Выбрать главу

— Tsss… — syknęła Mira.

— Parę centymetrów dalej, a wybiłbyś głową dziurę w spodku — rzekł z wyrzutem niewidoczny Alauda — I w cim wówcias pokazałbym się ludziom?

— Jakbyś zobaczył to co ja — posiadacz pierwszego głosu zbierał się z wysiłkiem — to wybiłbyś dziurę w niebie. Tam jest duch z jednym, paskudnym okiem.

— Ziaden duch nie ryciałby „nie!”, nawet na twój widok — zaprzeczył łagodnie Alauda. — Duchy są odporne na wsielakie okropności, bo stale mają z nimi do ćinienia.

— Zaraz odechce ci się śmiać — rzekł pierwszy — Tam naprawdę ktoś jest. Właśnie tam, gdzie mamy kalejdoskop i robota. Czekaj no… patrz — ton głosu mówiącego uległ raptownej zmianie. — Ktoś zagrodził przejście! Wiem! To muszą być te dzieci, których szukają! Akurat tutaj! Hej tam?! — zakończył wołaniem.

Łukasz ostrożnie wrócił do szpary. Zobaczył wysokiego mężczyznę w dżinsach i… granatowei marynarce, który pochylał się nad zawalonym wejściem do groty, tak że nie było widać jego twarzy Ale w ręce trzymał ogromną, czarną brodę. Szpieg. Szpieg kosmitów. Jednak kosmitów Teraz nie ma już wątpliwości.

Czy jest jednym z nich, czy człowiekiem, który zdradził ludzi i Ziemię? Człowiekiem — zawyrokował Łukasz. Dlatego nawet pomiędzy sobą rozmawiają po polsku. Nie nauczyli go swojej mowy…

— Popatrz, wrócił! — nie wytrzymała Mira, która w tym samym momencie dostrzegła powiewającą brodę. — Popatrz!

— Tsss…

— Żadne „tsss”, tylko odezwijcie się w końcu! — krzyknęło w odpowiedzi zza ściany — Widziałem oko, a teraz słyszę przecież, że pod okiem znajduje się gęba! Mamrocze, sapie, syczy i woła,nie!”. Mira i Łukasz!” Tak?

— Tak! — powiedziała z determinacją dziewczyna.

— No, wreszcie! — odetchnął zdrajca. — Wyjaśnijcie mi łaskawie, dlaczego zawaliliście wejście? Jak mamy was teraz wyciągnąć? Stamtąd nie ma innej drogi.

— Tsss — powtórzył z rozpędu Łukasz, po czym przypomniał sobie, że już za późno na zabawę w chowanego. A skoro tak, to należy od razu przedstawić się kosmitom z jak najlepszej strony. Napełnił płuca powietrzem i zawołał. — Weszliśmy tu przypadkiem! Wcale nie chcieliśmy was podpatrywać! Nie zawalaliśmy przejścia. Samo się zawaliło.

— Zlecieliśmy z góry — uzupełniła Mira — Potem spadła płyta i nie mogliśmy już wyjść. Jeśli nas spróbujecie porwać, to będziemy wrzeszczeć Przybiegną ludzie i zobaczycie, co wam zrobią! — zakończyła groźnie

— Sam wiem, co nam zrobią — burknął ponuro fałszywy brodacz, ale widać drgnęło w nim sumienie, bo nagle zapytał: — Nic wam się nie stało? Jesteście cali? Tylko nie łżyjcie, bo naprawdę porwiemy was z Ziemi i zostawimy na Księżycu Tam będziecie sobie mogli wrzeszczeć do końca świata.

— Najpierw będziemy wrzeszczeć tutaj. Ja jestem w wyjątkowo dobrej formie — czupurnie ostrzegła Mira.

— Zdaje się, że rzeczywiście A ten… Jak mu tam?

— Łukasz? W jeszcze lepszej.

— To czemu sam mi tego nie powie? Pytanie padło w próżnię. Łukasz nie mógł odpowiedzieć. Nie mógł nawet pisnąć. Odebrało mu głos. Co prawda chwilowo, ale z kretesem.

Szpieg wrócił przed szparę i wreszcie ukazał swoją twarz, bez fałszywego zarostu i w pełnym blasku słońca.

Łukaszowi nie darmo zdawało się już wtedy, gdy pierwszy raz ujrzał go przyczajonego z krótkofalówką pod schodami sklepu, że w jego ruchach i sylwetce odnajduje coś znajomego. Potem był niemal pewny, że kiedyś już słyszał ten głos, tylko nie mógł sobie przypomnieć kiedy i w jakich okolicznościach Teraz raptem wszystko się wyjaśniło. Odszczepieńcem wysługującym się kosmitom był nie kto inny, jak Mały. Ten sam Mały, czyli, juk sama nazwa wskazuje, dwumetrowy drągal, który niedawno pośpieszył z pomocą jemu, Łukaszowi, kiedy bezradnie przebierał nogami nad skalnym urwiskiem.

Mały, jeden z trójki obozowiczów niby to marzących tylko o ciszy i spokoju. W ogóle nie przyjmujących do wiadomości, że w Górku zapanowało jakieś tam zamieszanie. Wszyscy trzej są w zmowie z właścicielami spodka. A czwarty śpiwór należy pewnie do prawdziwego kosmity. Może do samego Alaudy?

Łukasz przychodził powoli do siebie. Tamtego przedpołudnia Mały bez wahania rzucił mu się na ratunek, choć mógł sobie połamać ręce i nogi. Potem żartował, był wesoły i całkiem sympatyczny. Wszyscy trzej byli sympatyczni. Może nie są zupełnie źli. Może nie posuną się do tego, zęby pozwolić kosmitom porwać dwoje młodych ludzi gdzieś w nieskończoną pustkę.

A swoją drogą — pomyślał — miałem nosa, że oni coś kręcą. Na wszelki wypadek od razu powiem mu kim jestem i dam słowo honoru, że ich nie zdradzę.

Już otwierał usta, zęby zrobić to, co sobie postanowił, gdy nagle Mały zniknął sprzed szpary, a jego miejsce zajął ktoś inny.

Usta Łukasza pozostały otwarte, ale nie wyszedł z nich najcichszy bodaj dźwięk.

Osobnik, którego miał teraz przed oczami był naprawdę mały. To znaczy niski. Nosił zielony kombinezon z mnóstwem świecących klamerek, naszywek i kieszeni. Tej samej barwy co kombinezon była jego twarz. Przeraźliwie zielona, okrągła, o wąskich, skośnych oczach.

— Oni! — zapiszczała Mira.

Zielony poruszył się niespokojnie.

— Ci coś ci się stało?

A więc tak wygląda Alauda.

— Pewnie, że stało — burknął zasłonięty szpieg. — Zobaczyła cię, nieszczęsna i padła zemdlona w ramiona swego towarzysza.

— Kwiczoł! — Nie. To nie Łukasz. To wykrzyknęła Mira.

— Zamiast świecie ropuszym pyskiem i straszyć dzieci — ciągnął wciąż niewidoczny Mały — mógłbyś pomóc. Słyszysz przecież, że dziewczyna jest zdrowa jak ryb. Chora kobieta. kwiczy zupełnie inacze.j Tu, tu, łamago! Pchaj! No razem!

Placyk za szparami opustoszał. Zaraz potem rozległ się potężny łomot. Płyta zagradzająca przejście, runęła na ziemię.

Zrobiło się jasno. Cudownie jasno. To znaczy byłoby cudownie, gdyby w otwartym na nowo tunelu nie stanęły dwie męskie postacie.

— Chodźcie — powiedział przerywany głos. Niegdysiejszy brodacz trochę się jednak zmęczył — Nie widzę was. No, chodźcie.

Cisza. Mira i Łukasz krok po kroczku cofali się pod przeciwległą ścianę. Wreszcie poczuli ją pod plecami.

. — Ludzie! — zniecierpliwił się Mały. Stał w przejściu i usiłował wypatrzyć ukryte w głębi sylwetki uwolnionych. — Ludzie! Ocknijcie się!

— O, świetnie! — ucieszył się niespodziewanie Alauda — Ludzie, ocknijcie się! Doskonale! Tego mi właśnie było tsieba, do mojego ostatniego świerkania!

— Czego? Aha — burknął niezbyt przytomnie jego wspólnik. — Ćwierkania, a nie świerkania, ty strupieszały skowronku — sprostował z niesmakiem.

— Wszystko jedno. Ludzie, ocknijcie się — powtórzył kosmita, najwyraźniej rozkoszując się brzmieniem tych słów. — Tak, tak. Znakomicie.

— Wyjdziecie wreszcie, czy mam po was pójść? — huknął ostatecznie wyprowadzony z równowagi Mały.

Nic.

— Nie ksić. Dzieci są na pewno ledwo ziwe…

— Tu nie ma ziad… chciałam powiedzieć żadnych dzieci!

— Aaa, tam jesteście! — dryblas z wyciągniętymi przed siebie rękami szybko ruszył w stronę dziewczyny. Tego Łukaszowi było już nadto.

— Nie dotykaj jej! — wrzasnął i skoczył. Z całą pewnością nie sprostałby silnemu i wypoczętemu napastnikowi, gdyby przyszło do ostatecznej rozprawy, ale w jego głosie było coś takiego, że Mały zatrzymał się, jakby uderzył o skałę. Łukasz zasłonił sobą dziewczynę i przybrał wojowniczą postawę.

— Dzielny chłopiec — rzekł z szacunkiem Alauda. — Mozie trochę za bardzo dzielny. A ty — zwrócił się do swojego tyczkowatego przyjaciela — ciemu idzieś z wystawionymi łapskami, jak nie psimieziając głodny goryl?