział świat normalnie. A pierwsze słowa jakby obudziły całą messę. Ktoś odkaszlnął, ktoś rozsiadł się wygodniej…

Ludzie wstawali i mówili „tak”.

Odbywało się to prosto i spokojnie, inaczej niż wyobrażał sobie Pawłysz.

Jako dziesiąty czy jedenasty wstał Wargezi.

Pawłysz zrozumiał, że nadszedł krytyczny moment. To samo rozumieli inni. Znowu zrobiło się bardzo cicho.

— Lećmy dalej — po prostu oświadczył Wargezi.

Pawłyszowi wydało się, że usłyszał westchnienie ulgi.

A może ktoś był tak samo słaby jak Pawłysz? I westchnął nie

z ulgą, tylko odwrotnie? Jakby zamknęły się jakieś drzwi? Ale Wargezi nie usiadł. Miał ochotę powiedzieć coś jeszcze.

I nikt mu nie przerywał.

— Kiedy jest się młodym — kontynuował Wargezi — życie nie wydaje się takie cenne, ponieważ ma się przed sobą jeszcze zbyt wiele wszystkiego. Tak wiele, że ten skarb jest nie do wyczerpania. Byłoby mi łatwiej się zdecydować, gdybym był taki młody jak Sława Pawłysz. W końcu, minie kilka lat, i stanę się pierwszym człowiekiem, który postawi nogę na planecie pod innymi gwiazdami. Stanę się wielkim człowiekiem. Mimo całej względności wielkości. Pewnie, na miejscu Sławka zazdrościłbym wszystkim, którym przypadło być w ostatniej zmianie. A los wskazał palcem nas. Tyle, że z przesunięciem o trzydzieści lat. Mieliśmy szczęście? Mieliśmy. Czy ja osobiście miałem szczęście? Nie wiem. Dlatego, że już mam za sobą połowę życia i nauczyłem się je cenić. Nauczyłem się liczyć dnie, ponieważ biegną za szybko. Ale przecież tak samo będą biegły na Ziemi. A ja będę przez wszystkie te lata, trzynaście lat, w myślach leciał do gwiazdy i codziennie żałował, że nie zgodziłem się na ten lot. Przecież trzynaście lat to nie jest tak dużo. Wiem. Już trzy razy przeżyłem taki okres.

I usiadł.

Pawłysz pomyślał, że Wargezi trochę jakby oszukiwał. Powiedział tylko o trzynastu latach, nie o dwudziestu sześciu. Chociaż, może, i ma rację. Nie może być, żeby przez te lata na Ziemi nie wymyślili, jak dogonić „Anteusza”.

I Pawłysz spróbował wyobrazić sobie siebie za te trzynaście lat. Mam trzydzieści trzy. Jestem miody. Otwieram luk lądownika. Wychodzę na chłodną trawę planety, której nikt jeszcze nie oglądał na oczy. Idę po niej…

— Armine? — odezwał się Kapitan-1.

Armine poderwała się szybko jak prostująca się sprężyna.

— Ja z wami — powiedziała. — Nie mogę być przeciwko wszystkim.

— Ale jesteś przeciwna? — zapytał kapitan.

— Nie, ja jak wszyscy.

Skierowała się do wyjścia.

Grażyna poderwała się i ruszyła za nią.

— To nic — powiedziała. °— Nie przejmujcie się. Zaraz wracam.

— A jakie ty masz zdanie? — zapytał Kapitan-1.

— Ja głosuję za lotem. Oczywiście, że za lotem, czy to nie jest jasne?

I wybiegła za Armine.

Ani jeden człowiek z trzydziestu czterech członków załogi nie powiedział, że chce wracać.

„Pewnie — pomyślał Pawłysz — wielu by chciało wrócić. Ja też. Ale nie chciałbym żyć na Ziemi i za trzynaście lat uświadomić sobie: oto dziś zszedłbym na grunt tej planety”.

— W końcu — powiedział mechanik ze starej zmiany, jeden z ostatnich — mam i tu do cholery roboty.

19

Pawłysz postanowił odwiedzić Grażynę. Teraz już nie czuł się onieśmielony pod jej drzwiami. Teraz już nigdy nie będą sobie obcy. Jakąkolwiek będzie ich przyszłość, będzie wspólna.

— No i jak tam? Czym się skończyło? — zapytała Grażyna. Leżała przed nią księga w niebieskiej okładce.

— Prowadzę dziennik — wyjaśniła, widząc, że Pawłysz przygląda się księdze.

— Kapitan-1 radził odłożyć decyzję jeszcze o jeden dzień.

— Z powodu Armine?

— Oczywiście. I żeby jeszcze co poniektórzy mieli czas się namyślić. I powiedział, że ci, co mają wątpliwości, mogą przychodzić bezpośrednio do niego. Zdarza się, że trudno jest powiedzieć, co się myśli, kiedy słucha tego wielu ludzi.

— I co?

Pawłysz rozglądał się po niewielkiej kajucie. Grażyna zamieszkiwała ją już cały rok. Ani jednej fotografii, ani jednej ozdoby. Tylko małe zdjęcie ładnej kobiety. Pewnie mamy. Może już się spakowała do powrotu?

— Już się spakowałam — odpowiedziała na jego myśl Grażyna. — A tak w ogóle to jestem pedantką. Co zdecydowano?

— Jednogłośnie. Postanowiono, co znaczy, że postanowiono. I wysłano grawigram.

— Który nie dojdzie.

— Może i nie dojdzie. A może dojdzie. Przecież nie to jest ważne.

— „Anteusz” kontynuuje lot?

— Tak. Jak się czuje Armine?

— Poszła do siebie.

— Nie chce lecieć?

— Poleci, jak wszyscy — powiedział Grażyna. — Ona rozumie, że jej życzenie nie może być w sprzeczności z życzeniami wszystkich pozostałych. I wszystkich tych, co zostali w domu. To właśnie jest demokracja.

Pawłysz ciągle stał w progu, Grażyna nie zaprosiła go, by usiadł.

— Trudno mi się sprzeczać — rzekł Pawłysz. — Nie potrafię dyskutować. Ale może ona musi wracać do domu?

— Co znaczy „musi”? Bardziej niż ty? Bardziej niż ja?

— Każdy rozumie to po swojemu. Nie mam pewności, czy mamy prawo, nawet jeśli jesteśmy w większości, narzucać swoją wolę innym.

— To są głupie i puste słowa! — eksplodowała Grażyna. — Jeśli wszyscy są jednomyślni, nie może być postępu! Najczęściej w historii ludzkości mniejszość narzucała swoją wolę większości. Jeszcze jak narzucała. A niepokornych stawiano pod murem! Czytałeś o tym?

— To się ma nijak do nas.

Pawłysz nagle zobaczył, że Grażyna ma oczy pantery. To nie znaczyło, że w swoim życiu widział dużo panter i zaglądał wszystkim w oczy. Ale takie jasne, zimne, zielone oczy powinny być oczami pantery. Strach w nie patrzeć. Ale zakochanie polega na tym, że zjawiska i sytuacje wywołujące protest w normalnym życiu, w obiekcie miłości wręcz zniewalają. Miłość kończy się wtedy, kiedy człowiek zaczyna cię irytować. Kiedy drażnią drobiazgi, detale, głos, gesty. A Pawłysz myślał: „jakie piękne oczy mają pantery”.