Выбрать главу

Pawłysz skinął głową, chociaż nikt nie widział tego skinienia. Chciał powiedzieć, że wczoraj on właśnie przyleciał jako ostami z załogi. I nic szczególnego na Ziemi się nie działo. Padał deszcz. Kiedy Pawłysz biegł z ośrodka do bazy przerzutowej, zdążył przemoknąć do suchej nitki. Pod kabiną czekała na niego Świetlana Pawłowna, operatorka. Podała mu frotowy ręcznik i powiedziała: „Wytrzyj się. Nie wypada pojawiać się w mokrym widzie na drugim końcu Galaktyki”. Pawłysz tak się denerwował, że nie zauważył nawet, jak znalazł się w szatni, jak poszedł oddać swoje rzeczy do kontenera i zapomniał zwrócić ręcznik, więc Świetlana musiała biegać za nim.

— Na razie nie mamy żadnych danych co do natury tego… — Kapitan szukał właściwego słowa —… incydentu. Dlatego tymczasowo traktujemy naszą mieszaną załogę, jak stałą załogę statku i przystępujemy do normalnych zajęć. Gdy tylko nadejdą jakieś nowe wiadomości, natychmiast powiadomimy wszystkich. Zebrani podnieśli się.

— Cieszę się — powiedział Pawłysz, gdy podeszli do drzwi.

— Z czego? — zapytała Grażyna.

— Nie możesz odlecieć.

— Odlecę. Przy pierwszej możliwości.

— Na Ziemi usłyszano moje modlitwy — oświadczył Pawłysz.

— Nie podzielam twych modlitw. — Grażyna patrzyła mu prosto w oczy.

— Masz na Ziemi kogoś? Czeka na ciebie?

— Potrafisz być nietaktowny! Podeszła do nich Armine.

— Boję się — powiedziała.

— Tego jeszcze brakowało! Nic nam nie grozi — odezwała się Grażyna, natychmiast zapomniawszy o Pawłyszu.

Armine była blada, wyraźnie widać było ciemny puch nad górną wargą. „Dziwne — pomyślał Pawłysz. — Czego tu się bać?”

11

Pawłysz wrócił do kabiny.

Sądził, że będzie przy niej tylko Stanzo, ale był tam już i Johnson, i Wargezi. I jeszcze dwaj kabiniarze z poprzedniej zmiany.

Stanzo powiedział, że Pawłysz słusznie postąpił, przychodząc. Trzeba „przedzwonić” wszystkie zaciski. Nawet przy potrójnym dublowaniu mogło wydarzyć się coś nieprzewidzianego.

Zaczęli działać. To było nudne zajęcie, zrozumiałe i niepotrzebne, ponieważ jego wykonywanie negowało ostatni grawigram z Ziemi.

Najpierw wszyscy pracowali w milczeniu, oddzieleni od siebie przegródkami i korpusami bloków. Potem zaczęto rozmawiać. Jedna z właściwości człowieka to budowanie hipotez, ale najważniejszego przypuszczenia, które wisiało na końcu języka każdego z nich, jakoś nie wypowiadano głośno. Pierwszy zaczął o tym mówić Pawłysz.

Jako najmłodszy. Ponieważ na starych statkach — w messie — pierwszy zabierał głos podczas rady wojennej najmłodszy oficer. A ostatnie słowo należało do kapitana.

— Czytałem artykuł Dąbrowskiego — rzekł Pawłysz. Zrobiło się cicho. Wszyscy usłyszeli jego słowa. Potem Pawłysz usłyszał głos Stanza:

— Kontrargumenty były przekonujące.

— Po prostu kpili z niego — odezwał się rozdrażnionym tonem Wargezi. — A to przecież nie jest chłopczyk ze szkoły, przeliczył wszystkie warianty.

— Ale nie wolno zapominać — to odezwał się Johnson — że według jego obliczeń granica przerzutów powinna była nastąpić już sześć czy siedem lat temu.

— Sześć — odezwał się Pawłysz. — Punkt krytyczny „Anteusz” już minął.

Artykuł, o którym rozmawiano, był skazany na wąski krąg odbiorców, ponieważ został wydrukowany w Komunikatach Wrocławskiego Instytutu Łączności Kosmicznej, a i sam Dąbrowski nie był przecież kabiniarzem. Ale tekst wpadł w ręce dziennikarzowi specjalizującemu się w popularyzacji nauki, a dziennikarz ten zrozumiał, o czym w tekście jest mowa.

Dąbrowski rozpatrywał teoretyczny model łączności grawitacyjnej. Z jego umownych i wielce nieortodoksyjnych założeń wynikało, że fale grawitacyjne — nośniki teleportacji — miały w Galaktyce określony energetyczny zasięg. Twierdził, że konstruktorzy statku popełnili błędy w swoich obliczeniach. I że łączność z „Anteuszem” nieuchronnie ustanie.

Artykuł został opublikowany około dziesięciu lat temu.

Dziennikarz, który wygrzebał gdzieś artykuł, dotarł do Dąbrowskiego, który opowiedział przystępnym językiem, co miał na myśli. Następnie dziennikarz odbył rozmowy z oponentami autora, którzy wskazali na trzy oczywiste błędy w jego obliczeniach. Ten właśnie spór został opublikowany.

Argumenty oponentów Dąbrowskiego wyglądały znacznie bardzie przekonująco niż jego obliczenia, sam tekst wywołał dyskusje i polemiki, które formalnie zakończyły się porażką Dąbrowskiego. Co prawda, najpoważniejsi matematycy twierdzili, że w jego obliczeniach coś jest. Poza tym jego teorię potwierdzał fakt, że wydatki energii na łączność i (deportację rosły szybciej niż to zakładano na początku.

Ponownie o artykule przypomniano sobie cztery lata później, kiedy, jeśli wierzyć Dąbrowskiemu, łączność miała się urwać.

Łączność nie urwała się, ale miał miejsce istotny skok w wydatkowaniu energii. Oponenci Dąbrowskiego odetchnęli z ulgą, ale i jego stronnicy nie umilkli.

I tak minęło kolejnych sześć lat.

— Nawet jeśli on nie ma racji — powiedział Wargezi — to lot w tych warunkach jest zwyczajnym marnowaniem energii. Każdy przerzut kosztuje teraz tyle, co wzniesienie wieży babilońskiej.

— Na szczęście nie potrzebujemy wieży babilońskiej — zauważył Stanzo.

— A czy może tak się stać, że zostaniemy teraz sami? — zapytał Pawłysz. — Mam na myśli, jeśli Dąbrowski ma jakąś tam rację?

Odpowiedziało mu milczenie.

— A jeśli tak, to co możemy zrobić? — zapytał Pawłysz po długiej pauzie.

— Wiadomo, co — powiedział Wargezi. Ponownie nikt się nie odezwał.

Ale ponieważ Pawłysz nadal nie wiedział, co to znaczy, powtórzył pytanie.

— Wracać — powiedział Stanzo.

12

Na kolację w messie zeszli się wszyscy wolni od wacht członkowie załogi. Kolacja była z gatunku „imieniny na sucho” — składała się z resztek obiadowej uczty. Pawłysz przybiegł jako jeden z pierwszych i wiercił się, czekając, aż przyjdzie Grażyna, Przyszła Armine, bardzo smutna, i powiedziała, siadając obok Pawłysza:

— Grażyna nie przyjdzie.

— Zmęczona?

— Zła.

— Dlaczego?

— Przecież wiesz — powiedziała Armine. — Rozmawiałyśmy z naszymi nawigatorami. Wyobrażasz sobie, ile czasu stracimy na wykonanie zwrotu statku?

— Nie myślałem o tym.

Rozmawiali cicho i wydawało się im, że nikt ich nie słyszy. Ale usłyszał biolog siedzący naprzeciwko.

— Dwa miesiące — powiedział. — Co najmniej dwa miesiące. Nawigatorzy siedzą teraz nad obliczeniami.

— Pewnie więcej niż dwa miesiące. I nie wiadomo, ile trzeba będzie lecieć z powrotem, żeby wróciła łączność. Przedział Dąbrowskiego jest dość rozległy.

Pawłysz zdziwił się. Wydawało mu się dotąd, że tylko w ich sekcji ktoś wpadł na pomysł połączenia wydarzeń na pokładzie „Anteusza” z teorią Dąbrowskiego. Okazało się, że wszędzie na statku myślano podobnie.

— Co w tym strasznego? — zapytał Pawłysz. — Dwa, trzy miesiące polatamy razem.

— Ale myśmy liczyły, że jutro będziemy w domu.

— Po co ten pośpiech?

Lekkomyślność czasem waliła się na Pawłysza jak atak choroby. Potem sam sobie się dziwił, dlaczego poważne myśli uciekają gdzieś.