Выбрать главу

— Ze strachu przed kosmitami zamknął się w piwnicy pod chlewem.

Czeka tam na nich z siekierą. Można rzec, że sam urządził sobie kryminał — odparł równie cicho dziadek.

— Prędzej czy później prawdziwy kryminał też go nie minie…

Gdyby to słyszał Łukasz, powiedziałby sobie w duchu, że jednak nie znał dotąd swojego dobrego znajomego. To zresztą powiedziałby sobie już wcześniej. Teraz musiałby tylko dorzucić parę znaków zapytania. Kim w końcu jest ten człowiek, skoro, jak się okazuje, dziadek Klemens zdradził mu wstydliwą tajemnicę swojego wnuka, choć tak skrzętnie ukrywał ją przed innymi? Czemu dziadek tak postąpił? Co kryje się za jego konszachtami z typem, który przyjechał do Górka bez legitymacji?

Naturalnie, gdyby Łukasz był tutaj, nie stawiałby sobie takich pytań, ponieważ odpowiedzi już dawno nasunęłyby mu się same. Jednak wówczas wszystko wyglądałoby inaczej.

— Rozebrałem go, opłukałem mu twarz i nogi i przykryłem kocem — oznajmił ojciec Pawła schodząc z piętra. — Jutro będzie miał siniak na siniaku.

— W jego wieku człowiek bez siniaków nie jest człowiekiem — major zdjął miękką, polową rogatywkę i podszedł bliżej stołu.

— Oto głos żołnierza — rzekł dziadek. — Rycerskie blizny — zacytował. — Co?

— No, od razu blizny, to lekka przesada — odparł oficer. — O! — zawołał nagle spostrzegłszy rysunki. — Jakie to ładne!

Naczelnik gminy, gajowy i Nowak stanęli obok majora. Trzej mężczyźni na werandzie poruszyli się niespokojnie, ale nadal żaden z nich nie przestąpił progu.

— Bardzo ładne — przytaknął naczelnik. — Chętnie powiesiłbym te obrazki u nas w urzędzie. Górek tak pięknie na nich wygląda. No i mielibyśmy pamiątkę po przygodzie z kosmitami.

— Niech pan poprosi autorkę — rzekł dziadek. — Właśnie nadchodzi.

— Och, zabierzcie to! — pani Helena, dostrzegłszy, że jej rysunkowe żarty stały się przedmiotem powszechnego zainteresowania, omal nie upuściła tacy zastawionej parującymi filiżankami. Mężczyźni jak na komendę pociągnęli nosami. Rysunki powędrowały na krzesło, podobnie jak dziewczęcy kostium kąpielowy oraz ręcznik. Na stole, obok filiżanek, musiała się zmieścić także większa liczba talerzyków i półmisek z kanapkami.

— Ślicznie pani rysuje — powiedział ze szczerym zachwytem major.

— Zwłaszcza dzieci, które mówią: „pa, pa” — szepnęła gorzko pani Helena, po czym westchnęła i dopiero teraz zwróciła uwagę na dziwnych gości, tak cierpliwie czekających przed drzwiami. Przekonana, że ma do czynienia z następnymi uczestnikami akcji ratunkowej, tylko wyróżniającymi się szczególną nieśmiałością, postanowiła ich zachęcić. — A panowie? Prosimy na kawę…

Cywil szybko chwycił najbliższą filiżankę. Naczelnik mruknął coś niewyraźnie i poszedł w jego ślady. Major najpierw zajął się kanapkami.

— My przyszliśmy tutaj sami… — zaczął wyjaśniać nieporozumienie pierwszy mężczyzna. Stanął niepewnie w połowie drogi między werandą a stołem i obejrzał się na pozostałych.

— Ja jestem z prasy — wystąpił drugi.

— Ja z telewizji — rzekł z dumą trzeci.

— Ja od lat zajmuję się kosmitami, którzy odwiedzają Ziemię — uzupełnił pierwszy.

Znowu starzy znajomi! — zawołałby Łukasz. Może tym razem nawet na głos. No bo aż trzech za jednym zamachem…

Nowo przybyli ustawili się w szeregu i według wzrostu, jak na zbiórce. Z prawej strony ufolog w krótkich spodenkach. Ufolodzy chętnie rozprawiają o tak zwanych „bliskich spotkaniach trzeciego stopnia”. Nogi ufologa nosiły wyraźne ślady bardzo bliskiego spotkania, nie tyle jednak z kosmitami, ile kolcami zwykłych, ziemskich jeżyn. Pośrodku stanął dziennikarz, który jako baran dotrzymywał przedwczoraj towarzystwa znawcy gwiezdnych cywilizacji. Najniższym z trójki był reporter telewizyjny.

Pani Helena stropiła się.

— Nie bardzo rozumiem…

— Nie rozumiem, czym możemy panom służyć? — ostro wpadł jej w słowo ojciec Łukasza.

Ufolog przestąpił z jednej podrapanej nogi na drugą.

— Jak wiadomo, w Górku wylądowały istoty z innej planety — powiedział. — Zdarzało się już nieraz, w różnych miejscach naszego globu, że kosmici zapraszali pojedynczych ludzi do swoich pojazdów. Znamy relacje osób wyróżnionych przez nich w ten sposób. Nigdy nikogo nie spotkało nic złego. Państwo szukają zaginionych dzieci. Pomyślałem, że przyjdę i przytoczę niektóre fakty, żebyście się nie martwili. No bo chyba dla wszystkich jest oczywiste, że dziewczynka i chłopiec są w tej chwili na pokładzie kosmicznego statku.

— A my, korzystając z okazji, chcieliśmy prosić o kilka zdań dla prasy i dla telewizji — rzekł niższy dziennikarz. — Co państwo myślą o hipotezie wysuniętej przez tego pana? — zerknął na ufologa. — Czy bylibyście zadowoleni, gdyby wasze dzieci rzeczywiście zawarły znajomość z kosmitami? Czy ogłosilibyście publicznie, o czym z nimi rozmawiano?

— Odpowiem panu jednym słowem — rzucił zimno ojciec Łukasza. — Do widzenia. I proszę was bardzo, nie czekajcie, aż będę to musiał powtórzyć.

Pan Marek Piotrowicz wytrzeszczył oczy na swojego kolegę, jak by go widział pierwszy raz w życiu. Ale o wiele bardziej zdumiony byłby teraz Łukasz. Kto wie, czy nie zacząłby podejrzewać, że to nie on, a właśnie tata został zaproszony przez kosmitów do ich pojazdu i wyszedł stamtąd całkowicie przemieniony, jak z pałacu czarnoksiężnika.

Rafał Polowy z całą pewnością nie odwiedził ani czarnoksiężnika, ani kosmitów. Niemniej, odkąd przyprowadził na kawę gości utrudzonych całonocnymi poszukiwaniami, zachowywał się jak ktoś najzupełniej dotąd nie znany, nie tylko gospodarzom, lecz także własnemu, nieobecnemu synowi. Jego ruchy nabrały pewności. Mówił pełnym głosem, spokojnie, ale stanowczo. Był zmartwiony i zmęczony do granic wytrzymałości, a mimo to nagle przestał się garbić, kryć głowę w ramionach i czekać z każdym słowem, aż go ktoś dwa razy zagadnie.

Już wczoraj, nad jeziorem, sprawiał takie wrażenie, jak by zrzucił z pleców jakiś przygniatający go ciężar. Jednak dzisiaj wydawał się po prostu kimś innym.

Czyżby gdzieś w głębi siebie był zawsze taki jak teraz, a tylko nie ujawniał swojego prawdziwego charakteru, bo coś mu na to nie pozwalało? Czy też musiał dopiero przeżyć silny wstrząs, na przykład zaginięcie jedynego syna? A może odmieniła go jedynie na pewien czas konieczność działania, w obliczu dramatycznego zdarzenia?

Choć wszyscy myśleli teraz wyłącznie o Mirze i Łukaszu, nie mogli nie spoglądać na pana Polowego z niekłamanym niedowierzaniem. Zmiana, jaka w nim zaszła, nazbyt rzucała się w oczy.

— Oni nie zrobią dzieciom nic złego. Tylko to chciałem zakomunikować — ufolog poczuł się do głębi urażony.

— Choć parę słów… — podjął ostatnią próbę reporter.

— Ja najmocniej państwa przepraszam — powiedział dziennikarz piszący dla prasy. — Przedwczoraj biegałem po łące w baraniej skórze i widocznie duch jej poprzedniego właściciela zagnieździł się w mojej głowie, skoro tu przyszedłem. Nachodzić was w takiej chwili! Kretyński pomysł, a w dodatku chamstwo. Przykro mi… — odwrócił się i szybko ruszył ku drzwiom, ale niespodziewanie zatrzymał go dziadek Klemens.