— Jeśli odwołano, to nie będzie potwierdzenia.
— Dlaczego?
— Coś się stało. A jeśli tak, to grawigramy nie docierają.
— Myślisz, że to awaria?
— Niewyobrażalne. Zawsze jest możliwość przerzucenia energii z tarczy antarktycznej.
Rozległ się dźwięk brzęczyka.
Nawigator wyciągnął rękę, przejechał nad pulpitem dłonią, przyjął wywołanie.
Pawłysz widział, jak na ekranie wideofonu zarysowało się oblicze Kapitana-1. To znaczy kapitana ze starej zmiany. Teraz na pokładzie są obaj kapitanowie, ale nowy przejmie dowodzenie dopiero ostatniego dnia. Kapitan-1, Żelazny Lech, zapytał z ekranu wideofonu:
— Nie ma fluktuacji kursu?
— Proszę się nie łudzić, kapitanie — powiedział nawigator. -Wszystko sprawdzone.
— Dlaczego oni milczą? — zapytał drugi nawigator.
Kapitan-1 nic nie odpowiedział. Wyłączył się.
Pawłysz uznał, że lepiej będzie, gdy zniknie. Właśnie zrozumiał — coś się stało. Najprawdopodobniej z łącznością. Ci trzej byli zaniepokojeni.
Brakowało tylko, żeby sprawdziły się przepowiednie Wargeziego.
Pawłysz zamyślił się, ale nie tak mocno, by zapomnieć o celu swych poszukiwań.
W sztolni windy dał się słyszeć jakiś szelest — ktoś przemieszczał się do góry. Pawłysz zatrzymał się. Dach windy podjechał do góry, pokazała się otwarta kabina. Stała w niej Grażyna i druga dziewczyna, niewysoka brunetka, o stromej piersi i brązowych oczach.
Dziewczyny zobaczyły Pawłysza.
— Jedź z nami — powiedziała Grażyna. — Poznaj Armine. Pracujemy razem.
Pawłysz wszedł do wolno przemieszczającej się windy.
— Co tu robisz? — zapytała Grażyna.
— Szukałem cię.
— Tu? — Grażyna wpatrywała się w niego uważnie.
— Wstąpiłem do sterówki.
— Nawigatorzy nie lubią postronnych.
— Nie wchodziłem.
— To nielogiczne. Po co wstępowałeś, skoro nie wchodziłeś?
— Nawigatorzy rozmawiali o czymś, nie chciałem przeszkadzać.
— Jesteś czymś zaniepokojony?
— Nie mamy łączności z Ziemią.
Najpierw postanowił, że nikomu nie powie o tym, co podsłuchał, ale język sam to powiedział. Człowiek mający coś nowego do powiedzenia zawsze wydaje się kobiecie bardziej interesujący od tego, który nie ma nic do zaoferowania.
— Tego jeszcze brakowało — oburzyła się Grażyna. — To niemożliwe. Coś poplątałeś.
8
Podczas obiadu, który — zgodnie ze zwyczajem — był wspaniały, ale tym razem nie sensacyjny, okazało się, że Pawłysz miał rację.
Po pierwszych toastach i przemowach, rytuał których był opracowany wiele lat temu, nadeszła kolej na Kapitana-1.
Powiedział, jak należało, że przekazuje statek Kapitanowi-2 i nowej załodze, mając nadzieję, że nie będą oni mieli pretensji do poprzedniej obsady.
Następnie powinien był powiedzieć, jak przyjemnie będzie mu spotkać się za rok na Ziemi. Ale Kapitan-1 nagle zamilkł. A potem powiedział zupełnie innym tonem:
— Dzisiaj otrzymaliśmy z Ziemi grawigram.
Pawłysz siedział akurat naprzeciwko Kapitana-1. Gdy wszyscy siadali, długo stał, udając, że syci oczy górą sałaty. W rzeczywistości chciał zobaczyć, gdzie siada Grażyna. Już zaczął odliczać minuty do rozstania i wyobrażać sobie, jak pusty będzie statek bez jej osoby, ale wyszło jakoś tak, że Grażyna zaczęła rozmowę z nieznanymi Pawłyszowi grawitacyjniakami ze starej załogi i zupełnie zapomniała o nim. I usiadła między tymi chłopakami. Tak więc Pawłysz zmuszony był usiąść daleko od niej, niemal na końcu stołu, naprzeciwko Kapitana-1.
— Co się stało? — zapytał Wargezi. Zapytał ponurym tonem, jakby wcale nie pytał, a wygłaszał swoje: „A uprzedzałem”.
Grawigramy są rzadkimi gośćmi na statku.
Żeby wysłać przekaz na taką odległość, trzeba zużyć koszmarną ilość energii. Niezaplanowanych grawigramów nie powinno się wysyłać dlatego, że przecież przesyłany człowiek z nowej zmiany już za godzinę dostarczy wszelkich wiadomości. Skoro więc na Ziemi nie czekano na przesłanie ludzi, to znaczy, że coś się wydarzyło.
— Grawigram dotarł niecały — powiedział Kapitan-1. To był niewysoki mężczyzna i dlatego stał, opierając się rękami o stół.
Malutki, szczupły, żylasty facet. Kilka lat temu to on właśnie
ustawił kabinę na Plutonie.
— Grawigram jest urwany — powtórzył. — Jego treść jest taka:
„Przerzut odkładamy…”
— To niemożliwe! — powiedział ktoś cicho w odległym końcu stołu.
9
O siedemnastej czasu pokładowego Pawłysz znajdował się obok kabiny.
Tu nie był turystą. Pracował.
Właściwie — czekał, czy będzie jakaś praca. Jego działania lekarza zaczynały się w chwili, kiedy w wannie materializował się astronauta. Aż do tego momentu Pawłysz tylko dublował Stanza.
Z Ziemi nie nadeszło więcej ani jedno słowo. Wiadomo było, że z przerzutu nici.
Tym niemniej wszyscy na „Anteuszu” zachowywali się tak, jakby nic się nie wydarzyło. Tak zdecydowali kapitanowie. O siedemnastej pracownicy ośrodka teleportacji znajdowali się na swych posterunkach, gotowi do odbioru.
W odróżnieniu od normalnej procedury, tym razem obecni byli obaj kapitanowie.
W ciągu stu sześciu lat lotu nie zdarzyło się jeszcze ani jedno odwołanie przerzutu.
Przy stole, kiedy pojawiło się kilka hipotez, kiedy wypowiadano mądre i niemądre słowa, dotyczące tego, co mogło się wydarzyć, przypomniano sobie, że pewnego razu zamiast jednego kosmonauty, przyjęto drugiego. Pierwszy niespodziewanie zachorował.
Dlatego na pokładzie postanowiono zachowywać się, jak gdyby grawigramu w ogóle nie było.
O siedemnastej dwadzieścia sześć Pawłysz włączył swoje stanowisko — kontroler-bis.
Stanowisko wysłało na display parametry systemu. Pawłysz czekał na komentarz Stanza.
— Parametry w normie — powiedział ten. Siedział przy głównym pulpicie. — Gotów do przyjęcia.
Pawłysz zerknął na mierniki Stanza, przeniósł wzrok na swoje, identyczne dane.
— Kontroler-bis gotów do przyjęcia — potwierdził słowa Stanza.
Była siedemnasta dwadzieścia siedem.
— Roztwór w normie — rzekł Wargezi.
Reszta była sprawą automatów.
To były najdłuższe minuty w życiu Pawłysza.
— Czas — powiedział technik o nazwisku Johnson.
— Czas — powtórzył Stanzo.
Kabina odbiorcza była martwa.
Poczekali jeszcze siedem minut. Rozmawiali, czując nawet pewną ulgę — przed decydującym momentem panowało tu nieznane.
Prognoza potwierdziła się — przerzut się nie odbędzie.
I już nie było na co czekać.
Kapitanowie odeszli. Żylasty Kapitan-1, któremu nie sądzone było wydać rozkaz, i Kapitan-2, wysoki, szczupły, bardzo młody — nawet może za młody z punktu widzenia Pawłysza.
A po pięciu minutach Kapitan-1 przez komunikator wewnętrzny zwołał obie załogi do messy.
Na posterunkach pozostali tylko dyżurni.
Kabin pilnował Stanzo.
10
Stół był już sprzątnięty.
Tylko obrus pozostał na długim stole. I krzesła dokoła stołu. Kucharz podał kawę. Pawłysz usiadł obok Grażyny.
Wargezi milczał. Pawłysz oczekiwał, że ten będzie popisywał się elokwencją, ale doktor milczał. Kapitan-1 powiedział:
— Nie rezygnowaliśmy z odebrania przerzutu, ale kabina nie pracuje. Nie otrzymaliśmy więcej grawigramów. Nie wiemy, ile czasu będzie trwała ta sytuacja i nie wiemy, co ją wywołało. Jeszcze wczoraj wszystko było w porządku.