— Ee…! — Mira energicznym machnięciem ręki przepłoszyła wyraz rozmarzenia, który odbił się w jej oczach.
— E…! — Paweł odwrócił głowę.
Dziadek zaśmiał się cicho.
— Panie profesorze — rzekł półgłosem ojciec Łukasza — znam ludzi, którzy mieliby także inne życzenia… Przede wszystkim inne…
— Ja też — pan Klemens spoważniał. — Ale ludzie zaspokajają swoje pragnienia również bez udziału wróżek… a świat wygląda tak, jak wygląda. Czy czytaliście kiedyś bajkę, w której dobra wróżka pokazuje się nie jakiemuś jednemu samotnemu wybrańcowi, tylko, dajmy na to, mieszkańcom całej wsi? Albo całego miasta? Albo całej Ziemi?… Prawda, że nie? No więc spróbujcie sobie wyobrazić taką właśnie bajkę. Miro? Pawle? Spróbujecie?
— Ee!.. — prychnęła już bez rozmarzenia Mira.
— Ee!.. — zawtórował jej Paweł. — Mamy wakacje — zaznaczył z naciskiem.
Dziadek pokiwał głową.
— Szkoda. Okazałoby się, że kwestia, o co prosić dobrą wróżkę, aby jej nie postawić w sytuacji bez wyjścia, a sobie zamiast przyjemności, nie napytać biedy, jest bardzo zawiła i wysoce pouczająca.
— Tak… — westchnął ojciec Łukasza. — To prawda. Robimy swoje i bez dobrych wróżek. — Właśnie.
Zaległo milczenie.
Pani Heleny wciąż jeszcze nie było w domu. Nie wrócił także Łukasz.
— Dziadek ma rację — Mira zajrzała do kuchni i wyszła z niej niezadowolona. — Nie ma tu żadnej wróżki. Jest zły potwór. Usadowił się w sklepie spożywczym i kiedy zjadł wszystko, co tam było, zaczął pożerać kupujących. Mama widziała go z daleka, ale pomyślała, że biedak musi być strasznie głodny i sama szybko rzuciła mu się w paszczę.
— To możliwe — rzekł z namysłem dziadek. — Wasza mama rzeczywiście ma słabość do potworów.
— Szczególnie lubi obgryzać kości — Mira uznała, że dziadek nic nie powiedział. — Czy Łukasz nie miał czegoś do załatwienia w sklepie? — spytała przymilnie.
Przez twarz pana Polowego przebiegł króciutki, bolesny skurcz.
— Nie wiem…
— Ani wróżka, ani potwór — ogłosił tonem wyroczni Paweł. — Ktoś kopał żwir i dokopał się do podziemnej rzeki. Powstał kolosalny lej, aż do środka ziemi. Ludzie nosili w workach glinę, żeby go zatkać, ale lej wchłonął wszystkich. Byłem na japońskim filmie…
Słuchacze nigdy się nie dowiedzieli dlaczego Paweł zaczął mówić o japońskim filmie, skoro to właśnie Japończycy robią frapujące filmy o potworach, a nie o kopaniu żwiru, bo w tym momencie z zewnątrz dobiegło ogłuszające wołanie:
— Tato! Tato!
— Widzisz?! — ucieszyła się Mira. — Jednak potwór!
„Potwór” wpadł do pokoju jak bomba, potknął się o dywan, przewrócił krzesło, po czym porwał ojca za rękę i zaczął go z całej siły ciągnąć ku drzwiom.
— Tato! Tato! — dyszał gorączkowo. — To ONI! Wiesz? Wiesz? ONI!!!.. Chodź zaraz do szkoły! Tam jest cały Górek, wszyscy czekają na nowe wiadomości. Przyjechało wojsko! Są dziennikarze, uczeni!
Być może Łukaszowi udałoby się wywlec na dwór oszołomionego ojca, który stawiał jedynie bierny opór, gdyby nie to, że drogę zagrodziła mu pani Helena. Ona i Łukasz spotkali się przypadkiem tam, gdzie dzisiaj spotykali się wszyscy, i razem wrócili do domu. To „razem” polegało na tym, że biedna pani Helena usiłowała nadążyć za galopującym chłopcem.
Chwilę ciszy wykorzystał dziadek Klemens, by prędko zapytać: — Jacy „oni”? Co się dzieje?
Łukasz zaczerpnął powietrza, ale jego z kolei ubiegła teraz mama Miry i Pawła.
— Po prostu oni — powiedziała. Rzuciła na fotel prawie puste Siatki i odruchowo poprawiła swoje śliczne posrebrzane włosy. — Słuchajcie — mówiła z niezwykłym jak na nią ożywieniem — albo ja zwariowałam, to znaczy oboje z Łukaszem ulegliśmy jakiemuś szaleństwu, albo zwariował cały świat dokoła nas. Ale jeśli przypadkiem nikt nie zwariował, to znaczy, że w Górku wylądowali kosmici. Tacy jak na obrazkach, mali, zieloni, skośnoocy. Byli, a przynajmniej jeden z nich był w kilku domach. Mnóstwo ludzi widziało latające spodki. Kosmici. Przybysze z gwiazd. Co wy na to?
Tu Alauda z planety trzeciej
— Wykluczone — sprzeciwiła się pani Helena. — Nawet kosmonauci nie startują z pustymi żołądkami. Normalnego obiadu nie zrobię, bo sklepy były zamknięte, ale są jeszcze konserwy. Coś zjeść musicie, inaczej was nie puszczę.
— Jak to „nas”? — obruszył się dziadek Klemens. — Czyżbyś ty zamierzała zostać w domu?
— Ależ pójdę. Naturalnie że pójdę — odpowiedzi, która dobiegła już z kuchni, zawtórował szczęk naczyń. — UFO w Górku. Pomyśleć tylko…
— To znaczy, że kolacji także nie będzie — rzekł dobitnie Paweł.
— Tato… — powiedział błagalnie Łukasz mrugając nerwowo oczami. — Tato…
Ojciec położył palec na ustach.
— Mnie się nie śpieszy — podkreśliła Mira. — Mam nadzieję, że te stwory odlecą, zanim wszyscy dostaniemy kręćka, jak gajowy.
Na stole pojawiły się dymiące talerze.
— No — pierwszy skończył Paweł. — Jeśli koniecznie chcecie biegać z wywieszonym językiem za jakimiś zieleniuchami, to ja jestem gotowy. Chętnie się pośmieję. Trzeba wziąć aparat fotograficzny — zerwał się i pobiegł do szafki. — Dlaczego nie mamy kamery? Wszyscy moi koledzy mają kamery — szybkimi ruchami wyrzucał z półek zbędne przedmioty. — Ale mnie oczywiście wystarczy aparat. No! Są wreszcie filmy — odsapnął. — Wezmę dwa zapasowe…
Mira z hałasem odsunęła krzesło.
— Chodźmy w końcu! — wybuchnęła, zapominając, że jakieś tam gwiezdne zielonuchy nic a nic jej nie obchodzą.
Dziadek Klemens uśmiechnął się nieznacznie, po czym bez słowa ujął swoją synową pod ramię i ceremonialnym krokiem tancerza, który prowadzi partnerkę na parkiet, powiódł ją w stronę wyjścia.
Pięć minut później nikt z szóstki śpieszącej na spotkanie Wielkiej Przygody nie posuwał się już krokiem ceremonialnym. I nikt nie udawał, że lądowanie kosmitów stanowi jedynie nużącą przeszkodę w statecznym, wakacyjnym leniuchowaniu.
Mama Miry i Pawła zdążyła powtórzyć wszystko, czego dowiedziała się od ludzi oblegających budynek miejscowej szkoły i od Łukasza. Ten ostatni słuchał opowieści pani Heleny z nie mniejszym zainteresowaniem niż pozostali, poprzestając na pełnych treści przerywnikach w rodzaju: „właśnie, właśnie!”, „widzisz tato, widzisz?” lub „tak, tak!”